Go to content

„Jestem szczęśliwa, ponieważ mój Przemek jest szczęśliwy”. Ożeż w mordę, to wyznanie zwaliło mnie dosłownie z nóg

Fot. iStock/cipella

Dla odmóżdżeni przełączam kanały w telewizji. Trudno ostatnio znaleźć coś ciekawego, poza filmami na kilku filmowych kanałach. Ale nie poddaję się. Nie mam niestety programu telewizyjnego, więc na oślep walę kciukiem w pilota. A może Darek Stolarz się pojawi lub innych ciekawy i z poczuciem humoru facet.

Tja, jasne. No to mam: „Jestem szczęśliwa, ponieważ mój Przemek jest szczęśliwy” – wygłasza złotą myśl pewna młoda pani, na tle nowocześnie urządzonego domu. Myślę sobie „ja pie*dole, co takiego musiało się wydarzyć, że on taki szczęśliwy, że ona aż tak się cieszy”. Na co trafiłam? Na osławiony program o sprzątaniu, który zrobił kobietom więcej krzywdy niż pożytku. Takie jest moje zdanie. Ale nie chcę zagłębiać się w temat, kto ma większy burdel w domu. Bardziej uderzyły mnie smutne oczy pani, która mówiła o szczęściu po tym, jak wysprzątała mieszkanie, tak, że z podłogi można było w nim jeść, a za radą Perfekcyjnej nawet pasek do odkażania nakleiła w kiblu, to znaczy w środku kibla. No jak nic uszczęśliwiła swojego męża, a jak się okazało i przy okazji siebie, chociaż kompletnie nie rozumiem tego fenomenu odczuwania szczęścia szczęściem kogoś innego. Pełna symbioza… Pytanie tylko, gdzie szczęście owej pani, bo coś nie wydaje mi się, że w czystej łazience.

Inna sytuacja – dyskusja, a jakże – w telewizji – o tym, czy w małżeństwie śpimy osobno. Pamiętam wyznanie Kory sprzed dobrych kilku, jeśli nie kilkunastu lat, kiedy powiedziała, że z Sipowiczem mają osobne sypialnie i ona nie widzi w tym nic złego. To już wtedy wywołało rozmowy w tak zwanych kuluarach – czy to ma sens, po co i na co komu, wiadomo Kora wariatka, kto by z nią co noc w jednym łóżku wytrzymał i inne takie. Nie inaczej było w rzeczonym programie. Tak, jak obecne panie uważały za nic gorszącego spanie osobno, tak już wyświetlające się komentarze widzów były pełne oburzenia. Że po co to wychodzić za mąż, skoro spać chcemy osobno, że jak budować bliskość, jeśli ze sobą nie śpimy.

No nic, złapałam się za głowę zastanawiając się, kiedy my w końcu wyjdziemy z tego średniowiecznego myślenia, że a) kobieta tylko przy mężczyźnie, którego uszczęśliwi będzie szczęśliwa, b) jak już masz męża, to się go trzymaj pazurami nie oddalaj choćby na krok, bo jak nie to pójdzie do innej. Nożeż ja cię pierdykam, ale jak on ma kołdrę grzać innej, to i tak to zrobi, bez względu na to czy jako ta przykładna żona pierzesz mu skarpetki, gotujesz, a wieczorem rozkładasz nogi.

I być może jeszcze bym to przegryzła, olała, pomyślała: „Zrób sobie kobieto herbatkę z miodem i energię wpakuj w coś innego”, ale nie. Jak na złość trafił mi się gdzieś komentarz o tym, że już dość pieprzenia o tym samorozwoju kobiet, że jak odchodzą od facetów, to powinny żałować, a nie tylko myśleć o sobie. Kto był autorem? Facet, choć to wcale nie takie oczywiste, bo kobiety też często piszą w podobnym tonie wzorując się na poetyce swoich babć i matek zapewne: „Miejsce kobiety jest przy mężu”. A gdzie jego miejsce? Zawsze mnie zastanawiało, czemu nie ma drugiej części tej „życiowej” mądrości.

No i tak sobie myślę, że tego pieprzenia o tym, że kobieta jest ważna nigdy dość, bo jak widać, najlepiej, żebyśmy swojego zdania nie miały, facetów po jajkach głaskały i nie daj cię Boże odważyły się pomyśleć, że to czy tamto nam się jednak nie podoba.

No bo skoro ona jest szczęśliwa, bo jej Przemek jest szczęśliwy, to zastanawia mnie do jasnej Anielki, gdzie ona swoje prywatne szczęście znajduje? Czy ona w ogóle je posiada, czy dla niej to kompletne abstrakcja, bo wraz z założeniem obrączki na palec, odpadła jej od mózgu część zwana „JA”. Teraz to już tylko my, wszystko wspólnie, wszystko razem.

A ja na przykład uwielbiam spać od czasu do czasu sama. Rozłożyć sobie wcale nie nogi, a kanapę w salonie i uwalić się nie walcząc o kołdrę, nie wkurzając się, że mi za ciepło czy za zimno. I nijak nie mam poczucia, że mój związek się przez to rozsypie. Wręcz przeciwnie, z przyjemnością wracam później do wspólnego łóżka.

Czy my naprawdę wszędzie tego chłopa musimy ciągnąć ze sobą? Serio, nie potrafimy już nic same, cyrograf podpisany, dusza sprzedana małżeństwu i koniec, po prostu: mnie tu nie ma, a w sumie to nigdy nie było.

Mam swoją teorię na temat dobrych związków. Dobry związek to taki, w którym ty – kobieto możesz sobie wyobrazić, że zostajesz sama, że on odchodzi, a tobie świat się nie zawala, on nie pozbawia się połowy serca, mózgu i wątroby. Jest draniem, fiutem i najgorszym chamem, ale to jego strata. Niech on żałuje, a może lepiej niech nie żałuje tylko idzie swoją droga i tobie więcej głowy nie zawraca, skoro nie potrafił cię docenić.

Serio. Uważam, że tylko kobieta, która czuje się wolna i jest sobą może żyć w świetnym związku. Dlaczego? Bo nie zawiesza się na tym facecie, bo nie patrzy na niego maślanymi oczami odliczając dni od momentu, kiedy ostatni raz dostała od niego kwiaty, zastanawiając się, czy on jeszcze ją kocha, czy może ona za mało o tę miłość się stara.

Kiedy w końcu zrozumiemy, że nawet w związku mamy prawo do własnego szczęścia, do robienia czegoś dla siebie, bez współuczestnictwa w życiu tej drugiej strony. Okej, wspólne życie już jest, czemu aż tak bardzo je zespalać. Ja na przykład nienawidzę horrorów, to teraz co? Mam zacząć je oglądać, bo on lubi? I być szczęśliwa jego szczęściem? A może on nie lubi jeść makaronów, a ja uwielbiam – to teraz mam się tylko na mięso przerzucić? I jeśli on nie chce biegać, to ja mam z nim siedzieć w domu, zamiast iść na jakąś małą lub większą przebieżkę? No litości. Zobaczcie do jakich absurdów potrafi dojść, tfu – na jakie my sobie pozwalamy.

Dlatego dzisiaj z tego miejsca leżącego na kanapie apeluję do was wszystkich kochane i drogie: wrzućmy na luz. Kochajmy siebie, bądźmy szczęśliwe ze sobą, za nikogo nie przeżyjemy życia i nikt za nas go nie przeżyje! I tak, będę pieprzyć o samorozwoju i miłości do siebie tak  długo, jak długo będę słyszeć publicznie wygłaszane opinie, że jak już mąż, to zawsze pod jedną kołdrą, co noc, że inaczej się nie da szczęścia zbudować. No  ja tu bardzo przepraszam – słabe to, jeśli stałość i stabilność związku widzimy jedynie przez pryzmat wspólnej pościeli.