Go to content

Przestańcie wytykać innym wagę! To, czy ktoś ma spodnie wielkości namiotu czy chusteczki do nosa, to wyłącznie jego sprawa

Fot. iStock / vitalytitov

– To nie jest kraj dla grubych ludzi – mówi M. podczas ostatniego babskiego spotkania. Faktycznie, po ciąży zostało jej kilka nadprogramowych kilogramów, na które zdarza jej się narzekać, ale tragedii nie ma i ona też nie wydaje się z tego powodu wariować. Z rozmiaru 38 przeszła na 40/42, ale zamierza wrócić „do siebie”, jak tylko przestanie karmić piersią, będzie mogła intensywniej ćwiczyć i ograniczyć kalorie.

– Co ty opowiadasz! – oburza się P., rozmiar 38/40 – przecież tyle się teraz mówi o modelkach size plus, w sklepach kupisz wszystko, są rozmiary, wiele się zmienia.

–  Nie o ciuchy chodzi, ale o podejście ludzi. Możesz być głupia, uprzedzona, nawiedzona, ale nikt ci tego wprost nie wytknie. O widocznych defektach i niepełnosprawności też nikt się nie zająknie, bo nie wypada. Ale jak tylko spodnie ci się opinają albo fałdka spod bluzki wyjrzy, to zaraz się pojawią komentarze, dobre rady i onieśmielające pytania. No same powiedzcie, że jest inaczej?

Wszystkie baby zaczęły intensywnie myśleć i analizować. Inaczej niestety nie jest. Ludzie wiele rzeczy komentują, oceniają, dopytują, a temat figury i kilogramów jest chyba jednym z ich ulubionych. No i dobre rady jak się ich pozbyć i zamienić z fat na fit też dają bez wahania i bez pytania. Tak jak teściowa M.

– Ostatnio na jej urodzinach podała mi tort z komentarzem, że ukroiła mi mniejszy kawałek, bo już i tak dobrze wyglądam. Myślałam, że spalę się ze wstydu, dwadzieścia osób przy stole nagle zamilkło i czułam, jak ważą i mierzą mnie wzrokiem. Ze sto razy już słyszałam od niej, że powinnam chleb porzucić, makaronu się wystrzegać, ewentualnie czasem kasze zjeść, a tak to warzywa, warzywa i owoc czasami, ale też nie każdy i w małych ilościach. Jej znajoma przestała jeść pieczywo i schudła prawie dwadzieścia kilo!

No tak, metoda znajomej znajomego zawsze jest najbardziej skuteczna i gorąco polecana, a zamiana diety z ludzkiej na króliczą (czytaj : sałata, marchewki i kiełki) cudowną kuracją odchudzającą. Cudowną, dopóki sami nie spróbujemy, a po zrzuceniu kilogramów nie wrócimy do objadania się i zgubnych nawyków – jojo murowane!

– U mnie teściowa nie komentuje, za to matka zawsze coś mi wytknie – dodaje B. rozmiar 36/38 – odkąd pamiętam ona sama jest na diecie i ciągle się ogranicza, a o kaloriach to chyba czytała mi w dzieciństwie na dobranoc. Jak słowo daję, zawsze przy niej nieświadomie wciągam brzuch, choć nie bardzo mam co. A jak razem jemy obiad, to wszystko staje mi w gardle, o dokładce nie ma mowy, bo strażnik mojej wagi patrzy.

Bo choć rodzina powinna nas akceptować i zapewniać wsparcie bez względu na wagę, to właśnie z domu rodzinnego najczęściej wynosimy złe wzorce. Matki, które są wiecznie powtarzają, że są grube, brzydkie i muszą schudnąć, ojcowie, którzy żartują z krągłości dojrzewających córek, krewni, chwalący dziewczynki jedynie za wygląd i mówiący, że muszą być chude, bo inaczej nikt ich nie pokocha – takie są fakty. Dodajmy do tego lansowany w mediach obraz idealnej sylwetki (jedynej słusznej, o rozmiarze topmodelki) i parcie na zdrowe odżywianie, ćwiczenia fizyczne i bio-fit- życie. nie ma nic złego w zdrowym jedzeniu i aktywności fizycznej, ale ludzie, to idzie w złą stronę i niedługo zjedzenie snickersa będzie grzechem śmiertelnym, a brak karnetu na siłownie albo butów do biegania prosta droga do wykluczenia społecznego.

– Mam taką koleżankę w pracy – zaczyna B. – babka słusznych rozmiarów, ubrania kupuje 46 albo i nawet większe. Kiedyś opowiadała mi, że nie lubi chodzić ze swoimi dzieciakami do restauracji czy na lody, bo ma wrażenie, ze wszyscy dookoła się gapią i czekają, co ten grubas zamówi i ile gałek lodów zeżre. To musi być straszne.

– My byliśmy teraz na urlopie i facet w pensjonacie powiedział, że obok jest świetna kawiarnia, a ja wyglądam na taką co lubi słodkie – oburza się M. – Dobrze, że mój K. tego nie słyszał, bo by się na rękoczynach skończyło. Powiedziałam temu matołowi, że to, czy mam spodnie wielkości namiotu czy chusteczki do nosa to wyłącznie moja sprawa.

Powszechna opinia jest taka, że gruby jest ten, kto zajada się ciastkami, fast foodami i czekoladą, a aktywność fizyczna to dla niego zło konieczne. Jak gruby kupuje sobie loda, to już wszystko wiadomo i karcące spojrzenia obcych ludzi są nieuniknione. A jak chudy kupi pięć i wszystkie zje, to nawet zabawne jest i nikt mu złego słowa nie powie, że cukier, że kalorie, że to niezdrowo. Znam to z własnego doświadczenia, mała nie jestem, nigdy nie byłam chudzinką i raczej nie będę, ale nie dlatego, że kocham hamburgery i leżę całe dnie. Odżywiam się zdrowo, regularnie ćwiczę, ale z hormonami nie zawsze da się wygrać. I tak, czasami też „zgrzeszę” i upiekę ciasto do niedzielnej kawy albo zjem kawałek czekolady (w końcu też jestem człowiekiem) i nie potrzebuję do tego przyzwolenia innych – niech każdy pilnuje swojego talerza i własnego tyłka.

Choć oficjalnie mówimy, jak ważna jest akceptacja ciała bez względu na jego rozmiar i że dążenia do idealnej sylwetki za wszelką cenę to chore i niepokojące zjawisko, to nieoficjalnie grubego nie akceptujemy (no chyba, że na zdjęciu sprzed metamorfozy) i traktujemy jako gorsze. Oceniamy, komentujemy, pozwalamy sobie na żarty i żarciki w złym guście, czujemy się w obowiązku przeliczyć kaloryczność jego obiadu i rozliczyć z wypoconych kalorii. Patrzymy i widzimy nadmiar kilogramów, często zapominając, że mamy przed sobą człowieka, takiego samego jak my, z uczuciami, emocjami i wrażliwością.