Go to content

Tej nocy spadnie wiele drobnych okruchów szczęścia. Błagam, nie proście tylko, żeby On wrócił

Fot. iStock/Remains

By „sięgnąć gwiazd” czasem trzeba wdrapać się pod górę, niekiedy spaść z niej i porządnie stłuc sobie kolana i nie tylko – tak to już w życiu bywa, ale bez względu na wszytko nie warto rezygnować z marzeń, tylko dlatego, że są one dalej niż na wyciągnięcie ręki, choćby na sierpniowym niebie.

Co roku, zazwyczaj w sierpniu na niebie pojawia się najpopularniejszy rój meteorów nazywany Perseidami. Okruchy skalne z kosmosu kończą swoje życie spalając się po wejściu w atmosferę, a towarzyszy temu krótkotrwały błysk i nadzieja na spełnienie marzenia.

W wielu krajach świata, od Europy po Amerykę, uważa się dostrzeżenie „spadającej gwiazdy” za zapowiedź szczęścia, wystarczy jedynie natychmiast zamknąć oczy i pomyśleć życzenie. Niektórzy twierdzą, że owe marzenia należy zachować tylko dla siebie, podobnie jak, te, które wypowiadamy w myślach zdmuchując świeczki na urodzinowym torcie.

Japończycy natomiast uważają, że po zobaczeniu spadającej gwiazdy trzeba szybko odchylić poły kimona lub kurtki, by zabrać ze sobą powodzenie, które przynosi gwiazdka. Rzymianie interpretowali zjawisko jako zapowiedź narodzin dziecka, bądź innych doniosłych wydarzeń. Arabowie z kolei brali „spadające gwiazdy” za kamienie ciskane przez anioły, by odgonić złe duchy.

Jedno jest pewne bez względu na czas, region świata, krąg kulturowy, w którym przyszło nam żyć bacznie obserwujemy astronomiczny spektakl i przypisujemy mu magiczne właściwości.

Ale jak tu nie mówić o magii, kiedy leżymy sobie na spalonej słońcem trawie, wsłuchane w odgłosy południowej nocy – dźwięk cykad i pohukiwanie sówki, która zapewne mieszka gdzieś w okolicy. Pijemy białe domowe wino i wpatrujemy się w niebo układając w głowie listę życzeń, a raczej marzeń.

Domownicy poszli już spać, widać nie każdy jest zdesperowany, aby swoje losy zawierzyć gwieździe, która jest już,jakby nie było, martwa. My jednak gotowe jesteśmy na wszystko, odwiedziłyśmy już lokalną wróżkę, więc czemu by jeszcze nie skorzystać z dodatkowej możliwości ingerencji w przyszłość.

Wpatrujemy się w granatowe niebo, na którym oprócz samolotów widać jeszcze wyraźnie satelity, a roju meteorów póki co nie ma. Cierpliwość i humor, z jakim znosimy niewygody – wszystkie wbijające się w różne części ciała patyczki, kamyczki, nie wspominając o małych wyjątkowo ciętych komarach, zostaje jednak wynagrodzona.

Spadają! Jedna mignęła tak szybko, że nie zdążyłam nawet pomyśleć. Postanawiamy, więc  trwać w skupieniu, by nie przegapić kolejnej okazji. Na szczęście, szczęście wydaje się być zaklepane, bo niespodziewanie na niebie pojawił się naprawdę imponujący świecący ślad. Uff! Tym razem zdążyłyśmy. Ja i przyjaciółka patrzymy na siebie bez słów, bo dobrze wiemy, co każda z nas „wysłała”, i dlatego zapewne parskamy śmiechem, a może, żeby nieco usprawiedliwić swoją wiarę w przesądy.

Tej nocy spadło jeszcze wiele okruchów szczęścia, nie wszystkie wyłapałyśmy, ale z perspektywy roku muszę powiedzieć, że warto skakać, wspinać się po drabinie do nieba, by zrealizować choćby jedno ze swoich marzeń.

Moja drabina… co szczebelek, to oberwany, więc droga czasem się wydłuża niemiłosiernie wystawiając cierpliwość na próbę, a może ucząc tej cierpliwości, której chyba nie tylko mi brakuje. W każdym razie nie poddaję się i już czekam na noc z 11 na 12 sierpnia, kiedy na niebie ponownie pojawią się „spadające gwiazdy”.  Najbardziej widoczne będą około 2 w nocy polskiego czasu.

Każdy rok jest inny, inne będą okoliczności podziwiania roju Perseidów i marzenia będą nieco odmienne, skorygował je bowiem czas i dystans do wielu spraw.

W każdym razie plan jest prosty – najpierw jedziemy na rowerach do kina, a później wpatrujemy się w niebo. O ciepłej nocy raczej mowy nie będzie i trzeba zadbać o sweter, albo kocyk. I nastawić się tym razem na niewygody spowodowane nie kamyczkami, czy źdźbłami trawy wbijającymi się w plecy, a odgiętymi szyjami w pozycji siedzącej. Leżeć nie będziemy, bo biorąc pod uwagę rosę na trawie, to by przypomniało oglądanie nieba z perspektywy kałuży. Usiądziemy zatem na tarasie ze szklanką cydru, który dostałam w prezencie od byłego męża, a więc nadaje się najlepiej do toastu za powodzenie wszelkie i szczęście, którego on mi zawsze życzy i jeszcze za miłość, bo tego również mi życzy. Muszę koniecznie powiedzieć o tym „spadającej gwieździe”, wszak może spełni jego marzenia w tej kwestii.

W tym roku, więc skieruję wzrok ku wschodniej i południowo-wschodniej stronie nieba i z dala od miejskiej łuny będę cierpliwie wpatrywać się w piękno sierpniowego sklepienia. Marzeniem podzielę się na wszelki wypadek tylko z gwiazdką…ciekawe, co uzna za najważniejsze do spełnienia w tym roku.

A wam życzę, aby „spadające gwiazdy” odgoniły wszystkie złe duchy i były zapowiedzią prawdziwie pomyślnych dni! Oderwijcie na moment wzrok od przyziemności i skierujcie go ku sierpniowemu niebu. Bo przecież najważniejsze w życiu to mieć marzenia i czekać ich spełnienia!

Aha i błagam was – nie proście, żeby on wrócił. Ta gwiazda niech świeci już w innej galaktyce, a najlepiej niech przepadnie w …czarnej dziurze.