Go to content

„Praca, szkoła dziecka, mąż. I cieszysz się tą rutyną, bo nie chcesz już nic więcej poza spokojem”. Czasami od życia oczekujemy tak wiele, nie zauważając jak wiele mamy

Fot, iStock / sdominick

Takie historie poruszają najczulsze struny. To jedne z tych opowieści, których nie chcemy słuchać dłużej, kiedy wszystko w nas krzyczy: już dosyć, wystarczy, więcej nie chcę. A później dociera do nas, że ktoś to wszystko nosi na swoich barkach, próbuje utrzymać w ryzach emocje, żeby nie zwariować, żeby nie odwrócić się od świata i życia, które zdaje się krzyczeć: pamiętaj, że może być jeszcze gorzej, że może być naprawdę strasznie.

Mówili, że Darii mama nie ma szans na przeżycie, że po długiej i rozległej – drugiej w ciągu niespełna dwóch dni operacji nie ma szans. A ona gnała z Francji do mamy, bo przecież niemożliwe, żeby śmierć odebrała jej kolejną ukochaną osobę. To nie może się zdarzyć, nie po raz kolejny!

Kasia – młodsza siostra urodziła się chora. Nie była to jednak jedna z tych chorób, która odbiera radość życia i chęć do jego kosztowania. Właściwie nie widać było, że Kasia choruje, tylko raz na rok, na dwa lata, musiała w Centrum Zdrowia Dziecka przechodzić zabieg „gumkowania” żylaków przełyku, by nie pękły i nie rozlały się krwią w ciele dziewczynki. Kiedy miała 18 lat zaszła w ciążę. Lekarze mówili: „trzeba usunąć, w jej stanie to zbyt duże zagrożenie i dla matki i dla dziecka”. Kasia jednak chciała urodzić, znalazły z mamą specjalistów, którzy powiedzieli: „nie takie rzeczy widzieliśmy” i zapewnili, że siostra Darii zostanie szczęśliwą mamą. I faktycznie, wszystko było dobrze. Dwa dni przed ślubem Darii, Kasia po kontrolnym badania z radością przygotowywała się do siostrzanego wesela. – Kwitła w tej ciąży. To był już ósmy miesiąc – wspomina Daria. W dzień, który dla Darii miał być najszczęśliwszym, wdarł się koszmar. Kasia straciła przytomność, szpital, lekarze, którzy nie znali jej historii, którzy czekali zbyt długo. Zuzia – która miała być siostrzenicą Darii zmarła, dwa dni po ślubie, pogrzeb… Kasię ratowali wszelkimi sposobami. Tym razem się udało. Kolejny raz, pięć lat później już nie. To miał być kolejny rutynowy zabieg „gumkowania” żylaków, by te wyschły i nie zrobiły krzywdy. Inny lekarz, inny szpital, bo bliżej, bo prowadząca doktor zapewniała, że będzie dobrze. Nic dobrze nie było. Nie zdążyły się pożegnać. Nie zdążyły porozmawiać, pośmiać się, pożartować. Daria straciła siostrę. A jej tata poddał się depresji, która zawładnęła jego życiem. – Wyprowadziłam się do Francji. Rodzice przyjechali do nas na Wielkanoc, pamiętam, jak tata powiedział oglądając nasze mieszkanie, że teraz może już umrzeć. Mówiłam mu, żeby się nie wygłupiał. To było dwa lata temu. On nie mógł się otrząsnąć po śmierci Kasi, nie mógł się pogodzić z tym, co się stało. Daria przyjechała na wakacje, rodzice tęsknili za wnukiem, który dorastał na ich oczach, a teraz dzieliły ich setki kilometrów. – Tata był dziwny, może wkurzało go, że ciągle go pilnujemy, kontrolujemy, ale inaczej nie było można. Znalazła tatę w wannie, z zaciśniętą na szyi smyczą ich psa… Pół godziny po tym, jak rano wszedł do ich pokoju: „Tak tylko chciałem na was popatrzeć” – powiedział. 30 minut wiercenia się w łóżku, kiedy śmierć wyciągała po niego swoje ręce. Daria reanimowała go pół godziny do przyjazdu karetki. Nie udało się…

Wystarczy? Już macie dosyć? Już nie chcecie więcej czytać, słuchać. Widok ojca w łazience dudni w waszej głowie? Obraz siostry z ogromną dziurą w brzuchu, w którą włożone zostało prześcieradło chwilę po tym jak wyciągnięto z niego martwe dziecko? Takie rzeczy śnią się po nocach, paraliżują, nie pozwalają zgasić światła wieczorem, zmuszają do ucieczki, do zwątpienia w uczciwość i sprawiedliwość tego świata do pytania siebie: dlaczego ja? Dlaczego to mnie spotyka?

A później przychodzi moment, kiedy chcesz znowu wierzyć i zaufać, że wszystko będzie dobrze. Kiedy koszmary odchodzą, a ty stajesz się spokojniejsza, radośniejsza. Skupiasz się na swoim życiu, na tym co masz, co dla ciebie ważne. Praca, szkoła dziecka, mąż. I cieszysz się tą rutyną, bo nie chcesz już nic więcej poza spokojem. Życie tak cię doświadczyło, że więcej nie oczekujesz. Odzyskując ufność, zaczynasz znowu planować zapominając, że może zdarzyć się coś nieprzewidywalnego. Mama ma przyjechać na (o ironio) Wielkanoc. Bilet kupiony. Trzy tygodnie razem, wiesz, jak jej to potrzebne, jak ty za tym tęsknisz. Ale mamę boli brzuch, niby nic. Kogo nie boli od czasu do czasu. Jednak jest gorzej, brat Darii wiezie mamę do szpitala. Problem z trzustką, podają antybiotyki, odwlekają operację, żeby nie naruszyć kapryśnego organu. Stan mamy Darii się pogarsza. Szybko zostaje podjęta decyzja o operacji, po tej kolejna. Daria jedzie z Francji do mamy wiedząc, że ta jest w śpiączce, że narządy nie działają, że podłączona jest do wszystkich możliwych urządzeń. Jedzie ze świadomością, że jej siostra Kasia po 45 minutach na OIOM-ie zmarła, że 30 minuty reanimacji taty nie starczyło… Wchodzi na salę, widzi mamę, której lekarze nie dają żadnych szans, nie potrafią jej wybudzić. Mówi: „Cześć mamusiu” i… dzieje się cud. Mama otwiera oczy, jakby tylko czekała na głos swojej córki, jakby całą energię i chęć życia skupiła tylko na czekaniu na nią.

Po ponad trzech miesiącach w szpitalu nie jest dobrze. Co prawda nie ma zagrożenia życia, ale czy stan, w jakim jest mama Darii można uznać za dobry? Ona sama twierdzi, że nie. Mama po zapaleniu płuc, po tracheotomii, z potwornymi odleżynami ma zostać wypisana do domu. Jej stan nie jest już tym, który powinien zajmować miejsce w szpitalu. Tyle tylko, że ostatnio do odsysania mamy Darii zaangażowane były dwie pielęgniarki, bo nie mogły sobie dać rady. Odleżyny wyglądają jak otwarta rana, jakby mięso aż do kości zostało wygryzione przez wściekłego psa.

Daria nigdy nie prosiła o pomoc nauczona, że musi radzić sobie sama. Ale ta sytuacja ją przerasta, nie wie, jak pomóc mamie, ale wie jedno – zrobi wszystko, żeby ona została przy niej jak najdłużej. Straciła dwie bliskie osoby, ma odejść jeszcze jedna? Poddać się tak bez walki? Z jednego życia musi na razie zrezygnować, rzucić pracę tam – za granicą, żeby móc zająć się mamą, żeby syna przywieźć na wakacje, żeby spędzić tyle czasu, ile będzie potrzebne przy mamie. – Już nic nie planuję, nie myślę, co będzie za pół roku, za rok. Koniec z tym, skupiam się na tym, co tu i teraz – mówi. A teraz najważniejsza jest mama i to, żeby jej pomóc, żeby zaleczyć ból, żeby dać jej siłę i wiarę, że warto jeszcze żyć. Jest w Darii determinacja, wybrzmiewa pewność, że nie odpuści, że tym razem nie pozwoli tak szybko się pożegnać. Ale jest też drżenie głosu, głośniej przełykana ślina, jest strach przed tym, jak będzie, czy ktoś zechce pomóc jej mamie w leczeniu, w rehabilitacji. A ona nic więcej nie chce, chce tylko czasu spędzonego z mamą, chce zobaczyć jej uśmiech, wyjść z nią na spacer, przytulić, a na kolejny Dzień Mamy złożyć życzenia… To tak niewiele, a my czasami od życia oczekujemy tak wiele, nie zauważając jak wiele mamy.

Takie historie uczą nas pokory, otwierają nasze serca, każą się zatrzymać i docenić wszystko to, co posiadamy, czego doświadczyliśmy. Każą nam być wdzięcznym za każdy dzień.

P.S. Dziś po raz kolejny płakałam nad tym, jakie ludzie mają trudne życia, płakałam nad tym, jak my niewiele możemy, żeby im pomóc. W przypadku Darii i jej mamy – można wpłacić pieniądze na zrzutka.pl. Kliknijcie TUTAJ. Bo dobro wraca, a my nie wiemy, kiedy będziemy go potrzebować.

Aktualizacja: Jest nam bardzo przykro… Mama Darii odeszła. Zbiórka jest nieaktualna.