Go to content

Pieniądze to nie wszystko, teraz pora na prawdziwe życie. Czasem trzeba po prostu odpuścić

Fot. iStock/kjekol

Karolina ma wszystko o czym marzy wiele młodych kobiet. Pieniądze, wspierającego, mądrego partnera, wiedzę, doświadczenie… Do pewnego momentu miała również świetna pracę, ale o tym za chwilę. Niewiele osób wie, przez co przeszła, żeby znaleźć się w tym punkcie, w którym jest obecnie. Jest w ciąży, upragnionej, wyczekanej. Za miesiąc urodzi syna. Wydawałoby się więc, że wszystko układa się idealnie. Gdyby nie to, że została oszukana i wykorzystana, mogłaby się w pełni cieszyć swoim szczęściem.

Na pomysł założenia firmy Karolina wpadła jeszcze na studiach. Do biznesu miała głowę po ojcu, catering okazał się strzałem w dziesiątkę. Zaczynała od biegania z kanapkami po biurowcach. Wszyscy się śmiali, a ona założyła start up, włożyła w niego zaoszczędzone pieniądze. Znajomi kręcili jej kółko na głowie, a ona wstawała o piątej rano po świeże pieczywo, ser, warzywa ekologiczne. Miała wizję, dobre hasło, pasję. Chciała tego. Obliczyła po jakim czasie powinna zacząć odnotowywać zyski. Wydrukowała ulotki, postawiła na jakość i prostotę. Kanapki, ciepłe tosty przygotowywane na szybko z przygotowywanych wcześniej składników. Potem przyszła pora na lunch boxy z domowymi zupami i schabowym zaprzyjaźnionej mamy koleżanki ze studiów. Załapało.  Mimo dużej konkurencji, mimo zmęczenia, czasem zwątpienia. Karolina miała chyba dużo szczęścia. No i uśmiech, który zjednywał klientów.

Mama mówiła jej: „Dziecko, po co ty się tak męczysz, studia kończysz, pieniądze mamy, nie musisz tak zaczynać. Kupimy ci, jak chcesz salon kosmetyczny, będziesz się na nim uczyła zarządzać. Jeśli koniecznie gastronomia, kupimy cię pizzerię”. Ale ona nie chciała nic od nich dostać, chciała mieć wszystko swoje, od początku. Nie widziała się w firmie ojca, choć on marzył o tym, że u jego boku nauczy się. Chciała sama zapracować na swój sukces. Skrupulatnie, jak mróweczka, od drzwi do drzwi, zdobywała klientów w  biurach, samym centrum miasta. Po trzech miesiącach poprosiła o pomoc koleżankę z roku, bo zrozumiała, że sama nie da już rady. Zaproponowała jej układ 40:60, bo pracą dzieliły się równo, ale firmę stworzyła sama. I plan rozwoju firmy też.

Była na ostatnim roku studiów, pisała pracę magisterską z zarządzania. Mała firma zaczynała się rozrastać. Rodzice, choć wciąż pełni obaw, patrzyli z dumą na córkę. A ona nie zwalniała tempa. Zawsze taka była, od małego. Co sobie wymyśliła, to przeprowadziła krok po kroku. Wszystko obracała w sukces. Po pięciu latach Karolina razem ze wspólniczką zatrudnia już 20 osób.

Udało się utrzymać na powierzchni, znaleźć swoją niszę. To ona była autorką tego sukcesu. Kiedy Karolina bierze ślub z Maćkiem, przyjacielem z dzieciństwa, firma obsługuje już całkiem spore imprezy, wigilie firmowe, spotkania integracyjne. Ma bazę stałych klientów i stałą pozycję na tym, kapryśnym, rynku. Karolina jest szefową, głównym „mózgiem” pomysłodawcą, a Magda, przy jej pełnym zaufaniu, zajmuje się księgowością, rozliczeniami i zaczyna kombinować „na boku”.

A potem zdarza się nieszczęście. Karolina stoi przy oknie w biurze, właśnie przed chwilą zobaczyła, że na koncie firmy nie zgadzają się pieniądze. Brak 20 000 złotych. Robi jej się ciemno przed oczami i czuje ból, taki jak przy miesiączce, tylko coraz silniejszy. Krew. Robi jej się gorąco, potem budzi się w szpitalu. Przerażona twarz męża będzie jej się śniła przez kilka tygodni. To był trzeci miesiąc, straciła ciążę. Potem próbują jeszcze raz. I jeszcze raz i jeszcze. Za każdym razem kończy się tak samo. Aż z twarzy Karoliny znika radość, a w oczach pojawia się lęk i smutek. Bo co jeśli nigdy nie będzie mogła mieć dzieci? W firmie Magda zapewnia ją, że wszelkie wydatki są pod kontrolą. Tłumaczy, że były przejściowe kłopoty, że nie chciała Karoliny martwić. Że chciała dobrze dla firmy. Te 20 tysięcy oddaje w ratach. W końcu każdy popełnia błędy, Karolina nie ma zresztą do tego głowy. Lata wyciężonej pracy i stresu robią swoje, zaczyna się depresja.

Choć dla Karoliny najlepszym lekarstwem na smutki jest praca, nie potrafi się na niej skupić. Potem będzie sobie zarzucała, że wszystkiego nie dopilnowała, że mogła by ostrożniejsza. Ale skąd mogła wiedzieć?

W końcu  udaje jej się utrzymać ciążę. Przez długie miesiące zostaje w domu, pod opieką ukochanego męża i mamy. Maciek jest chirurgiem, nie zna się na prowadzeniu biznesu, chce tylko wiedzieć swoją żonę szczęśliwą i spokojną. Też ufa, że w firmie wszystko jest pod kontrolą. Kiedy nic już nie zagraża ciąży, Karolina dzwoni do Magdy i mówi, że wraca choć na trochę. I przeżywa szok.

To nie jest już jej miejsce. Za jej  plecami zmieniono dostawców, spada jakość usług i produktów. Magda korzystając z nieobecności Karoliny zatrudniła swoich znajomych, pozbyła się sprawdzonych kontrahentów. Kilku ważnych klientów zrezygnowało z usług. W papierach bałagan, chaos.  Ale z Karoliną dzieje się coś dziwnego. Nie ma na to siły, odpuszcza.

Ma dylemat. Wynająć prawnika, zebrać dowody, wytoczyć koleżance proces, odebrać jej udziały w firmie, bo dokonała w niej zmian, do których nie miała prawa, nawiązała współpracę z ludźmi, których Karolina w swojej firmie nie chciała widzieć? Walczyć o swoje? Zaczekać do porodu?

Właściwie chciałaby uciec, podpisać papiery i sprzedać Magdzie swoją firmę, byleby już się nie denerwować nie myśleć. Mama mówi, że najważniejsze jest zdrowie, bezpieczeństwo. Że szkoda nerwów, że pieniądze to nie wszystko. Tata jest innego zdania, ale boi się o córkę, mliczy.

A Maciek? Obejmuje ją delikatnie i mówi: zostaw, teraz ty jesteś najważniejsza. Ty i dziecko. I chyba Maciek ma rację, bo Karolina już nie chce walczyć. Udowodniła sobie, że potrafi stworzyć coś z niczego. Może za jakiś czas spróbuje jeszcze raz. A teraz pora na prawdziwe życie.