Go to content

Śmierdzę żarciem. Nawet jeśli nie, to i tak szef ma rację, ja idiotka śmierdzę…

Fot. iStock/Juanmonino

– Długo zamierzasz stać jak ta miotła między półkami?- Anka rozejrzała się po sklepie. Nie było żywej duszy, ale to żaden problem. Szef lenistwa nie znosi, szybko znalazł jej zajęcie. „Nudzisz się? To zap*ierdalaj ze śmieciami”. Tak jest szefie!

Małe miasteczko. Jeśli znajdujesz tu dobrze płatną pracę, trzymasz się jej choćby nie wiem co. “Szanuj szefa swego, możesz mieć gorszego” – śmieje się z przekąsem Ania, pracownica sklepu z AGD. Tabliczka z takimi słowami wisi w jego gabinecie. Czy tak jest? Nie zawsze, czasem okazuje się że jesteś w miejscu, z którego nikt cię już niżej nie zepchnie.

„Śmierdzisz żarciem”

Praca w sektorze handlowym potrafi człowieka nieźle zmęczyć i zniechęcić do wszystkiego. Szczególnie, gdy na odcisk raz i drugi nadepnie uporczywy klient. Niektórzy “apacze” przychodzą i zawracają głowę, bo lubią. Ot, po prostu, przyjść, obejrzeć produkty, zadać kilka pytań i wyjść. Ale klient nasz pan, więc obsługujesz go trzeci raz tego samego dnia z przyklejonym uśmiechem. Mijają godziny, patrzysz nerwowo na zegarek, byle do przerwy, zjesz coś, odchamisz się… i po prostu usiądziesz.

Nie tym razem, zamiast spokoju, zderzasz się po raz  pierwszy z tym, co przynosi rzeczywistość.

– „Śmierdzisz żarciem” – rzucił  mi w twarz szef wchodząc do pokoju, który służy za szatnię i stołówkę w jednym. Nie mogłam uwierzyć, w to co usłyszałam. Spojrzałam na swoją kanapkę z tuńczykiem, odechciało mi się jeść. Szef bywa dobitny i bardzo konkretny – Śmierdzisz ty i śmierdzi całe pomieszczenie, chcesz jeść takie rzeczy, to wyjdź za sklep.

Wstała, wyszła, to był jej ostatni posiłek w tym miejscu.

Motywacja: Czynsz 470 zł. Śmierdzę żarciem.

„Idiotko, gdzie ty pustaku kładziesz te opakowania?!”

Nie taką przyszłość dla siebie wymarzyła. Ukończyła dwa fakultety na uniwerku, marzyła o pracy w zawodzie. Brak wolnych etatów w banku zmusił ją do wzięcia innej pracy, na przeczekanie. Kiepska praca za dobry pieniądz, ale nie chciała narzekać, zresztą gdzie indziej teraz by poszła. Praca może byłaby znośna, tylko szef postanowił inaczej.

Idiotko, gdzie ty pustaku kładziesz te opakowania?! – szef nie krzyczał, on ryczał na cały sklep. – Zatkało mnie, stanęłam jak wryta a inni pracownicy rozpierzchli się między półkami. Cholera, zamyśliłam się, położyłam towar przez pomyłkę w innym miejscu. Fakt moja wina, ale to nie powód by mieszać mnie z błotem. “Ty idiotko” słyszę to za każdym razem, gdy szef ma ochotę mnie zbluzgać. Ja nie myślę? Owszem, po czymś takim przestaję myśleć, bo świadomość mojego uwiązania w tym miejscu aż boli.

Motywacja: Rachunki około 300 zł. Jestem idiotką (z dwoma dyplomami).

“Pilnuj się, bo cię wypi*rdolę z roboty, pójdziesz na bruk debilko!”

Praca powoli przestaje być znośna. Za to znośna i bardzo porządna jest wypłata, która odrobinę podbudowuje zadeptywaną w pracy godność.

Godność? A co to takiego? 

Mam dość, serdecznie. Ale jak co rano wstaję o wiele wcześniej niż powinnam, bo i tak nie mogę spać. Wstaję, szykuję dziecko do przedszkola. Im bliżej wyjścia z domu, tym bardziej boli mnie brzuch i nic nie mogę na to poradzić. Poganiam córkę, bo nie mam czasu, nie mam cierpliwości, wypycham ją za drzwi, nie mogę się spóźnić!

K*rwa!!! – poleciało przez sklep – Anka, do mnie!!! Nawet się nie zastanawiałam, rzuciłam robotę i poleciałam do szefa. Wymachiwał mi przed nosem plikiem papierów, szukając jakiegoś zestawienia. Rzucił papiery na biurko, po czym kazał mi znaleźć brakującą kartkę, której na oczy nie widziałam. – Szefie, ale ja nie wiem gdzie to jest, szukał szef w sejfie? Nie, nie szukał, ale pytanie go rozzłościło – Debilko, to sama szukaj, zapamiętaj sobie, wiem że to ty zgubiłaś, i radzę ci to znaleźć. Usłyszałam za plecami jeszcze to “pilnuj się, bo cię wypi*rdolę z roboty, pójdziesz na bruk”. Najgorsza możliwość.

Motywacja: Przedszkole 210 zł plus wydatki. Jestem debilką (tak trzeba).

„Pilnuj swojej p*zdy!”

Córka zachorowała, nie miałam wyjścia, musiałam iść do szefa prosić o wolne. To co usłyszałam, wolałabym na zawsze zapomnieć. Dla szefa nie ma dziecka – jest bachor, mój bachor. Dla szefa nie jestem matką, a pracownikiem który ma pilnować swojej “p*zdy”. Szef ma dziecko, ale to szef, on nie musi żebrać by pozwolono mu pojechać po córeczkę do przedszkola – czuć w głosie rezygnację, jakby nie było dziecka, tylko jedyna i słuszna praca.

Nie pojechała, małą po pracy odebrał mąż, strach okazał się silniejszy.

Motywacja: Rata kredytu 1300 zł. Pilnuję swoich spraw, swojej p*zdy i bachora. Mojego bachora.

Każdy ma swoją cenę. Ja kosztuję 2,500 PLN na rękę

Każdy dzień wygląda tak samo. Rezygnacja, ciągły stres, notoryczne bóle brzucha. – Nie jem przed pracą, nie jem w pracy, więc chudnę. Akurat dla mnie do dobrze – uśmiecha się smutno – fajnie jest mieć paręnaście kilo mniej, nie ma śladu po mojej nadwadze. Jedyny pozytyw to nowa, lepsza figura i regularnie spłacane rachunki, resztę trzeba przetrzymać. W sumie wolę być chuda ze stresu niż z głodu. 

Pytasz czy się zwolnię? Nie, nie chcę jeść tynku ze ścian. Odejdę z tej pracy dopiero jak mnie szef wywali, a później pójdę do sądu. A może i nie, bo jak się taki smród rozniesie po mojej mieścinie, to gdzie ja znajdę pracę?

Czy mam walczyć o zasady, kłócić się z szefem o to czy śmierdzę czy nie? Nie mogę, wszystko ma swoją cenę, ja też. Co miesiąc 2500 na rękę. Tak, szef ma rację, śmierdzę…

Sięgasz dna, dalej nic już nie ma. Giń albo wreszcie się postaw!

Zrobiłam to, po prostu to zrobiłam!!! – krzyk Anki mało nie rozsadził telefonu. Co, zrobiła, jak zrobiła i czemu tak głośno, z marszu się dowiedziałam. Nie musiałam pytać, wypłynęła rzeka słów.

Było tylko gorzej – wyrzucała z siebie słowa, jak z karabinu – szef nie przebierał w słowach, zaczął obrażać mnie przy pracownikach a raz czy dwa, nawet klientach. Wylał na mnie szambo, którym się mało nie utopiłam. Zaczęłam nagrywać, ze strachu, że gotów posunąć się dalej, że coś mi zrobi. Nie tknął mnie co prawda, ale nie wiadomo do czego nienawiść pchnie drugiego człowieka. Tak, on mnie po prostu nienawidzi. Kupiłam leki na uspokojenie, takie ziołowe, w każdej aptece mają. Dało się po nich trzeźwo myśleć, chodziłam do pracy i pilnowałam, żeby dyktafon zawsze był włączony. Zebrałam godziny nagranych wyzwisk, pomiatania, nawet nie chciałam się już bronić. Pewnego dnia przyjechała kontrola, ktoś z wyższego szczebla, pytali pracowników, jak się nam pracuje. Zapraszano nas do pokoju w pojedynkę, na rozmowę. Szłam na trzęsących się nogach, nie umiałam opanować stresu. Było o wiele trudniej niż podejrzewałam, odpowiadałam na pytania jak automat, do momentu pytania o moje samopoczucie w zespole. Nie wytrzymałam , pękłam… To było upokarzające, ale stało się, zaczęłam mówić jak było naprawdę. Inspektor poprosił o nagrania, widziałam jak pobladł po kilku minutach.

Anka dosięgła dna, gdy wyrzuciła z siebie całe zło, w kierunku obcego człowieka. Obiecał pomoc. Słowa dotrzymał szybciej, niż Anka mogłaby o tym pomyśleć.

Za radą inspektora wzięłam kilka dni zwolnienia lekarskiego, on obiecał załatwić sprawę. – wspomina – Wróciłam z kulą ze strachu w gardle. Nie mogłam w to uwierzyć, szefa nie było! Zwolnienie dyscyplinarne. Nawet nie próbował się tłumaczyć, gdy przedstawiono mu nagrania, a koledzy potwierdzili moją wersję. Nie wiem, co się dzieje z moim byłym szefem i nie jestem ciekawa. Nadal tu pracuję, nadal za 2500 na rękę, tylko teraz nie jestem idiotką, nie śmierdzę, a mój „bachor” nowemu szefowi nie przeszkadza. Nie pytaj mnie, dlaczego nic nie zrobiłam wcześniej, zrozum, przecież każdy ma jakąś cenę.