Go to content

„Na razie chce tylko pomocy, zrozumienia i wsparcia. I snu. Jest tak bardzo zmęczona. Te wymówki ją wykończyły”

Fot. iStock/domoyega

Portrety dwóch kobiet, dwóch historii i innej rzeczywistości. 

Małgorzata: „Na razie chce tylko pomocy, zrozumienia i wsparcia”

Niewysoka, trochę pulchna z idealnie prostymi zębami. Żyje w niedużym mieście, blisko rodziców. Ma z nimi silną więź. Jest jedynaczką, wyczekaną bo mama przez prawie 10 lat nie mogła zajść w ciążę. Dbali o nią, dziadkowie pomagali w wychowaniu. Nie chodziła ani do żłobka ani do przedszkola. Była bardzo nieśmiała i małomówna. Po dziś dzień zresztą taka jest.

W życiu dorosłym miała ułatwiony start. Dostała mieszkanie po dziadkach. Zrobiła licencjat. Wyszła za mąż. Z pracą trudno. Ze swoją nieśmiałością nie udawało się jej przebrnąć przez rozmowy kwalifikacyjne. Na szczęście mąż pracował. Kredytu nie mieli i choć kokosów nie zarabiał starczyło na życie.

Po dwóch latach zaszła w ciążę. Zniosła ją dobrze. Dziecko przyszło na świat zdrowe i śliczne. Rozwijało się prawidłowo. Rodzinna sielanka. Problemy się zaczęły, gdy Maja przestała spokojna sypiać. Za duża była na kolki. Powoli wykluczano kolejne choroby. Była zdrowa, a mimo to było coś nie tak. Małgorzata nie chciała tego widzieć. Dziecko po prostu słabo spało. Nie mówiło, bo przecież nie każde gada od razu. Nie sygnalizuje potrzeb fizjologicznych, bo za wcześnie. Nie je samo, bo jest jeszcze małe. Ssie smoczek, bo lubi. Niszczy zabawki, gdyż widocznie mu się nie podobają. Nie bawi się z innymi dziećmi ani nie szuka z nimi kontaktu, bo jest bardzo nieśmiałe. Jak ona w jej wieku. Nie patrzy w oczy, bo dzieci przecież nie mają podzielnej uwagi.

Zresztą Maja się najzwyczajniej w świecie wstydzi no! Wszystko przecież jest w porządku. Czego tu wymagać od trzylatki, potem od czterolatki. No ma sześć smoczków, każdy na inną porę dnia i nie daj Boże któryś zgubić. Będzie wrzask, aż się zmęczy, a to nie tak prędko. No nosi ciągle pieluchy, bo jest wrażliwa na fetor fekaliów. Nieważne, że załatwia się w jednym miejscu, za fotelem i tylko gdy są spełnione jej warunki.

Bawi się rzucając zabawami, niszcząc je albo w kółko robiąc tę samą czynność. I tak może godzinami, ale Małgorzata jest szczęśliwa, bo dziecko się ładnie bawi. Mała nie lubi dotyku, ubrań, wody. No ale ma atopową skórę, to przez nią tak płakała. Teraz smarują skórę emolientami i jest lepiej. No trochę lepiej, bo Maja nadal wyje po nocach tak, że sąsiedzi wzywają policję, myśląc, że za ścianą dziecko katują.

I tak przez długie miesiące Małgorzata nie dopuszcza do siebie nikogo i nic. Żadnych przyjaciół, rodziny, znajomych. Tłumaczy się zmęczeniem. Najbliższą przyjaciółkę pogoniła, gdy ta szczerze jej powiedziała, że Maja to chyba jakieś zaburzenia ma. Może autyzm. Teraz tyle o tym trąbią. Może warto iść z małą dokądś, do psychologa, do ośrodka wczesnej interwencji. Gdziekolwiek. Małgorzata zabija ją wzrokiem. Wyzywa od najgorszych. Wyrzuca z mieszkania. Jakaś nienormalna ta Kaśka. Zazdrosna, że się Gośce układa, że nie ma kredytu,nie musi pracować. Ludzie to są jednak zazdrośni i podli.

Tę samą prawdę Małgorzata słyszy od dermatologa, który leczy Majki skórę. Szok, płacz, niedowierzanie. Jak to? Przecież była normalną dziewczynką. Małgorzata ponownie zamyka się w czterech ścianach. Tym razem czyta po nocach wszystko, co dotyczy autyzmu. Podnosi się powoli. Ociera ciurkiem płynące łzy. Myszka i klawiatura mokre. Obserwuje Majkę. Symptomy się zgadzają, książkowe. Małgorzata zbiera amunicję. Jak na wojnę. Jutro idzie z Mają do ośrodka wczesnej interwencji. Chcą ją dokładniej zdiagnozować i zacząć terapię. Wymówki Małgosia odłożyła na potem. Nie ma siły patrząc na czterolatkę, która nie je sama, ssie smoczek, nosi pieluchy, nie komunikuje się i nie utrzymuje kontaktu wzrokowego. Gośka jeszcze nie umie powiedzieć sobie w twarz, że ma autystyka w domu. Na razie chce tylko pomocy, zrozumienia i wsparcia. I snu, przespanej choć jednej nocy. Jest tak bardzo zmęczona. Te wymówki ją wykończyły.

 

Joanna: „Lubi to uczucie, gdy waga idzie w dół. Gdy stoi, jest wściekła”

Szczuplutka, średniego wzrostu, szatynka, której jest dobrze w każdej fryzurze. Obecnie w asymetrycznym bobie. Pracuje w klinice zdrowia psychicznego. Wcześniej korpodziewczyna, którą korporacja przeżuła i wypluła.

Aśka dostała po dupie. Świeżo upieczona pani magister przyszła do dużej firmy. Wygrała los na loterii. Nie na staż. Od razu umowa, najpierw na czas próbny, ale się wykaże i przedłużą. Te trzy miesiące były przyjemne. Dużo warsztatów. Została wprowadzona w sprawy firmy. Dostawała małe zadania, które wykonywała sprawnie i bezbłędnie. Atmosfera w pracy fantastyczna. Jeden team, który nawet, gdy ma deadline, współpracuje i się wspiera.

Wygrywają spory kontrakt. Są młodzi, kreatywni, chętni do pracy. Szefowa jest zadowolona. Chwali. Walczy o premie. Warto być w takiej firmie. Dużo bonusów i pakietów. Pieniądze niezłe. Aśka czuje, że się rozwija. Po jakimś czasie dostaje coraz bardziej odpowiedzialne zadania. Dużo pracuje z Pawłem. Lubi go, mają fajną energię. Nawet jej się podoba. Imponuje jej. Jest profesjonalny, nie flirtuje. Bardzo wymagający. Jego „nieźle” to największy komplement.

I takie nieźle Asia słyszy, gdy faktycznie trochę schudła. Zawsze była szczupła. Taka akurat. W pracy trochę stresu i waga zleciała  w dół. Pomyślała, że czuje się lepiej, lżej. Warto to utrzymać. Ma karnet na siłownię i basen. Zaczyna chodzić najpierw dwa, trzy razy w tygodniu. Uważa na to, co je. Gubi kolejne kilogramy. Paweł docenia, w pracy dziewczyny zazdroszczą. I sukcesów, i figury. Ta druga staje się jej obsesją. Joanna liczy kalorie, wyklucza kolejne produkty, przechodzi na wegetarianizm, potem weganizm. Stać ją. Zarabia więcej, awansuje. Zamawia jedzenie do pracy, nie musi szukać produktów po sklepach ekologicznych ani zamawiać w necie. Dużo od siebie wymaga. Jest coraz drobniejsza, w pracy efektywna na maksa, w domu pada. I tak codziennie.

Nie przyznaje się ani przed sobą, ani przed nikim, że nie chce jeść. Czuje wstręt do jedzenia i własnego ciała. Lubi to uczucie, gdy waga idzie w dół. Gdy stoi, jest wściekła. Nie słucha przyjaciółki ani rodziny, gdy ci przerażeni jej wyglądem proszą, by jadła. Może by wzięła urlop, poszła do lekarza. Oczywiście, że nie jest chora, wszyscy się czepiają, nie rozumieją, że ma trochę stresu i przygotowuje dużą, pierwszą samodzielną kampanię. Jak będzie po wszystkim to pójdzie do lekarza. Teraz kampania.

W tym wielkim ważnym dniu Aśka mdleje. Duży stres, rano trening, nie jadła nic od wczoraj. Organizm się zbuntował. Robił to od dawna, ale lekceważyła sygnały. Wypadanie włosów, łamliwe paznokcie, brak miesiączki, ziemista cera, mroczki przed oczami, zasłabnięcia, kołatanie serca. Dziś sygnałów nie było. Po prostu padła bateria. Aśkę zabrała karetka. W pracy patrzyli z politowaniem. Dostała kroplówkę, terapię z psychologiem. Diagnoza Anorexia nervosa. W szpitalu leży miesiąc. Z korporacji nikt jej nie odwiedza. Nie pisze, nie dzwoni. Mają dużo pracy pewnie. Przy łóżku jest mama, tata i przyjaciółka. Za ich namową decyduje się na klinikę i terapię. Po pół roku dostaje wypowiedzenie z firmy. Na piśmie. Nikt nie miałam odwagi jej powiedzieć. Ani podziękować za współpracę. Na szczęście wtedy jest silniejsza. Psychicznie i fizycznie. Tyje. Odbudowuje organizm. Wraca miesiączka. To wtedy podejmuje decyzję, że będzie współpracować z kliniką. Tu panuje zdrowa atmosfera w każdym tego słowa znaczeniu. I jest tu Krzysztof. On nie mówi „nieźle”. Mówi „wspaniale dziewczyno”. I przynosi kwiaty za dodatkowy kilogram. Zaprasza na spacery, na rower, na lody. Jest spokojnie i tak dobrze.


autorka: Ann Poli