Go to content

„Tak, jestem kobietą sukcesu, po kieliszku wina przestawałam się bać. Jasne, można żyć w szarości, ale auć, po co?”

nałóg alkoholowy
Fot. iStock / kieferpix

Ewelina:

 Pomidory. To było jedyne co mogłam jeść. Kiedyś mój mąż w środku nocy pojechał do Tesco po pomidory. Stanął potem w progu z torbą wypchaną warzywami. Z tą swoją uważną i troskliwą miną. Leżałam na kanapie, trzęsłam się. Gdy go zobaczyłam, pierwszy raz od tygodni zaczęłam się śmiać.

Z nałogu łatwiej wyjść, gdy ktoś cię kocha. Wiele razy później myślałam. Wiesz, że ma to sens. Ludzie mówią, że trzeba kogoś kopnąć w tyłek, że on musi zejść na dno. Albo to nieprawda, albo nie byłam alkoholiczką. Mi pomogła miłość. Do męża i do córki. I ich miłość

Żyłam…

Wśród ludzi, którzy piją. Pracuję w reklamie, alkohol często jest rytuałem. Kolacyjka tu, kolacyjka tam, wineczko, drineczek. Łatwiej się wtedy spędza czas z ludźmi, załatwia interesy. Potem policzyłam. Od kiedy skończyłam studia, piję. Nie, nie codziennie. Ale raz, dwa, trzy razy w tygodniu. Zdarzało się częściej. Na początku, oczywiście, zawsze pijesz z ludźmi. Oni są twoim alibi. Tylko obok osób, którzy w ogóle nie piją, możesz zobaczysz, że to nie jest normalne, że wino jest twoim rytuałem. Poza tym wszyscy zaprzeczamy. Wszyscy jesteśmy normalni. Wszyscy tak żyją. Oczywiście.

Pamiętam taką scenę: kończymy z koleżanką projekt, wychodzimy z pracy o 23.00 w sobotę. Mam ją odwieźć do domu. Ona mówi: „Podjedź do sklepu, muszę się napić”. Wraca z małpką wódki, pije ją w samochodzie. Jestem w szoku. Wódkę? W samochodzie? Koleżanka nie ma nic wspólnego z opuchniętymi paniami pod sklepem monopolowym. Biega, regularnie ćwiczy, zna kilka języków, ma wysokie stanowisko. Wtedy jeszcze w ogóle nie rozumiem, że ludzie piją, żeby się wyluzować, że się tym nagradzają. Zapamiętuję tę scenę. Potem, gdy po kilku latach, też wyjdę z pracy i od razu pomyślę o wódce, zapali mi się światełko ostrzegawcze. „Rany, wylądowałam w tym samym punkcie”.

Bałam się…

Moje życie to świat lęków, przetkany radością i poczuciem bezpieczeństwa. Człowiek może się tylu rzeczy bać.  Śmierci, przemijania, bliskich, chorób, ludzi mijanych na ulicy, przyszłości. Świat czasem bywa naprawdę tylko drżeniem. Ja tak żyłam latami, choć nikt o tym nie wiedział.

Tak, jestem kobietą sukcesu.

Tak, jestem ambitna. Jestem najlepszą wersją siebie.

Ale to nie zabrało mojego lęku. Żadna praca, żadna miłość do końca. Były tylko chwile ulgi. Początek mojego związku, zakochanie, ślub, ciąża, praca.

Ale osobowość lękowa strach czuje zawsze. Początek każdego szczęścia może być dramatem.

Rozbroiłam siebie, swoją tożsamość na czynniki pierwsze. Poznałam siebie jak nikt. Moja mam chorowała na depresje, tata był często smutny. I co z tego? Wiedza nie daje ci siły. To iluzje.

Dopiero alkohol zabrał mój lęk.

Po kieliszku wina przestawałam się bać. Myślałam wtedy: „Boże, tak właśnie lekko wygląda świat ludzi normalnych”. Chciałam, żeby mi było lekko.

Kochałam…

Tylko raz. Mojego męża. To najlepsze, co mi się w życiu przytrafiło. Najlepszy i najpiękniejszy człowiek. Tak czysty, że ta czystość aż mnie onieśmielała. Skąd biorą się tacy ludzie?

Ale nawet najlepsza miłość nie uspokoi cię, jeśli ty tego spokoju nie masz w sobie. Potem na spotkaniach AA ludzie mówili o miłości. Najczęściej, że jej nie mają. To było usprawiedliwienie. Jestem niekochany, więc piję, żeby zapomnieć. To, oczywiście, bzdura, ludzie tracą miłość przez alkohol. Nie dlatego, że ktoś ich porzuca, tylko dlatego, że alkoholik jest nie do zniesienia. Ma tylko jedną miłość – alkohol.

Życie toczy się wokół tego, żeby znów poczuć ten spokój. On latami nie czuł, że ja piję więcej. Że ja piję na imprezach, że w domu otwieram butelkę martini. To mu się nie wiązało w jakąś logiczną całość. Mi zresztą też nie.

Uświadomiłam sobie…

Był taki moment, gdy musiałam się napić po kłótni z szefem. Myślałam tylko o tym, że wrócę do domu i wypiję szklaneczkę whisky. Albo spotkam się z przyjaciółka i znajdę pretekst do wypicia wina. „No przecież nie piję sama”. To jest  pierwszy etap uzależnienia. Szukanie pretekstów.

Potem już nie musisz ich znajdować. Preteksty znajdują się same: mam zły dzień, muszę odreagować, cieszę się, muszę uczcić. W pewnym momencie zauważyłam, że piję więcej niż inni. Dużo więcej. Że przestaję pić przy innych – a to jest znak, że jesteś już daleko. Jeśli twoi przyjaciele i bliscy wiedzą, że pijesz, martwią się – to znak, że tylko nadużywasz. Alkoholik w życiu nie przyzna, że pije. Pije w domu, w ukryciu, obsesyjnie żuje gumę, albo listki mięty.

Nie jeździłam po alkoholu, niczego nie ukradłam, nigdy nie zawaliłam pracy. Ale jednak wiedziałam, że jestem uzależniona.

Bo wciąż chciałam to poczuć. Ten luz, i ten stan. Kochać się mogłam już tylko po alkoholu, szczęśliwa też. Gdy próbowałam nie pić – byłam zła. Awantury w korkach, na zebraniach, impulsywne decyzje, kłótnia o złe rzeczy w lodówce.

Był moment, że wychodziłam po wino pod pretekstem wyrzucenia śmieci, wypijałam pół butelki w samochodzie, bo nie chciałam martwić męża, wracałam i mogłam żyć. Najwięcej kampanii wymyśliłam po alkoholu, byłam kreatywna jak nigdy.

To było gorsze. Alkohol mnie nie niszczył, tylko dawał napęd. „Jak ja coś zaprojektuję bez whisky?” – myślałam. Byłam w pułapce.

Leczyłam się…

W końcu powiedziałam sobie: „Halo, przecież chcesz mieć dzieci, żyć, koniec z tym”. No dobra, nie. Wstałam rano i… nie miałam celu. Nie miałam na co czekać. Zrozumiałam, że bez alkoholu niczego nie umiem robić dobrze– cieszyć się, rozumieć innych, pracować, rozmawiać, być. Tak jakby on był po winie kolorowy, a potem stawał się szary. Jasne, można żyć w szarości, ale auć, po co? Co to za życie?

Męczyłam się. Najbardziej ludźmi. Chciałam skulić się i przespać. Cholera, jak przetrwać imprezę rodzinną i awanturę ciotek bez alko? Jak naprawdę odlecieć w seksie? Jak powiedzieć przyjaciółce prawdę? Jak ją rozumieć? Jak być kolorowym ptakiem, którym zawsze byłam?

Do tego doszedł fizyczny dygot. Niespodziewany, bo ja, dziewczyna metr 167, 55 wagi miałam zawsze wszystko pod kontrolą. To znaczy wydawało mi się, że mam.  Drugiego dnia niepicia usiadłam na schodach mojej pracy i nie mogłam wstać. Świat wirował, wrócił lęk. Dostałam napadu paniki w sklepie, trzęsły mi się ręce. I to rozdrażnienie. „Wytrwaj”, mówiłam sobie.

Bo znałam ludzi, których alkohol zniszczył. Byłam na „miękkim” dnie. Potem już mogłam tylko zacząć puszczać kontrolę – co jest ostatnią fazą alkoholizmu. Że zawalasz pracę, że wsiadasz do samochodu po drinku, że robisz ileś strasznych rzeczy.

Ale jeśli tego nie robisz, to nie znaczy, że nie jesteś chory.

Ja byłam…

Jestem…

Kobietą, która od roku nie pije. Biegam, chodzę na terapię, każdy dzień zapełniam zadaniami. Ale tak naprawdę zaczynam od początku, jakbym była dzieckiem.

Wielu moich znajomych nie wie, że miałam problem, właściwie większość. Stałam się spokojniejsza, mniej ufam ludziom. Ale to bzdura, że gorzej pracuję.

Mam firmę, zatrudniam trzy dziewczyny. Jedna pije więcej, i ja to widzę. Znam te niby luźne słowa:  „O rany, wino? Pojedziemy do sklepu. Muszęęęę się wyluzować”. Nie mogę jej powiedzieć, żeby tego nie robiła, bo się wścieknie i powie, że z nią wszystko okej. Przecież jak mój mąż znalazł butelki poupychane w szafach też powiedziałam, że okej.

Ale tak chciałabym jej powiedzieć: „To tylko złudzenie, że dzięki temu przestajesz czuć lęk. Najgorsza fatamorgana świata”.  Nie da się przeżyć życia w znieczuleniu, choć dziś chcielibyśmy tego wszyscy.