Go to content

Kiedy rozpada się twoje małżeństwo, gdy życie rzuca ci kłody pod nogi, uwierz – jesteś w stanie udźwignąć więcej, niż ci się wydaje

Fot. iStock/RelaxFoto.de

Kiedy kończysz 40 lat, wydaje ci się, że mało rzeczy może cię w życiu zadziwić. Masz stabilną pracę w budżetówce, męża, dwójkę dorastających dzieci, więc co takiego miałoby się wydarzyć co mogłoby cię zaskoczyć. A jednak.

Ktoś kiedyś powiedział: powiedz Panu Bogu o swoich planach, to cię wyśmieje. I tak chyba było ze mną. Gdy wydawało mi się, że moje życie płynie sobie spokojnie i szczęśliwie, nagle, niemal z dnia na dzień, wszystko rozsypało się w drobny mak. Mój mąż, z którym przez 15 lat budowaliśmy (tak mi się wydawało) szczęśliwy związek, stwierdził, że jednak życie ze mną nie jest tym, czego on chce. Poznał ciut młodszą, być może atrakcyjniejszą, a już na pewno wolną od codziennych obowiązków kobietę. Bo to codzienność mu przeszkadzała, moje wymagania, oczekiwania, pretensje. Czy mogło być inaczej? Nie wiem, dzisiaj już o tym nie myślę, ale kiedy po 15-tu latach małżeństwa sąd orzekł, że to koniec naszego związku, długo nie mogłam się pozbierać. Analizujesz, rozkładasz na części pierwsze. Gdy mija złość, rozpaczasz i wiesz, co jest najgorsze – przestajesz wierzyć w siebie, tak jakby o twojej wartości świadczył mężczyzna, który stoi koło twojego boku.

Pytałam siebie nie raz, co mogłam zrobić inaczej, jak się zachować, co zmienić w sobie, żeby do tej sytuacji nigdy nie doszło. Tylko po co pytać, kiedy już wszystko się wydarzyło. Najsmutniejsze co do ciebie przychodzi jest poczucie, że zmarnowałaś życie, poświęciłaś je dla kogoś, kto z niego zrezygnował, kto nie docenił, kto postanowił cię zostawić… i dzieci. Potrzebowałam dużo czasu, by przestać myśleć, że to moja wina, że jedno się skończyło, ale też wiele nowego przede mną. Zupełnie przypadkiem trafiłam na jakąś konferencję organizowaną dla kobiet, z ciekawości, z potrzeby zajęcia sobie wolnego czasu, gdy dzieci na weekend były u ojca. Pewne rzeczy dzieją się w naszym życiu po coś, tak było i tym razem. Nagle znalazłam się wśród kobiet podobnych do mnie, choć w różnych życiowych sytuacjach, które chciały coś w swoim życiu zmienić, czegoś nowego spróbować. Biła od nich taka energia, że pomyślałam: „ja też tak chcę”. Przecież mam 40 lat, moje życie jeszcze się nie skończyło. Nie mogę pozwolić na to, by drugą część mojego życia poświęcić na rozpamiętywaniu tego, co było. Trudno wziąć życie w swoje ręce, trudno wziąć odpowiedzialność za własne decyzje, tylko jeśli nie teraz, to kiedy? Mam znowu czekać?

Postanowiłam być ze sobą szczera, chociaż raz, tak zupełnie na poważnie, potraktować wszystko to, co we mnie siedzi, krzyczy, a czego ja nie chcę usłyszeć i wypuścić na zewnątrz. Po raz pierwszy od dawna wróciłam myślami do marzenia, które nosiłam w sobie przez wiele lat. Zawsze chciałam mieć kawiarnię, a przecież początek nowego życia jest idealnym startem dla realizacji swoich marzeń. Tak wtedy o kawiarni myślałam. Chciałam stworzyć miejsce, gdzie będą mogli spotykać się ludzie, rozmawiać, kawiarnię, w której poczują się trochę jak u siebie w domu, gdzie zawsze będą chętnie wracać.

Wbrew pozorom ta historia, a przynajmniej ten jej etap nie ma happy endu. Znalazłam lokal do wynajęcia, zmierzyłam się ze wszystkimi formalnościami, które są wymagane, gdy otwiera się kawiarnię. Nie zdawałam sobie sprawy, że istotny jest nawet zlew na zapleczu – jego wielkość i materiał, z którego jest wykonany. Byłam z siebie dumna, że po raz pierwszy w życiu tak wiele spraw potrafiłam załatwić sama, a przecież mój mąż często powtarzał, że mało wiem i mało umiem. Tymczasem moja kawiarnia nabierała realnego kształtu. To właśnie w niej, na kilka dni przed otwarciem wyprawiłam swoje 40-te urodziny. To miał być początek nowego, nowa droga, nowa ja, pełna energii i chęci do działania. Zawsze miałam obok siebie dobrych ludzi, wtedy też ich nie zabrakło. Wspierali mnie, byli obok i gdy tylko pojawiały się chwile zwątpienia, mogłam na nich liczyć. Nie przyjmowałam jednak do wiadomości, że coś się może nie udać, skoro stoi za tym pasja i ogromna wiara w to, że wszystko pójdzie dobrze.

Miałam wrażenie, jakby po 15-ty latach w końcu wypuszczono mnie z klatki, jakbym właśnie rozłożyła skrzydła i mogła w końcu polecieć tam, gdzie chcę. Niesiona falą euforii nie zauważyłam jednak kilku istotnych spraw. Myślałam, że sprzedając kawę, ciasto i lampkę wina się utrzymam, bo przecież to miejsce tworzone z miłością i nadzieją, musiało w naturalny sposób przyciągać ludzi. I przyciągało – moje przyjaciółki, koleżanki, znajomych – tych najczęściej. To było jednak za mało, by starczyć miało na czynsz, opłaty i utrzymanie restauracji. Po raz drugi miało mi coś w życiu nie wyjść. Najpierw małżeństwo, a później kawiarnia. Jak to możliwe skoro włożyłam w jedno i drugie całą siebie, całe swoje serce, skoro byłam pewna, że to nie może się nie udać!

Niestety… Tak jak swoje małżeństwo, tak i tę kawiarnię próbowałam ratować, próbowałam udowodnić sobie i innym, że nie wszystko stracone, że jeszcze zdołam ocalić to, w co tak wierzyłam, czego tak bardzo przecież chciałam. Po roku musiałam zamknąć kawiarnię, kiedy właściciel lokalu nie chciał już czekać na kolejny niezapłacony czynsz…

W tym wszystkim na szczęście nie zrezygnowałam z pracy, jakiś mój instynkt samozachowawczy kazał mi pilnować miejsca, które dawało mi choć cień poczucia bezpieczeństwa i stabilizacji. Szyld kawiarni schowałam do garażu, do dzisiaj stoją w nim pufy, bo przecież może do tego marzenia kiedyś wrócę.

Zostałam sama, z dwójką dzieci, bez kawiarni za to z ogromnymi długami i kredytem na realizację marzenia, które nijak nie dało mi wizji szczęścia.

I kiedy życie tak cię kopie raz za razem, można by było się poddać, położyć i czekać, co jeszcze złego przyniesie. Ale opowiadam moją historię dlatego, by żadna inna kobieta się nie poddała. Jeśli kiedykolwiek pomyślisz, że nie masz siły, że leżysz i nie podniesiesz się już nigdy, uwierz, że to nieprawda. Nie ma sytuacji, w której nie można znaleźć wyjścia. Jeśli masz wokół siebie życzliwych ludzi, jesteś zdrowa, to naprawdę – zawsze znajdzie się rozwiązanie. Mogłam się pogrążyć, mogłam wyć ze smutku, z poczucia niesprawiedliwości losu, mogłam cały świat obwiniać, że moje życie wygląda tak, jak wygląda. Albo mogłam wziąć za nie odpowiedzialność. Rozejrzeć się wokół i poszukać możliwości. A te przyszły do mnie bardzo szybko. Okazało się, że z mojej pracy mogę wyjechać na roczną zagraniczną delegację, delegację, z której wynagrodzenie pozwoliłoby mi na spłacenie kawiarnianych długów. Moja mama obiecała zająć się dziećmi, a ja zarządzałam domem z odległości trzech tysięcy kilometrów. Nie było łatwo. Było cholernie ciężko, zwłaszcza, gdy dowiedziałam się, że mój tata ma raka mózgu i że pozostało mu kilka miesięcy życia… To wtedy pomógł mi mój były mąż, zajął się dziećmi, wsparł mnie w tych bardzo trudnych chwilach.

Często wyobrażamy sobie rzeczy, które byłby nas w stanie złamać, odsuwamy od siebie te myśli, nie chcemy mierzyć się z wyobrażeniem tych najcięższych momentów, bo jesteśmy pewni, że sobie nie poradzimy. Tymczasem, gdy życie stawia nas twarzą w twarz z tym, co odsuwamy w najciemniejsze zakamarki naszej głowy, paradoksalnie okazuje się, że dzięki tym doświadczeniom stajemy się silniejsi, bardziej pewni siebie i wierzący, że naprawdę każdy człowiek wiele może znieść, choć często na to „wiele” wcale nie zasłużył.

Mija pięć lat od mojego rozwodu, od otwarcia kawiarni, cztery od powrotu z zagranicy… To będąc tam zrozumiałam, że w całym tym moim marzeniu o kawiarni, nie chodziło o kawiarnię, ale o spotkania z ludźmi. Tam dotarło do mnie, że największą radość daje mi rozmowa z drugim człowiekiem, poznanie jego historii, opinii, dyskusja na temat poglądów i życiowych doświadczeń.

I dzisiaj nie czuję się w żaden sposób przegrana. Wręcz przeciwnie, uśmiecham się szeroko do życia i do tego, co przede mną. Tak wiele przetrwałam, przełknęłam porażki, uświadomiłam sobie sukcesy i małe zwycięstwa. Wiem, kim jestem, czego chcę. Mam 45 lat i jestem silną kobietą, która z wdzięcznością weźmie to, co życie jej podsunie. I już nic nie planuję.


wysłuchała Ewa Raczyńska