Go to content

Stała obok i nagrywała, gdy ktoś gwałcił jej koleżankę. Żeby przez te trzy sekundy błysnąć w Internecie. A że to złe? Nieważne, dziś zło dobrze się sprzedaje

Fot. Pexels / jeshoots / CC0 Public Domain

Pamiętam jak w 2001 roku ruszyła pierwsza edycja Big Brothera, oglądałam zastanawiając się dlaczego to oglądam. Nowe zjawisko społeczne – tłumaczyłam sobie. – Ekshibicjonizm medialny – i tak dalej. Prawda jest taka, że oglądałam, bo jak inni lubię podglądać cudze życie. Na tej potrzebie buduje się imperia medialne od wielu lat; w Internecie hulają plotkarskie portale ciesząc się milionowymi odsłonami.  Człowiek jest ciekawy. Ale jego ciekawość prowadzi czasami do piekła.

Czytam dziś o nagraniu gwałconej koleżanki, które umieściła pewna amerykanka. Stała obok, nagrywała i się śmiała. „Ciekawscy” śledzili gwałt na żywo w Internecie, dziękując za tak zaangażowaną relację. Koszmar. Dzikość. Odczłowieczenie. Przypadek ekstremalny oczywiście.

Ale ile jest takich sytuacji, gdy nagrywają nas obcy ludzie? Na ulicy. W pracy. W szkole nasze dzieci i nauczycieli. Nikt nie pyta o zdanie „Można Panią nagrać?”. Po co? Czyj telefon, tego wola. Nagrywani są nauczyciele, niektóre filmy przedostają się do sieci, większość zalega w archiwach komputerów dzieci. Nauczyciele skarżą się, że niemal na każdej lekcji ktoś ukradkiem wyciąga telefon i włącza wideo. Nagrywają nas sąsiedzi, gdy pies zrobi kupę na ich terenie, a trzeba mieć dowód dla straży miejskiej. Nagrywają, gdy za głośno będziemy świętować swoje urodziny albo otwarcie sezonu letniego (bójcie się, gdy mieszkacie obok zwolenników rezerwatów przyrody, którzy chcą przenosić tamtejsza cisze na wasz blok mieszkalny). Nagrywają nas wrogowie, którzy życzą nam najgorzej, chodząc bezczelnie za nami trzymając w ręku aparat i machając nim nam przed nosem. „I co mi zrobisz?” – powiedział do mojej koleżanki syn kobiety, która podejrzewała ją o romans z mężem. „Mam prawo cię nagrywać. Możesz mi nas* na głowę” – podsumował 14-latek.

Nagrywają nas w kawiarni, gdy jesteśmy znani (kategoria „ledwo rozpoznawalny też się załapuje”). Siedzisz i pijesz kawę, a sympatyczny kelner, który nalewa ci kawę i dostanie za to napiwek, na zapleczu wykonuje za dwa grosze telefon do kolegi z aparatem („mam tu tę X z tym Y”). Pstryk i kawa się kończy. Nagrywają w sklepie, gdy zmordowana po tygodniu robisz zakupy z jęczącym maluchem. Nie daj Boże, młody zacznie coś demolować, a materiał gotowy „Pani X nie radzi sobie z dzieckiem”. Przez dwa dni jesteś najgorsza matką w Polsce. Łyk wody, trzy oddechy i żyjesz dalej pewna, że i tak zaraz cię dopadną.

Nie musimy być znani, by nagrywali nas obcy ludzie na ulicy, bo a) mamy śmieszny kapelusz, bluzkę, buty b) coś śmiesznego dzieje się wokół nas, c) potknęła nam się noga i „śmiesznie” walnęliśmy twarzą w beton. Zamiast pomóc znajdą się tacy, którzy zrobią zdjęcie, snapa albo nagrają filmik. Kim trzeba być, by zamiast pochylić się nad drugim człowiekiem, odczuć współczucie, instynktownie podać rękę – myśląc o tym, by wykorzystać ten materiał dla własnych celów? Jakich? Przez te trzy sekundy błysnąć w Internecie. A że to złe? Nieważne, dziś zło sprzedaje się równie dobrze jak altruizm, a może i lepiej.

Dawniej elegancki pan na ulicy zatrzymałby się i nieśmiało zapytał, czy może zrobić zdjęcie, bo tak mu się podoba nasza sukienka. Dziś nikt nie pyta, czy wolno. Nie ma granic. Ta, która nagrywała gwałconą koleżankę, ale także wszyscy ci, którzy bawią się kosztem innych, krzywdzą, ośmieszają, zapomnieli o ludzkiej wrażliwości. Zapomnieli o empatii. Tym, co pozwalało nam ludziom zachować godność w najtrudniejszych warunkach życia.

Dziś człowiek wciąż się boi. Powinien się bać. Nie wiadomo w którą stronę zmierza polityka zagraniczna i czy wojna jest naprawdę tak abstrakcyjnym słowem we współczesnym świecie. Najgorsze, że zarówno w makro jak i mikro skali nie możemy czuć się bezpieczni. Bo nawet metr obok może się okazać, że człowiek człowiekowi wilkiem.