Go to content

Pokrzyczmy sobie nad aborcją, żeby się trochę lepiej poczuć… Kto dał nam prawo krzyczeć nad czyimś nieszczęściem?

Pokrzyczmy sobie nad aborcją, żeby się trochę lepiej poczuć... Kto dał nam prawo krzyczeć nad czyimś nieszczęściem?
Fot. Unsplash / Matthew Wiebe

Czytam, że za chwilę na nowo w sejmowych ławach rozgorzeje dyskusja o zabawie  w Boga. Znów panie i panowie pochylą się nad prawem do życia, śmierci i cierpienia. Znów kilka tysięcy osób będzie mogło pokrzyczeć „To moje ciało” lub „mordercy nienarodzonych dzieci”. Przeraża mnie to.

Przeraża mnie to i smuci. Tak łatwo jest nam mówić o sprawach, o których nie mamy pojęcia.

Dziś w Polsce prawo aborcyjne pozwala na przerwanie ciąży w kilku szczególnych przypadkach. Gdy zagraża ona życiu matki, gdy dziecko w jej łonie jest ciężko chore (w dużym uproszczeniu) lub gdy ciąża powstała w wyniku czynu zabronionego lub kazirodztwa . Jak donosi prasa, za chwilę temat prawa będzie ponownie rozważany. Obywatelski projekt ma zaostrzyć prawo, a raczej całkiem je zmienić. Całkowity zakaz aborcji i więzienie do pięciu lat. Zastanawiam się tylko po co?

Po nowemu czyli aborcja tylko, gdy ciąża zagraża życiu matki

Nie rozumiem. Nie rozumiem dlaczego zasłaniając się obroną życia, nadal to życie się wartościuje? Bo czy „zabicie” zdrowego dziecka, które może „zabić” chorą matkę jest bardziej prawe od „zabicia” tego chorego, które nie przeżyje porodu albo nigdy nie będzie godnie żyć? Czy nadal nie jest to same wartościowanie życia? Na czym polega różnica?

Bo ryzyko śmierci jest bardziej namacalne? Nie jest – i po drugiej stronie to ryzyko jest tak samo prawdziwe, choroba tak samo straszna, ból tak samo przeszywający. Nie odważyłabym się na takie stwierdzenie.  Tak samo nie odważyłabym się na jedyny słuszny sąd – co jest tu akceptowalne, co dobre, a co złe. Czy istnieje mniejsze zło i czy nim można cokolwiek sobie lub innym tłumaczyć.

Czy matka, która zaryzykuje swoje życie, aby to życie dać jest bardziej święta, od tej która zachowa swoje. Przecież miała wybór – ktoś powie… a może ta matka ma w domu jeszcze dwójkę dzieci, dla których musi żyć. Im nie wystarczy poczucie, że oddała życie w słusznej sprawie, to poczucie ich nie przytuli, nie nakarmi i nie odprowadzi pierwszego dnia do szkoły. A czy jej będzie lżej. Pewnie nie. Pewnie będzie jeszcze trudniej – wybierać między życiami swoich dzieci.

Chyba nikt nie ma prawa mówić drugiemu, czy jego żałoba będzie bardziej prawa albo bardziej święta przeżyta dwa tygodnie po porodzie czy trzy miesiące przed nim. Nikt nie ma prawa wyzywać od morderców rodziców, którzy muszą się z tym zmierzyć.

Tak bardzo lubimy upraszczać, nie potrafimy inaczej, bo inaczej trudno byłoby wydawać sądy i straszyć.

Mam wrażenie, że obie strony tego sporu wolą nie wiedzieć. Bo tak jest łatwiej. Gdyby wiedzieli, nie krzyczeli by tak głośno. Tak samo jak nie chcemy zrozumieć nieszczęścia tych, którzy dziś mogą ciąże z niebłahych powodów zakończyć, tak samo krzycząc na manifach o wolności wolimy nie wiedzieć – o czym tak naprawdę mowa.

Jest mi smutno, że czyjąś tragedię i śmierć niektórzy potrafią sprowadzić do okazji na manifestację swoich poglądów.

Jest mi wstyd, że prasa ma gorące nagłówki i nawet portale parentingowe wystawiają teksty o strasznych wydarzeniach okraszone byle jak najbardziej krwawym zdjęciem – będzie się czytać, tylko jeszcze odrobinę więcej krwi. Ludzie to lubią. O ironio, im więcej krwi w obronie życia, tym lepiej. Naprawdę? Można to usprawiedliwiać misją pokazania światu prawdy?

Jest mi wstyd, gdy inne kobiety mówią „To moje ciało – mam prawo decydować” – bo to nie prawda, decyzja nie dotyczy tylko ich ciała, odpowiedzialność tylko za ich życie skończyła się z poczęciem dziecka. Nie zgadzam się na to, tak samo, jak nie zgadzam się na wyzywanie od morderców, tych którzy wybierali pomiędzy cierpieniami.

Pęka mi serce, gdy tylko wyobrażam sobie, co muszą czuć kobieta i mężczyzna, gdy podczas USG zapada nagle TA cisza. Gdy muszą wybierać. Dla siebie, dla swojego nienarodzonego dziecka i dla reszty swojej rodziny.

Czy mamy prawo dzisiaj krzyczeć o mordercach? Albo wręcz przeciwnie o zacofaniu?

Szpital Świętej Rodziny – pod oknami pikieta, w obronie życia – a może w obronie przeświadczenia, że trzymając transparent jest się choć odrobinę lepszym człowiekiem. Dobrym, prawym. Tylko bardzo łatwo tak myśleć, gdy problem jest dla kogoś czysto teoretyczny. Nie budzi w nocy. Łatwiej, gdy nie wylewa się morza łez i nie pyta Boga – „dlaczego ja? Dlaczego my?”. Równie łatwo krzyczeć „To moje ciało – mam prawo decydować” z zamkniętymi oczami, nie myśląc o czym naprawdę mowa.

I każdy próbuje na tym nieszczęściu coś sobie ugrać. Jedni ubarwiają całą sytuację w obronie życia, inni wolą przemilczeć – bo przecież trudno z taką emocją rywalizować. A czy pomyślał ktoś o tej matce? Choć nikt nie zna jej nazwiska – jeszcze przez długie tygodnie będzie stygmatyzowana. Będzie czytać nagłówki i zastanawiać się – czy to prawda, czy ktoś ją okłamał mówiąc, że dziecko nie będzie cierpiało? Czy ktoś zadał sobie trud pomyślenia o niej w swoim humanitaryzmie? Chyba nie.

Tak samo nikt nie zastanawia się czym się będzie różniła aborcja ze względu na jej powód. Zagrożenie życia matki nie sprawi, że „zawartość” jej macicy nagle zniknie, to nadal będzie ten sam zabieg. Ta sama historia. Więc po co znów to wszystko? Jedni gwałcą ideologicznie drugich. I chyba nikt w tej walce nie pamięta, o co tak naprawdę chodziło…

Czy ja bym się zdecydowała na przerwanie ciąży z powodu ciężkiej choroby dziecka? Mogłabym napisać nie – bo dalekie to jest od mojej ideologii, wiary czy wizji tego, jakim człowiekiem chcę być i jak chcę siebie widzieć. Ale co z tego? Papier jest cierpliwy, przyjmie wszystko. Mogę tylko dziękować Bogu, losowi i szczęściu, że nigdy naprawdę nie musiałam się nad tym zastanawiać, bo nikt z nas nie może wiedzieć, co wtedy by zrobił.

Więc zanim coś wykrzyczysz, wyhamuj nieco. Nie wiesz – dopóki nie jesteś tam, gdzie oni.

Trochę pokory.