Go to content

Trzy lata po Broad Peak czas wciąż nie leczy ran. Ewa Berbeka o stracie męża

Trzy lata po Broad Peak czas wciąż nie leczy ran. Ewa Berbeka o stracie męża
Ewa Berbeka/Mat. prasowe

Poniedziałek przyniósł bardzo smutną wiadomość. Po długiej chorobie zmarła Ewa Dyakowska-Berbeka, graficzka i scenografką, wdowa po Macieju Berbece, który zginął  2013 roku na Broad Peak. Artystka była związana z Teatrem Witkacego w Zakopanem od 1985 roku. Przyjaciele pożegnali ją słowami „Wczoraj wieczorem odeszła od nas Ewa Dyakowska-Berbeka – plastyk Teatru, niezwykle utalentowana kobieta, ale przede wszystkim nasza Najdroższa Przyjaciółka. Współtworzyła Teatr Witkacego od początku jego istnienia.”
linia 5x

Rozmowa z Ewą Dyakowską-Berbeką, opublikowana w magazynie Oh!me w 2016 roku.

linia 5x

Byli małżeństwem ponad 30 lat. Taka miłość rzadko się zdarza. Wiele małżeństw, gdzie jedną z miłości mężczyzny są góry, te najwyższe, rozpadło się. Dlaczego to akurat trwało? Bo ona pokochała go dlatego, że on kochał góry. Ta miłość go ukształtowała. Ewa Berbeka wiedziała, że zabierając Maćkowi miłość jego życia wyrwałaby to, co sprawiało, że był tym a nie innym człowiekiem. Nigdy nie stanęła na drodze jego wspinaczki. Sama nie ryzykowała, mieli czterech synów, ktoś musiał bezpiecznie zostawać w domu.

Ktoś powie: „Nie rozumiem mężczyzn, którzy narażają własne życie zostawiając w domu żony i dzieci”. Ten, kto tak myśli nie jest w stanie zrozumieć pasji, która wypełnia po brzegi, kiedy miłości do gór i do drugiego człowieka się nie kalkuluje. One po prostu są obie, obok siebie, niemal spójne. Wanda Rutkiewicz powiedziała kiedyś, że bardziej od himalaistów podziwia ich żony. To one czekają, żyją codziennością podczas, gdy oni gdzieś blisko chmur nie rzadko walczą o życie. I o marzenia.

A później schodzą. I są blisko swoich żon, dzieci. Do czasu, kiedy góry ponownie ich nie wezwą. Maćka Berbekę wezwało Broad Peak. Po 25 latach miał okazję stanąć po raz drugi oko w oko z górą, która dawno temu roześmiała mu się w twarz. 25 lat temu był pewien, że stanął na szczycie tej góry i że został pierwszym człowiekiem, który zdobył ten ośmiotysięcznik zimą. Okazało się jednak, że góra z niego zadrwiła. Berbeka dotarł do Rocky Summit przedwierzchołka, który znajduje się na wysokości 8027 m n.p.m., wtedy był przekonany, że to szczyt, do którego jednak zabrakło mu kilkadziesiąt metrów. Te kilkadziesiąt metrów 25 lat później były jego ostatnią drogą.

Maciej Berbeka z Adamem Bieleckim, Arturem Małkiem i Tomaszem Kowalskim 5 marca 2013 roku zdobyli Broad Peak.

Radość po zdobyciu szczytu trwała chwilę, każdy, kto cokolwiek wie o górach, wie, że najważniejsze jest zejście ze szczytu. Bezpieczne dotarcie do bazy. W domu na Maćka Berbekę czekała żona – Ewa i czterech synów.

W górach było późno, ciemno. Słaba łączność z uczestnikami wyprawy wzmagała niepokój. Ten niepokój od początku towarzyszył żonie Maćka. Berbeka i Kowalski ze szczytu nie zeszli. Ciała Macieja Berbeki nie odnaleziono.

Ewa Raczyńska: Bała się Pani, kiedy mąż wyjeżdżał na tę wyprawę?

Ewa Dyakowska-Berbeka: Tak. Bałam się, choć nigdy o swoich obawach nie mówiłam głośno, bałam się, że kiedy je wypowiem będą jak samo spełniająca się przepowiednia. Tym razem oprócz lęku było coś jeszcze. Trudno to wytłumaczyć. Może to zachowanie Maćka potęgowało moją niepewność, gdzieś w środku rosło przeczucie, że ta wyprawa może skończyć się inaczej niż zawsze, że Maciek może nie wrócić. Dziś tak o tym myślę, z perspektywy czasu. To był jakiś podskórny niepokój. Myślę, że Maciek też się gdzieś tam w środku bał. To była jedyna wyprawa, kiedy tuż przed wyjściem cofnął się i popłakał żegnając się. Podczas wielu przecież wcześniejszych wyjazdów, które odbywały się w ramach jego pracy, nigdy tak nie zareagował. Każde wyjście w góry niesie za sobą niebezpieczeństwo. Ale wtedy było tak wiele emocji, może niewypowiedzianych głośno, ale było…

Mat. prasowe

Mat. prasowe

Mówiła Pani o wyrzutach sumienia, które się pojawiły, że tym razem może jednak mogła Pani męża zatrzymać…

Pytałam samą siebie, że może gdybym postąpiła inaczej… W człowieku rodzi się tyle pytań, wątpliwości, próbuje wytłumaczyć sobie, to co się stało. Moi synowie uświadomili mi, że obwinianie siebie do niczego nie prowadzi, że to nie tak. Dzisiaj już mnie to nie nurtuje, poradziłam sobie z tym poczuciem winy, które chciałam być może niesłusznie sobie przypisać.

Po wyprawie nie chciała Pani rozmawiać o mężu. Po trzech latach możemy przeczytać książkę – wywiad z Panią „ Jak wysoko sięga miłość. Życie po Broad Peak”.

Książka to nie był mój ani zamiar, ani plan. Pomysł wyszedł od zakopiańskiej dziennikarki Beaty Sabały-Zielińskiej, a ja sama w życiu bym nie pomyślała, by w ogóle napisać jakąś książkę, a już o naszym życiu z Maćkiem – wcale. Ja też nie zakładałam, że ta książką powstanie. Beata, kiedy zaczynałyśmy rozmawiać, zostawiła przestrzeń na to, by zobaczyć, co z tych naszych rozmów wyniknie. Spotykałyśmy się przez siedem miesięcy, kilka razy w tygodniu po dwie, trzy godziny. Kiedy skończyłyśmy, pomysł książki nie pojawił się przez jakiś czas i wtedy pomyślałam, że może i dobrze… Stało się jednak inaczej.

Miała Pani potrzebę mówienia o mężu, o waszym wspólnym życiu?

Myślę, że tak. Z czasem w trakcie tych rozmówi z Beatą, łapałam się na tym, że czekam na te spotkania. Zgadzam się z tym, że wspomnienia pozwalają przedłużyć czas obecności bliskiej osoby, której już obok nas nie ma…

Zresztą dwa dni po wiadomości o śmierci Maćka siedzieliśmy nad jego zdjęciami. Chłopcy wysypywali je z szuflad, pudeł, bo jakoś nigdy nie mieliśmy albumów. Te zdjęcia to takie zatrzymane chwile. Poza tym minęły trzy lata i właściwie nie ma dnia, żebyśmy z synami nie rozmawiali o Maćku właściwie jak o obecnej osobie. „A tata to, a tata tamto”.

Można pogodzić się ze stratą?

Myślę, że nie. Ja nie potrafię znaleźć w sobie zgody.

Półtora roku temu mówiła Pani w jednym z wywiadów, że czas nie leczy ran. A teraz, po trzech latach? Coś się zmieniło?

To żaden czas, żeby ukoić ból. Bo to ani mało ani dużo. Nie wiem, myślę, że taki czas nigdy nie przyjdzie.

Mat. prasowe

Mat. prasowe

To może chociaż łagodzi?

Łagodzi? Nie wiem, ja jednak nadal stoję przy swoim zdaniu, że czas, w moim przypadku, nie leczy ran. Zastanawiam się nawet, czy to poczucie braku wraz z upływem czasu się nie nasila, czy ta tęsknota, pustka nie jest odczuwalna jeszcze bardziej, czy nie jest jeszcze bardziej dojmująca.

Przecież bywało tak, że Maćka nie było kilka miesięcy w domu. Więc na początku, przez długi czas było tak, jakby Maciek wyjechał. Tylko tym razem nie wrócił…

Myślę, że z czasem jest trudniej. Co nie znaczy, że nie jestem spokojniejsza. Bardzo dużo dał nam wyjazd pod Broad Peak, by móc się z Maćkiem pożegnać w miejscu, w którym zginął. Codziennie wracam myślami do tamtego miejsca.

A żałoba po stracie? Jak długo może trwać?

Nie miałam momentu takiej całkowitej rozpaczy i wycofania. Nie było też takiego czasu, kiedy bezsilnie opuściłam ręce, i nie miałam siły żyć. Od pierwszego dnia, kiedy dowiedziałam się o śmierci Maćka, nie potrzebowałam pomocy specjalistów. Chyba ważne było to, że się nie odizolowaliśmy od ludzi, że wokół nas było cały czas dużo bliskich nam osób, i nas samych jest dość sporo. Nie potrafię określić czasu trwania żałoby. Ja jestem cały czas w takim wspominaniu Maćka.

W Zakopanym pięć lat temu, by upamiętnić nadanie praw miejskich miastu, powstał festiwal „Inspirowany górami”, podczas którego przedstawiana jest twórczość młodych ludzi. Z Maćkiem od początku byliśmy zaangażowani w jego organizację. Po tragedii pod Broad Peak zwróciłam się z prośbą do władz miasta o to, by festiwal nosił imię Macieja Berbeki. Pasowała mi do Maćka jego formuła. Ponadto festiwal odbywa się corocznie w drugiej połowie października, zawsze w okolicach urodzin Maćka. Bardzo się ucieszyłam, kiedy władze miasta wyraziły zgodę.

Mówiła Pani, że najtrudniejsze dni to te ważne, pierwsze bez męża. Jak jest dzisiaj?

Nadal tak jest. Na początku faktycznie myślałam, że najcięższe dni, to będą pierwsze urodziny pierwsze święta, pierwsza rocznica ślubu, ale nie, każde kolejne bez niego tak samo bolą. Do tego nie można się przyzwyczaić.

Mówi Pani sobie dzisiaj, że „tak miało być”?

Nic sobie nie mówię, nie potrafię tego podsumować, powiedzieć, że tak miało być. Jest we mnie, nie wiem, może niezgoda, choć to za mocne słowo. Może powinno się to podsumować, to co się stało… Ja nie potrafię

Często rozmawia Pani z mężem, przy porannej kawie?

Czy to jest rozmowa? Może tak. Na pewno o nim myślę każdego dnia, codziennie. I zastanawiam się, co on sobie myśli, jak widzi, co się dzieje chociażby wokół książki.

Byłby dumny?

Może. Może tak.

Czego Pani najbardziej brakuje?

Maciek dawał nam poczucie bezpieczeństwa i ten brak jest najbardziej odczuwalny. Myśmy wszyscy wiedzieli, że ostatnie słowo, rada należało do Maćka. W każdym temacie od najbardziej błahych od bardzo ważnych chłopcy mogli się go poradzić. To czasami bywały takie małe rzeczy, ale jego pomoc, wsparcie nawet wtedy były strasznie ważne.

Gdy się pakuję, myślę o tym, że on pewnie inaczej by mnie spakował, doradził, co powinnam wziąć. Maciek na przykład zawsze kontrolował, jak ubieram dzieci, czy nie za ciepło, czy nie za cienko. Był zaangażowany w naszą wspólną codzienność. Tego nam brakuje…

Brzmi jak paradoks: dawał poczucie bezpieczeństwa przy tak niebezpiecznej pasji.

Najstarszy nasz syn powiedział, że nawet, gdy go nie było, my czuliśmy się bezpiecznie i myślę, że ci jego współtowarzysze różnych wypraw też to czuli. Pewnie dlatego z nim wyjeżdżali i wielokrotnie wracali. Zdarzało się, że jeździli po kilkanaście razy z Maćkiem.FB_470x336-2

Widzi go Pani czasami w drzwiach, jak wraca?

Nie, nie widzę. Rzadko mi się śni, moim synom też.

Chciałaby Pani, żeby częściej?

Może…

Mówi się, że dla himalaisty małżeństwo jest jak kula u nogi…

W naszym związku Maciek mógł realizować to wszystko, co chciał. Dzisiaj ja nie chcę go opłakiwać, chcę działać. Dlatego tak się cieszę na ten zakopiański festiwal. Bo on gromadzi wiele młodych ludzi. A Maciek kochał młodych, lubił ich uczyć, chodzić z nimi w góry. Myślę, że to też miało wpływ podczas tej ostatniej wyprawy. Zależało mu na tej trójce młodych ludzi, z którymi był tam, pod Broad Peakiem.


 

Mat. prasowe

Mat. prasowe