Go to content

Po co pani cztery kurtki? A tak pragmatycznie, zawsze można zwrócić… O promocji w Lidlu słów kilka i nie tylko

Fot. iStock/olaser

Cały internet pokrył się lidlowską plagą. Wszyscy tacy bardzo oburzeni, że „jak tak można?!’, „nie mają wstydu?”, „żenada!”, „buractwo”. A ja się zastanawiam skąd to wszystko się bierze. Po ostatnich zamieszkach w Madrycie, kiedy to Warszawscy pseudokibice zorganizowali sobie „bankiet” pod stadionem Świętego Barnaby, usłyszałam w radiu, że Polscy kibice najwyraźniej nie są jeszcze gotowi na to, by móc towarzyszyć swoim drużynom na sparingach organizowanych w zachodniej Europie. Nie to, żebym jakoś przesadnie przejmowała się piłką nożną, ale obchodzi mnie mój kraj. I boli mnie, kiedy muszę się za niego wstydzić.

Wczoraj Lidl w trybie pilnym zakończył promocję „Kupuj sprytnie i tanio”, w ramach której można było kupić produkty marki własnej Lidla, a w przypadku niezadowolenia z jakości, otrzymać zwrot pieniędzy nawet po całkowitym zużyciu.  Akcja miała potrwać do końca listopada. Organizatorzy zdecydowali, jednak o jej przedwczesnym zakończeniu, z powodu odnotowania licznych przypadków „wykorzystywania promocji wbrew jej celom”.

Co to właściwie oznacza? A dokładnie tyle, że nasi jakże pomysłowi rodacy wpadli na pomysł, że można się obłowić kupując masowo produkty, wypakować je w domu (lub już na parkingu) i zwrócić opakowania w kasie. Zaskutkowało to tym, że kolejki do kasy praktycznie nie mieściły się w sklepach, a groteskowego wyrazu całej sytuacji dodawał zapach unoszący się znad pustych opakowań (w tym także po mięsie).

Jedna z moich znajomych pracuje w Lidlu. Aferą, jaka wyniknęła z samej promocji, wcale nie jest zaskoczona. To w sumie tak, jakby codziennie był poniedziałek. Czytelniczkom, nie robiącym regularnie zakupów w tej sieci sklepów, wyjaśniam: w każdy poniedziałek przed 8:00 do sklepów przychodzi nowa dostawa. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, gdyby nie to, że już o 8:45 nie można dopchać się do drzwi.

Oczywiście nie mówię, że wszędzie tak jest. W dużym mieście być może nie rzuca się to tak bardzo w oczy, ale w małych miejscowościach lub miastach, gdzie następny taki sklep znajduje się o kilkadziesiąt kilometrów dalej, to już praktycznie norma. Punktualnie o godzinie 8:00 wrota do raju się otwierają i cała zbieranina łowców okazji jak jeden mąż biegnie do półek. Urządzając przy tym scenę, jak z kultowego już skeczu Ani Mru Mru „Otwarcie Hipermarketu”, gdzie rozentuzjazmowany tłum krzyczy co chwilę:  „Open the door! Open the door!”.

Na pytanie, czemu to robią, większość osób odpowiada, że chodzi o jakość. „No bo gdzie indziej dostaniesz kurtkę dla dziecka na zimę, z takiego materiału, za TAKĄ cenę?” W internecie? – chciałoby się odpowiedzieć pytaniem na pytanie. No ale, ok. Za ciuchy dla dzieci płaci się teraz jak za zboże. Rozumiem. Ale dlaczego od razu cztery kurtki? – A to tak „pragmatycznie” przecież potem i tak będę mogła zwrócić.

No to weźmy teraz kilka takich „pragmatycznych” matek, postawmy je przed Lidlem o 7:30 (co by miały szansę dopchać się do drzwi) i dramat gwarantowany. Prawie pozabijają się o te kurtki. Widzicie to? Niemal tak, jak całkiem niedawno w kolejce po kawę, czy „cotamwsklepierzucą”.

Z takim nastawieniem to nic dziwnego, że potem jak jest promocja i można dostać coś za darmo (nie wnikajmy w szczegóły, czy do końca legalnie czy nie), to produkty opróżniane są już na parkingu. W końcu „Polak potrafi”, czyż nie? A jeśli jeszcze do tego „szwaba” robi w balona, to powinno mu się jeszcze za to podziękować. Bo co innego oznaczają te wszystkie „Mają, co chcieli”, czy „Wcale mi ich nie żal”?

Jasne, rozumiem, jesteśmy Polakami, mamy swoją historię. To ona nas ukształtowała i wpłynęła na naszą kulturę (lub jej brak?).  Ale przez ile jeszcze pokoleń, będzie się nam odbijało PRL-em? Ile jeszcze czasu musi minąć, abyśmy mogli w końcu zrozumieć, że takim zachowaniem szkodzimy tylko sami sobie? Że nic nie musimy nikomu wydzierać, że można po ludzku i uczciwie? Nadal przekonuję się, że takie zachowanie to jeszcze nie dla nas… To nasze odwieczne cwaniactwo. O ile w tamtych czasach PRL-u wydaje mi się to jeszcze uzasadnione, o tyle dzisiaj zaczynam się zastanawiać, czy my w ogóle jeszcze potrafimy inaczej…