Go to content

„Proszę, a macie wino? Muszę odreagować”. Nałóg perfekcjonistki

„Proszę, a macie wino? Muszę odreagować". Nałóg perfekcjonistki
Fot. iStock / kateholms

Powoli wracam do życia. Odwiezienie córek do szkoły, to dla mnie wyprawa. Na osiedlu spotykam sąsiadów: „O Pani Ewo, jak tam? Dobrze?”. Uśmiecham się. „Dobrze” odpowiadam. Pierwszy stopień trudności za mną. Potem szkoła. Muszę podjechać, zaparkować, znów się uśmiechnąć, pójść załatwić coś w sekretariacie. Spotkać mamę koleżanki córki, uśmiechnąć. Jestem taka blada wciąż. W niczym nie przypominam kobiety sprzed dwóch lat. Pani Cztery Razy P. Piękna, Perfekcyjna, Pożądana, Potrzebna.

Ale jestem bliżej siebie. Nie piję. Nie biorę leków. To może niewiele. Ale może wszystko.

Ostatnio uszyłam córce sukienkę na przedstawienie. Skończyłam o pierwszej. Byłam mokra od potu.

Śmieszne, co? Sukienek szyłam dziesiątki. Dla córek. I dla ich koleżanek też. „Ewa, możesz?”. Mogę, oczywiście. Lubiłam to. Lubiłam być potrzebna, lubiłam szyć, lubiłam.
Wszystko lubiłam.

Może dlatego zaczęłam pić, a potem chorować na depresję? Bo wszystko lubiłam. Ludzie nie mogą lubić wszystkiego. To nienaturalne. Jeśli teraz spotykam młodą osobę i widzę, że ona lubi każdego i cały świat – niepokoję się. Bo za to bycie „friendly” zawsze płaci się cenę.

Zresztą nie wiem co było najpierw. Picie czy depresja. Depresja czy picie.

W każdym razie to pewnie było razem. Ludzie, którzy czują niechęć do życia mają problemy ze wstaniem z łóżka. Mogą też próbować przeżyć dzień. Mi pomagał alkohol. Ci, którzy kiedyś pili za dużo wiedzą, że alkohol dodaje energii. Przynajmniej na początku.

Bo ludzie

Gdy jesteś zdrowa odbierasz dziesiątki telefonów, wymieniasz setki informacji. Ludzie są twoją codziennością. Byłam nieśmiała. Ale wybrałam zawód, który wymagał nieustannego kontaktu z ludźmi. Rozumienia ich. Pomagania im.

Gdy zaczęłam obserwować u siebie pierwsze sygnały depresji, jedyne co mi pomagało spotykać się z ludźmi to wino albo martini. Zaczęło się od wypadów ze znajomymi.

– Nie chcę iść – mówiłam.
– Ale jak to nie chcesz??? – dopytywali.

Ludzie wielu rzeczy nie rozumieją. Że jesteś zmęczona. Że smutna. Że po prostu chcesz się pogapić w ścianę. I to nie dlatego, że przeżywasz. Nie chcesz krzyczeć, uprawiać uśmiechów i miłych gadek. Jeść na imprezach. Że chcesz coś innego.
– Nie chcę iść – powtarzałam.
– A może jednak? Wiesz, martwię o ciebie, dawno nie wychodziłaś.

Zbierałam się więc i wychodziłam. Bo nienawidziłam rozczarowywać innych. I wciąż się tłumaczyć. Przed jednym z takich wyjść koleżanka nalała mi wina. Jeden kieliszek, drugi. Dobra, mogłam wyjść. Zapomniałam, że nie lubię. Wino mnie ukoiło. Impreza była fajna. Pomyślałam: skoro zapomniałam, że chce gapić się przez okno to może alkohol jest fajny?

Potem już zawsze piłam przed imprezą. I przed większym spotkaniem z ludźmi piłam. Na początku piwo, drinka.

Bo stres

Odkąd pamiętam czułam stres. Nie chcę obwiniać rodziców. Ale to pewnie i tak ich wina:) Że kłótnia, że konieczność bycia najlepszą, że klasówka, że tyle zajęć pozaszkolnych. Po latach zrozumiałam – dziecko chce przede wszystkim spokoju. Jedno to pokazywać mu nowe życie, drugie to wymagać, żeby te nowe rzeczy kochało. Żeby to stawało się rywalizacją. Żeby było lepsze.
Dlatego, kochani rodzice, którzy tak pchacie swoje dzieci do przodu, zastanówcie się czy przypadkiem nie wychowujecie Perfekcyjnej w depresji. Pożądanej w stresie.
Jeśli całe życie mówią, że musisz być najlepsza to zawsze się porównujesz. I zawsze zastanawiasz się czy dostatecznie dość
– czy to ciasto dość dobre?
– czy ta praca wystarczająca?
– a ja w tej pracy dostatecznie.
– czy nie powinnam zrobić tego ładniej?
– a lepiej?
– dokładniej powinnam na pewno.
Nieustannie podwyższasz sobie poprzeczkę. Nieustannie czujesz napięcie. Napięcie. Wydawało mi się, że wszyscy to czują. Wszyscy się denerwują. I wciąż.
Nie?
Chciałabym, żeby ktoś napisał, że nie, bo ja myślę, że tak, że wszyscy udajemy.
Więc wolałabym, żeby ktoś wprost powiedział: niczym się nie denerwuję, nie musisz tak żyć.

Gdy nie miałam siły, piłam. Nie, niewiele. Jeden, dwa drinki. Ale tak chyba nie wygląda życie. Tak zaczyna się uciekanie przed światem, picie, (nie) dawanie rady.

Bo dzieci

Dopóki nie urodziłam wierzyłam, że jestem matką idealną. Że wystarczy kochać. I chcieć. Ale to nieprawda. Dzieci wymagają poświęceń. Moje córki chorowały. Jedna miała kolejna operacje, miała problemy z sercem. W szpitalach uczyłam się pokory, wystając pod kolejnym gabinetem, prosząc profesorów, żeby udzielili mi informacji.
– Napijesz się drinka? – pytała przyjaciółka do której przychodziłam zmęczona i wycieńczona. Mieszkała tuż pod szpitalem Centrum Zdrowia Dziecka w Warszawie.
– Pewnie, że się napiję – mówiłam.
Bo jedyne o czym marzyłam po szpitalu to odprężający drink. Ale to nic takiego.
Nic takiego. Oczywiście.

Bo plany

Których nie udaje nam się, z różnych powodów realizować. Bo tych planów jest za dużo. Albo za bardzo marzysz. Wiem, że po każdym dniu pracy marzyłam, żeby wypić martini z lodem. I nawet nie zauważałam, gdy wypijałam butelkę. A potem piłam po prostu wino, bo wydawało mi się mniej kaloryczne.

Przez pięć lat wypijałam dziennie butelkę wina i nikt tego nie widział. Piekłam, gotowałam, sprzątałam, odrabiałam lekcje z jedną córeczką, drugiej pomagałam w przedszkolu, prasowałam górę ubrań, załatwiałam milion rzeczy związanych z życiem, uprawiałam seks.
Byłam perfekcyjna.

Postanowiłam

Któregoś dnia postanowiłam, że już więcej nie będę szukać energii w używkach.
Moje córki mają prawo mieć świadomą matkę, a ja chcę rozumieć wszystko. Obiecałam sobie: „nigdy więcej”/
Nie, to nie jest proste. Szczególnie na początku. Zapisałam się na grupę AA. Każdy dzień był bolesny, bo był strasznie zwyczajny. Albo bolał, a ja nie mogłam tego odreagować.
Zrozumiałam wtedy kilka rzeczy.
– nie lubimy ludzi smutnych– nikt nie akceptował mnie smutnej, a w pewien sposób byłam smutna
– nie lubimy ludzi odważnych. Mówiłam: nie piję, miałam z tym problem. Ludzie się śmieli, patrzyli po sobie. Dlaczego słabość jest tabu? Każdy nałóg jest tabu.
– nie lubimy ludzi, którzy się nie starają, a ja nie miałam sił się starać. I w domu, i w pracy. Gdy mówisz: nie ma siły, ludzie się dziwią. Boże, kłam chociaż. Że chory jesteś na grypę, że babcia umiera, pies kona. Jak to jesteś słaba? Tak po prostu.
Ogromną ulgą było powiedzenie: tak po prostu.
Tak, po prostu. Zostawcie mnie na chwilę.

Nie prasuję, rzadziej sprzątam, mniej się śmieję. Rano piję zieloną herbatę, jestem bardziej zwyczajna. Tak trwam od kilku miesięcy.

Mam lepszy kontakt z córkami, przestałam być panią miłą, mniej sprzątam, mniej prasuje, wszystkiego robię mniej.

Dziewczyny – za każdy NADMIAR w końcu zapłacimy. Musicie być skałami, żeby nie zapłacić. Ale po co nimi być? Ja nie jestem pierwszy raz w życiu skałą. Mówię nawet czasem: mam to w dupie.

Nigdy nie byłam szczęśliwsza.

wysłuchała: Katarzyna Troszczyńska