Go to content

Spowiedź alkoholiczki. Kobiety piją w samotności, w nagrodę, nie upijają się… zawsze wierzą, że nie mają problemu

Spowiedź alkoholiczki. Kobiety piją w samotności, w nagrodę, nie upijają się… zawsze wierzą, że nie mają problemu
Fot. iStock/kieferpix

Spowiedź alkoholiczki zaczyna się zawsze podobnie… W nagrodę, za trudny dzień. Bo zdołałam ogarnąć dzieci, skończyć w pracy projekt i jeszcze znaleźć czas na zrobienie pysznej obiadokolacji. Nic wielkiego – lampka wina wypita w fotelu, z podkulonymi nogami, pod kocem. Jakiś film dla rozprężenia.

Brrrr, nie lubię jesieni. To wstawanie, jak jest coraz ciemniej, zamiast jaśniej, ubieranie się, uciekanie do auta przed deszczem, nawet spacer z psem przestaje być przyjemnością. Dzień się skraca, a człowiek coraz bardziej się spieszy. Ta chwila wieczorem, kiedy mogłam się zatrzymać, o niczym nie myśleć. I to rozgrzewające od środka wino, które sprawiało, że świat stawał się bardziej znośny. Pamiętam rozmowę z przyjaciółką o tym, kiedy zaczyna się uzależnienie od alkoholu. Wtedy, gdy pijesz codziennie? Ja nie piłam codziennie, co drugi dzień, może pięć razy w tygodniu. Przecież nie musiałam, jak nie chciałam, nie piłam. Zawsze na imprezach, to ja byłam kierowcą, a że po powrocie do domu robiłam sobie drinka? W końcu też mi się coś należało.

Takie picie trwa latami. Codziennie, co drugi dzień. Lampka wina, dwie, trzy. Czasami drink, jak napięcie w ciągu dnia było zbyt duże i trudno było się odprężyć. Bywało whisky, bo przecież mąż tak zachwalał, to posmakuję, co mi szkodzi. Czasami zasypiałam w fotelu, budziłam się w środku nocy dopijając resztki ze szklanki i szłam spać. Mąż dużo pracował, wyjeżdżał, często byłam z dziećmi sama w domu. Kiedy on się pojawiał, zawsze była okazja, żeby wspólnie wypić drinka, w końcu jesteśmy razem, chcemy spędzić miło wieczór. Poza tym jesteśmy dorośli, nie przesadzajmy, że alkohol to jakiś problem.

Spowiedź alkoholiczki

Na terapię trafiłam sześć lat później. Sześć lat picia, o którym nikt nie miał pojęcia. Może niektórzy się domyślali, ale przecież nie zwrócą mi uwagi, bo kobiecie nie wypada pić, poza tym kto widział mnie pijaną? Na wszystkich towarzyskich czy rodzinnych spotkaniach nie piłam – bo dzieci trzeba odwieźć, bo autem wrócić, bo do pracy na następny dzień. A później, kiedy nikt nie widział, w zaciszu własnego domu wypijałam nie lampkę, ale butelkę wina, czasami budziłam się w nocy i robiłam sobie drinka, żeby móc jeszcze zasnąć.

Bo alkohol to nagroda – za dobry dzień, za fajne rzeczy, ale też pocieszyciel, gdy jest ci smutno, gdy czujesz się samotna, gdy masz wrażenie w długi jesienny wieczór, że twoje życie nie wygląda tak, jakbyś chciała. Myślałam o tym, że zamknęłam się w schemacie czterech ścian na kredyt, rodziny 2+2, męża robiącego karierę i mnie samej radzącej sobie z korporacyjnym życiem. A przecież nie tak to wszystko miało wyglądać, przecież nigdy nie chciałam żyć tak jak inni, moje życie miało być wyjątkowe, a dla mnie nie było. Zastanawiałam się, gdzie popełniłam błąd i wszystkie swoje żale i pretensje do świata topiłam w alkoholu. Pozwalał mi zasnąć. Czasami napięcie było tak duże, że już w pracy marzyłam o odrobinie alkoholu, myślałam, co kupię w sklepie, kiedy się napiję, żeby poczuć ulgę, poczuć, jak odchodzi niepokój, lęk, stres.

Nic się nie działo, przecież się nie upijałam. Dzieci szły spać, przypilnowane, najedzone, szczęśliwe i wtedy następował mój czas. Bywało, że poganiałam dzieciaki, szybciej je wysyłałam do łóżka, kazałam bez fochów zjadać kolację, myć zęby i się kłaść. Cel był jeden – napić się. Napić się tak, żeby dzieci nie widziały. Butelki wyrzucałam rano, nim one wstały, dopóki jeszcze to kontrolowałam. Tak, bo alkoholik mówi, że kontroluje swoje picie, że pije jak wszyscy. Moje koleżanki piły, przyjaciółki, każda w domu zawsze miała butelkę wina na specjalną okazję, jak ja. Poza tym kto to jest alkoholik – alkoholik to ten, co leży oszczany i zarzygany w trawie i nie wie o bożym świecie. Ja wiedziałam wszystko. O której dzieci zaczynają lekcje, jakie mają zajęcia po nich, co trzeba kupić do domu, kiedy mąż wraca.

Czasami zostawałam w domu – idealna praca zdalna. Jak już rozwiozłam dzieci, w domu robiłam sobie drinka, takiego malutkiego, słabego, żeby lepiej się pracowało. Pijana jeździłam po dzieci, rozwoziłam. Przed wyjściem z domu brałam prysznic. Makijaż. Ciuchy. Nikt by się nie poznał, że jeszcze chwilę temu spałam na kanapie.

Zaczęłam zawalać pracę, nie wyrabiałam się, trudno było mi się skoncentrować i spiąć. Kiedy spadało na mnie kolejne zadanie, myślałam o tym, co wypiję wieczorem. Poszłam na zwolnienie, dostałam od znajomego psychiatry. Tłumaczyłam mężowi, że jestem przemęczona, że stres mnie niszczy, że jak nie odpocznę, to się rozsypię. Mówiłam, że muszę przemyśleć swoje życie, że może czas na zmianę pracy, na otwarcie czego własnego. Martwił się o mnie, ale co mógł zrobić na odległość. Wtedy właściwie bywał w domu tylko na weekendy.

Budziłam się z bólem głowy, z kacem, który myślałam, że mnie zabije. Dzieci jeździły taksówką do szkoły albo zabierali je sąsiedzi, koledzy z klasy. Miałam już zaprzyjaźnionego taksówkarza, który brał mniej za stałe kursy, a jeszcze po drodze kupował mi wino, whisky. Mówiłam mu, że kolację wyjątkową dla męża szykuję i do potrawy potrzebne.

Dzieci znalazły mnie rano w łazience śpiącą na kafelkach. Nie mogły dobudzić. Zadzwoniły do ojca, do mojej matki. Wszyscy się zjechali, pytali, czy wszystko dobrze, czy coś się dzieje, że może na badania powinnam iść. Mama omiotła wzrokiem mieszkanie. Wiedziała wszystko od razu.

Mąż był zaskoczony, przecież w weekendy niczego nie zauważał, dzieci nic nie mówiły… To były te dni, kiedy się starałam, kiedy stawałam na nogi, kiedy sprzątałam mieszkanie, gotowałam obiad i nie piłam. Ale tylko czekałam, kiedy wyjedzie, wściekałam, gdy okazywało się, że zostaje do poniedziałku, a nie niedzieli wieczorem. Czasami celowo wywoływałam kłótnie, żeby wyjść z domu i móc się napić. Albo, żeby on wyszedł. Wtedy otwarte wino zawsze było usprawiedliwione.

Sześć lat. Najpierw terapia, w której uparcie twierdziłam, że nie mam problemu, że w każdej chwili mogę przestać. Mówiłam, że do głupiej terapeutki chodzić nie będę. Ale coś mnie ciągnęło. W te dni byłam trzeźwa. Zaproponowała ośrodek. Osiem tygodni z pijakami? Ja? Jak trzeba pić, żeby trafić do ośrodka? Przecież ja nie byłam taka jak oni! Byłam. Jak Kryśka, jak Monika, jak Agnieszka, Edyta. Każda z inną historią, każda alkoholiczka, dla której życie kręciło się wokół. alkoholu i tego, kiedy znowu będę mogła się napić.

Kobiety piją w samotności, kobiety piją w nagrodę, kobiety się nie upijają, kobietom się wydaje, że jak ogarniają mieszkanie i dzieci, to nie mają z alkoholem problemu. Kobietom nie wypada pić. Kobiety się wstydzą, rzadko przyznają do problemu, a tak jak każdy potrzebują pomocy.

Nie piję pięć lat. Nauczyłam sobie radzić bez alkoholu, kiedy nie mogę zasnąć idę na długi, szybki spacer, na basen. Szukam alternatywy dla ukojenia napięcia, innej niż alkohol. Dzisiaj się nie napiję. Tego jestem pewna.

Piszę, bo chciałabym, żeby każda kobieta wiedziała, że zasługuje na pomoc, że zwrócenie się po nią nie jest niczym złym i że alkohol może zniszczyć życie, nawet jeśli wypijasz trzy lampki wina dziennie. Na początek.

Spowiedź alkoholiczki.