Go to content

„Sorry Kochanie, ja po prostu znam go lepiej”. Przyjaciółka mojego chłopaka zatruwa mi życie i nie wiem jak to przerwać

Była między nami od zawsze. To znaczy, odkąd go znam. Na tyle ważna, by pojawić się w jego opowieściach już na naszej pierwszej randce. Na tyle istotna, by przedstawił mi ją w drugim tygodniu naszego „bycia razem”. I właśnie – nie „obok”, nie „w pobliżu”, ale zawsze między nami, tak to odczułam. Przyjaciółka mojego faceta. Osoba, o której on mówił, że jest jedynie najlepszym kumplem, że nie widzi w niej kobiety i powtarzał, że w żaden sposób nie jest dla mnie konkurencją. Ktoś, kto uświadomił mi jak bardzo mocno potrafię nienawidzić. Ktoś, kogo obecność rzuca cień na mój związek, odbiera mi pewność siebie.

Nie potrafię odpowiedzieć jednoznacznie „jestem z nim szczęśliwa”. Dziwne, prawda? Mam naprawdę wspaniałego faceta, troskliwego, opiekuńczego. Mężczyznę, z którym świetnie się rozumiem, który planuje nam wspólną przyszłość. A jednak, kiedy myślę o nim wiem, że ona nie odpuści, że będzie starała się nam ją planować razem z nim. Że kiedy się zaręczymy, będzie doradzała nam, gdzie urządzić przyjęcie weselne i w jakiej sukience bardziej mu się spodobam. Ba, ona wybierze pierścionek zaręczynowy. I co gorsza, on jej posłucha.

Pierwsze spotkanie z przyjaciółką Michała było… dziwne. Siedzieliśmy we trójkę w kawiarni, ona wypytywała mnie jak podczas rozmowy o pracę: „A co będziesz robić za 10 lat?”, „Ale myślisz, że moglibyście stworzyć rodzinę?”. Dość intymne pytania jak na kogoś, kogo widzisz pierwszy raz w życiu. Zestresowana, odpowiedziałam coś zdawkowo, ale wrażenie zostało.  Już wtedy miałam wrażenie, że mnie sonduje, że od jej opinii zależy, czy będziemy się nadal spotykać z Michałem, czy nie. A poza tym – wpędziła mnie w kompleksy. Wysoka, szczupła o długich jasnych włosach. Moje przeciwieństwo.

Widziałam, jak wymieli kilka spojrzeń, a może mi się tylko wydawało. Jasne, że poczułam jakąś dziwną zazdrość, bo więź między nimi była ewidentna. To absolutnie nie jest uczucie, którego się spodziewasz w pierwszych dniach związku. A miało być jeszcze gorzej.

Wkrótce okazało się, że przyjaciółka Michała odgrywa w jego życiu naprawdę dużą rolę. Pomijając wysyłane do niego kilkanaście razy w ciągu dnia wiadomości, zdjęcia z podróży służbowych, telefony o dziwnych porach, konsultowała z nim dosłownie wszystko. I nieważne, że Michał, gdy byliśmy razem, tych telefonów często nie odbierał. Kiedy już odebrał, słyszałam jak się jej tłumaczy, że jest ze mną i „nie może teraz…”. Kiedy protestowałam, że nie, że OK, chętnie posłucham, może pomogę, zbywał mnie słowami „zanudziłabyś się, to nasze sprawy, nic ciekawego”. A ja nie chciałam, żeby mieli swoje sprawy. A przynajmniej, żeby nie mieli ich TYLE.

Kiedy ze sobą zamieszkaliśmy, ona była pierwszą osobą, która nas odwiedziła. Skrytykowała wybór kanapy, ustawienie stołu w salonie i wyśmiała kolekcję moich ukochanych kryminałów („o, ty to naprawdę czytasz?”).

Wszystko to niby żartobliwie, ale kiedy wyszła, Michał zagadnął całkiem serio: „A może byśmy spróbowali z tym stołem w drugą stronę?”. Może to śmieszne, ale trzasnęłam drzwiami i wyszłam na godzinny spacer. A kiedy wróciłam, nie potrafiłam mu powiedzieć, dlaczego. Dlaczego mam dość jego przyjaciółki w naszym życiu. Dlaczego nie mogę spędzić z nim weekendu nie zastanawiając się, czy ona nie wyskoczy z propozycją wycieczki rowerowej, a on natychmiast na to przystanie. Dlaczego, kiedy wybieramy się na imieniny do jego matki, Michał ma już gotowy prezent, bo ona pomogła mu go wybrać.

Czasem słuchając ich rozmów, wspomnień dotyczących wspólnych znajomych, przeżyć, wyjazdów czuję się dosłownie jak piąte koło u wozu. Czasem mam ochotę wykrzyczeć, że mam dość tego dziwnego trójkąta. Czasem (tak jak wtedy, gdy zadzwoniła do mnie przypominając o  imieninach Michała i zasugerowała mi od razu, co powinnam mu kupić), odpowiedzieć zbyt głośno „dzięki, poradzimy sobie bez ciebie”. Dużo kosztowało mnie to jedno zdanie. Ale zaraz potem przyszedł SMS: „Sorry, kochanie, mam nadzieję, że się nie gniewasz, ja po prostu znam go lepiej”.  W głowie ruszyła lawina myśli. Co to znaczy „lepiej”? W jakich sytuacjach go poznała? Spali ze sobą? Tak czy siak, teraz jesteśmy razem, to nasz związek jest priorytetem. I ten związek się za chwilę skończy, jeśli ta sytuacja będzie trwała.

Tamtego dnia nalałam sobie wina do kieliszka i zadzwoniłam do Michała z zamiarem poważnej rozmowy. Powitały mnie krótki, przerywane sygnały. Zajęte. To przyjaciółka zadzwoniła się poskarżyć. „Mogłabyś być milsza dla Kaśki – powiedział mi wieczorem – To naprawdę życzliwa osoba”. Odpowiedziałam milczeniem. Znowu.

strona 1 z 2
druga część artykułu na następnej stronie

1/1 Przyjaciółka mojego faceta

Dzieje się ze mną coś niedobrego. Mam poczucie winy, że swoją zazdrością niszczę nasz związek, chociaż to ona ewidentnie przekracza granice. Mam poczucie żalu w stosunku do Michała, za to, że jej na to pozwala.

Poszłam do psychologa. Słuchał, ja wylewałam z siebie całą złość na nią. Zrozumiałam, że muszę jasno mówić Michałowi o swoich obawach, że muszę uświadomić mu, jak to wygląda z mojej strony. Więc próbowałam rozmawiać z NIM. Mówiłam, że nie czuję się komfortowo, że potrzebuję więcej intymności więcej „sam na sam” tylko z nim, że nie chcę omawiania naszych wspólnych spraw we trójkę. Że czuje się zagrożona wiedząc, jak wiele czasu spędzają razem, kiedy Michał wraca wieczorem do domu i mówi „A wiesz, byłem dziś na kawie z Kaśką”.

„Mam ci nie mówić, że się widujemy? – spytał zaniepokojony, jak zwykle nic nie rozumiejąc. Chciałam wykrzyczeć, że nie, że powinien ją odsunąć dalej, postawić granice, zamiast tego, popłakałam się tłumacząc, że jestem zazdrosna. Przytulił mnie, po raz kolejny tłumacząc, że nie mam najmniejszego powodu, bo to ja jestem kobietą jego życia, że to mnie kocha.

Próbowałam wszystkiego. Próbowałam się z nią zaprzyjaźnić, na zasadzie – trzymaj wroga blisko. Nie zaiskrzyło – jedynym wspólnym tematem, na którym możemy porozmawiać jest Michał. Ale ta rozmowa bardziej przypomina monolog. I to ona mówi.

Ufam jemu, nie ufam jej. Czekam z niecierpliwością, aż znajdzie sobie faceta.  Ale ona uparcie twierdzi, strzepując pyłek ze swetra Michała, że jest bardzo wymagająca.

Nie, to nie jest obsesja. Chyba, bo sama już nie wiem. Tracę grunt pod nogami, obwiniam się za emocje, które się we mnie pojawiają, zaczynam wątpić w siebie, we własny rozsądek. Pomóżcie, bo nie wiem co robić.