Go to content

„Ty byłaś z przypadku, a twój brat dla towarzystwa”. Trudne relacje z rodzicami

Trudne relacje z rodzicami
Fot. iStock / Todor Tsvetkov

Marta i Adam są już dorosłym rodzeństwem. Czy kiedykolwiek zdecydują się na macierzyństwo? Patrzą na siebie i uśmiechają ironicznie. Marta odwraca głowę i patrzy gdzieś przed siebie, twarz jej pochmurnieje, zupełnie jakby oglądała kadr ze strasznego filmu. I słyszę jak łamiącym głosem opowiada, że gdy miała 13 lat i podczas kolejnej kłótni z ojcem zapytała, czy w ogóle ją kocha to  usłyszała, że  ona jest dzieckiem z przypadku a jej brata, zrobili dla towarzystwa.

– Mieszkaliśmy na pięknej, willowej dzielnicy. Trzy auta, ogromny dom, wszystko na pozór wręcz idealnie. Ot, dzieci z bogatego domu, tatuś biznesmen, mamusia właścicielka sieci drogich perfumerii. Mieliśmy wszystko – markowe ubrania, najnowsze modele telefonów, kasę na wycieczki szkolne. Wszystko na pokaz, bo na głupią colę ze znajomymi trzeba było żebrać. Wiecznie tylko słyszeliśmy, że kredyt sam się nie spłaci, że jesteśmy darmozjadami, na których oni muszą zapieprzać od świtu do nocy. A siostra płakała do poduszki, że wolałaby mieć tak, jak jej jedyna przyjaciółka. Skromnie, ale za to miłości aż po sufit. I zrozumienia, i ciepła, i tyle wsparcia od mamy. A u nas, na zewnątrz do sąsiadów czy nauczycieli w szkole, było pięknie. Rodzice sprawiali wrażenie ludzi normalnych, dbających o ciepło ogniska domowego. Śmieje się z tego, bo chyba jedynym był ten kominek w salonie, przy którym nigdy nie usiedliśmy razem. Potrafili sprawiać pozory, sam bym się nabrał, gdybym nie wiedział, co tak na prawdę dzieje się, gdy zamkną się drzwi. Albo gdy wiedzą, że nikt nas nie widzi. Bo czasem mieli gest i zabierali nas ze sobą, gdy jechali odpocząć do jakiegoś wypasionego hotelu z basenami. I tam też nam się obrywało, że chwili spokoju przez nas nie ma. Jakbyśmy byli rozkrzyczanymi, wiecznie czegoś chcącymi rozpieszczonymi bachorami. A ja nawet nie pamiętam, kiedy i czy w ogóle ojciec mnie przytulił.

– Mama jak gdzieś razem wychodziłyśmy, była taka o jakiej zawsze marzyłam. Uśmiechnięta, ciepła i dobra. To były te momenty, gdy potrafiła pogłaskać mnie po głowie, lub przedstawiać komuś, mówiąc – A to moja śliczna córeczka. Ale to były tylko, bardzo ulotne chwile. Za drzwiami naszej wspaniałej posiadłości, wracała bolesna rzeczywistość. Nie usprawiedliwiam jej już, choć długo to robiłam. Bo widziałam jak ojciec potrafił jej przyłożyć tak, że zatrzymywała się na ścianie. Jak wyzywał ją od najgorszych i w oczy chwalił, z kim, jak i gdzie ją zdradził. Jak płakała skulona w łazience, nakładając na posiniaczoną twarz tony podkładu. I jak chwilę potem, robiła mu ulubione danie na kolacje, nalewała wina do kieliszka i siadała z nim do stołu. Schodziliśmy na dół i siadaliśmy z nimi. A ona  patrząc na niego tak, jakby oczekiwała aprobaty, zaczynała nas upokarzać. Nigdy nie zapytałam, dlaczego tak robiła. Dlaczego pozwalała sobą pomiatać i nas tak traktować. Dlaczego, robiła to samo co on. Przepraszam, że powiem to głośno ale jedyne co mi przychodzi do głowy, to kasa. Matka pochodziła z tzw. normalnej rodziny. Nie było biedy, ale też się nie przelewało. Gdy poznała ojca, bardzo odżyła. On zawsze miał duże pieniądze. I gdy tak na to patrzę teraz, to chyba też zawsze szukał takiej posłusznej, szarej myszy jak ona. Takiej złaknionej uczuć, którymi od święta ją obdarzał.  I pragnącej  płynności finansowej, jakiej nigdy wcześniej nie miała. Każdym kosztem, nawet naszym.

– Ja się starałem buntować, zwrócić ich czy czyjąś z zewnątrz uwagę, że u nas wcale nie jest tak kolorowo, jak by się wydawało. Uciekałem, sprawiałem spore kłopoty w szkole, brałem narkotyki. To w końcu tatuś uruchomił znajomości i wsadził mnie do poprawczaka. Całe nasze osiedle współczuło rodzicom. Bo tacy dobrzy, kochani, ciężko pracują żebym wszystko miał, a ja taki niewdzięczny, tylko wstyd przynoszę. Siostra nie wytrzymywała nerwowo, okaleczała się, miała dwie próby samobójcze, o których wiedziałem tylko ja. Oni w tym czasie balowali w kurorcie, bez nas, bo po co na urlop balast zabierać. Mówili, że już za dużo lat mamy, żeby z rodzicami, jak malutkie dzieci się ciągać. A ja wtedy miałem może 15, Marta trzy lata mniej. Gdy kiedyś siostra poprosiła o psychologa, mama ucięła  jednym zdaniem, że jeszcze tego brakowało, żeby ludzie gadali, że ma dzieci psychiczne. O święta Bożego Narodzenia, niech mnie nawet pani nie pyta, nienawidzę tych wspomnień. Nie było opłatka, choinki, stołu przy którym babcie i dziadkowie. Nie było wspólnych kolęd i wypatrywania pierwszej gwiazdki. Oni zabawiali się osobno, ja z siostrą w osobnych pokojach. Nie chcę więcej o tym mówić, to chyba nadal boli. I zawsze już będzie. Do ojca nie mam żalu, w moich oczach zawsze był bezdusznym tyranem, dla którego byliśmy zbędnymi przedmiotami. Do matki, będę go miał zawsze. Wybrała wygodę, zamiast własnych dzieci. No bo jak można inaczej pomyśleć o kobiecie, która stoi i patrzy na to, jak jej mąż bez większego powodu, pomiata ich córką po całej kuchni, wyrywając jej z głowy garść włosów. I nie robi z tym nic. Potem ta córka znika, przepada bez wieści na długie godziny, a ona – matka włącza się do poszukiwań, zmuszona postawą przyjaciółki, nie z własnej inicjatywy.  A gdy wieczorem, zrobiło się już bardzo zimno i ciemno, a mojej siostry nadal nie było i ktoś zasugerował zgłoszenie na policje, ojciec wycedził przez zęby, że chyba nas wszystkich popierdoliło. Poszła to wróci.

– Tak było. Siedziałam skulona, z żyletką w dłoniach. I marzyłam. Marzyłam o tym, żeby okazało się, że szukają mnie oboje, że się o mnie boją. Marzyłam o chwili, gdy widzę ich biegnących do mnie, ze łzami w oczach. Jak kucają przy mnie i otulają, żeby mnie ogrzać. Zabierają do domu, ciesząc się, że żyje, że nic mi nie jest. I, że od tamtej pory wszystko się zmienia. Tata jest tatą, a mama mamą. Rozumie pani?  Ale znalazła mnie przyjaciółka z bratem. Jak zwykle. Matka tylko zapytała, czy jestem z siebie zadowolona a ojciec, żebym lepiej na dwa dni, poszła mieszkać do koleżanki.  Bo patrzeć już na mnie nie może, tyle nerwów przeze mnie zjadł przecież. Gdy od niej wróciłam, zachowywali się tak, jakby nigdy nic się nie wydarzyło. I znowu było „normalnie”. Na zewnątrz bajka, cudowna rodzina a w środku koszmar i chłód, który zamroził moje serce.

Pytam ich o plany na przyszłość, o relacje z rodzicami teraz, gdy są już dorośli. I słyszę, że mama chwali się studiami Marty i tym, jaka jest zaradna. A ojciec jest tak bardzo dumny z Adama, mówi o nim „mój wspaniały syn”. Słyszę też, że rzadko tam bywają, unikają spotkań. Pytani o to, jakimi chcą być rodzicami dla swoich dzieci,a odpowiadają niemalże jednocześnie, że żadnymi. Bo tak bardzo się boją powielania zachowań wyniesionych ze swojego domu, że wolą nie ryzykować. I nie krzywdzić, niewinnych istnień.