Go to content

Po co w niebie Dobre Anioły, kiedy bardziej potrzebne są tu, w cielesnej postaci

Fot. iStock/Archv

Po co w niebie Dobre Anioły? Przecież bardziej potrzebne są tu, w cielesnej postaci.

– W niebie potrzebne są też Dobre Anioły – powiedział mi kiedyś znajomy ksiądz, z którym godzinami prowadziłam dyskusje na temat słabości mej wiary. Bo jak tu wierzyć w to Dobro, skoro wokół tyle przyzwolenia na zło. – Dlaczego w takim razie w piekle tak mało wolnych etatów, mimo że  kandydatów do pracy, jak świat światem, jakby więcej Nie wiem, sam się często nad tym zastanawiam… w zaciszu pustego kościoła, w lesie, na łące i wątpię… na korytarzach szpitala, i na mszy w intencji młodego chłopaka – odpowiedział, a po kilku latach odstąpił ze stanu duchownego.

Szkoda, bo to właśnie dzięki jego przekonującej słabości  uwierzyłam… w koncepcję Aniołów.

Urodziła się, dorosła, wyszła za mąż, urodziła dzieci, rozwiodła się, wychowała dzieci, poszła na emeryturę, krótko nacieszyła się wnukiem, zachorowała i umarła. Nic nadzwyczajnego. Nigdy nie osiągnęła sukcesu, nie zrobiła kariery zawodowej, nie zrobiła nawet prawa jazdy. Nie zwiedziła świata, nie poznała tylu ciekawych ludzi. Żyła bez szumu wokół siebie egzystencją zwykłego człowieka. Tylko dlaczego, mimo że mijają kolejne lata odkąd odeszła, nic nie może wypełnić tej strasznej pustki, którą po sobie zostawiła? Znacie to uczucie?

Była po prostu ładną kobietą – niewysoka, drobna, ale nie chuda. To typ urody, o który dzisiaj już ciężko i nawet trudno to bliżej sprecyzować. W jej uśmiechu przyozdobionym dołeczkami było tyle wdzięku…, a w dużych niebieskich oczach mieszkały figlarne ogniki, trochę buntu, później dużo smutku i zmęczenia, ale zawsze łagodność.

Jako dziecko wakacje spędzała u babci na wsi – przyroda, i wolność wybiegana na bosaka były rajem jej dzieciństwa. Tam zawsze coś się działo, był stary młyn, i rzeka, łąki, i towarzystwo… Tam poznała jego.

 – Boże! Dlaczego to musiał być właśnie on? – mówiła po latach jej starsza siostra. Ale to był jej wybór. Tak bardzo w sobie zakochani i tak bardzo za młodzi założyli rodzinę. Czy niespodziewanie? Nie jestem tego pewna, bo czego innego można było się spodziewać po dziewczynie, która, jak tylko wsiadała do pociągu, nim zdążył ruszyć z peronu, zjadała cały prowiant. – Wszyscy się na nią patrzyli. A ona zadowolona z siebie wsuwała te babeczki śmietankowe, jedną za drugą i mówiła, że odkładanie przyjemności w czasie jest bez sensu – śmiała się jej siostra i dodawała, że chociaż wtedy strasznie się za nią wstydziła, to jednocześnie zazdrościła… luzu.

Kiedy urodziła pierwsze dziecko, w szpitalu oddali jej noworodka na ręce i powiedzieli, że nie przeżyje tygodnia, bo wdała się jakaś infekcja. Więc zabrała syna i wyjechała do babci… do raju, bo przecież tylko tam mógł się wydarzyć cud.  I tak też się stało, gdzie zawiodła medycyna, pomogło poświęcenie i najzwyklejsza miłość. Nieobliczalne są jednak koleje losu, bowiem ten chłopiec, o którego tak walczyła, bardzo szybko przestał swoje i jej życie szanować.

Wcześniej jednak uczynił to jego ojciec.  Ich drogi wiele razy rozchodziły się i schodziły w efekcie czego na świat przyszła jeszcze dziewczynka.  Dziwna to była miłość… Nie wiem, kiedy złamał definitywnie jej serce, może wtedy…, a może kilkanaście lat później już po rozwodzie, gdy odwiedził ją z nową żoną w zaawansowanej ciąży.

– Dzieci nigdy nie są niczemu winne – powiedziała po tym, jak wyszli wcześniej ugoszczeni pysznymi naleśnikami…, bo przecież akurat smażyła.

Już nigdy później z nikim się nie związała, nigdy nie widziałam z jej strony zainteresowania mężczyznami. – Jeden obrzydził mi ich wszystkich do końca życia – mawiała. Ja jednak myślę, że nie o obrzydzenie tu chodziło. Myślę, że nigdy, mimo wszystko i wszystkiego, nie przestała go kochać.

Jej życie zdominowały problemy z synem, a wypełniała domowa krzątanina i praca w szkole.

Ale miała swoją odskocznię – przyjaciółki. Prawdziwe od serca, na zawsze. Chodziły na spacery do pobliskiego lasu i wracały z bukietami polnych kwiatów, a później piły herbatę Pamiętam ich ciche rozmowy w kuchni i śmiech. Często rozmawiały o swoich mężach, których już nie miały, trochę plotkowały, trochę żartowały i drwiły…, czasem cierpiały – normalnie, jak to kobiety…tyle, że nigdy nie widziałam w nich desperacji, którą dziś tak często spotykam wśród samotnych kobiet.

Jaką była matką?

– Jestem taka głupia, że powinnam walnąć głową w ścianę – powiedziała kiedyś do niej córka. – Naprawdę? W takiej sytuacji wszyscy chodzilibyśmy obklejeni plastrami. Nie przejmuj się tak i nie myśl, co powiedzą inni – ludzie zawsze gadali, gadają i gadać będą – odpowiedziała spokojnie i pod nos podstawiła najlepsze na świecie kotlety mielone – odpowiedziała.

Jaką była babcią?

Kiedyś mały M. w sklepie z zabawkami poprosił o miecz. – Jesteś pewny, że potrzebujesz drugi miecz, może coś innego? – zapytała mama. – To nie dla mnie, to dla babci, bo walczy ze mną drewnianą łyżką.

Gdy dowiedziała się o swojej chorobie, na kilka dni wycofała się, posmutniała. A później stawiła jej czoła i postanowiła żyć mimo, że już nie o życie to była walka.

– Poproszę na łyso. Niech się pani nie przejmuje, to po chemii – powiedziała do fryzjerki widząc jej zakłopotanie. Drwiła ze zmian w swoim wyglądzie, chociaż choroba konsekwentnie krok po kroku odbierała jej i urodę i siły. – Nie załamujcie mnie – powiedziała, gdy otworzyła na chwilę oczy i zobaczyła zapłakane twarze matki, siostry i córki – i chwilę później odeszła… na zawsze.

A one nadal szukają jej ciepła, humoru, dystansu i siły, której czasem tak brakuje.

Więc ciągle zastanawiam się, po co w niebie Dobre Anioły, kiedy bardziej potrzebne są tu, w cielesnej postaci. Jedno jest pewne, niebo nie jest daleko, bo często czuję obecność jednego z nich. Nie mogę się do niego przytulić, za to zawsze mogę zagadnąć i czasem skrzydłem po głowie dostanę, ale to samo skrzydło ochroni mnie przed wszystkim, z czym nie byłabym w stanie sobie poradzić.

Wsłuchajcie się dobrze w odgłos pustki, która niekiedy was ogarnia, jestem pewna, że też wychwycicie szelest …czyichś skrzydeł.