Go to content

„Pan Bóg będzie nas sądził”, więc czy Bóg istnieje? W kościele azyl znaleźli sprawcy najgorszych z możliwych krzywd

Fot. iStock/Avalon_Studio

Obejrzałam „Tylko nie mów nikomu” braci Sekielskich. Nie zaskoczyły mnie już wypowiedzi ofiar. Wiem, do czego są zdolni dopuścić się dorośli wobec dzieci. Wiem, bo rozmawiałam z Anią, której brat kazał zlizywać dżem ze swojego penisa, gdy ona miała 10 lat. Wysłuchałam historii Joli, którą wykorzystywał ojczym, historii Marka, którego oprawcą był nauczyciel muzyki. Znam te historie. Wiem, do czego dzieci były zmuszane. Rozmawiałam z psychologami, traumatologami. To, co spotkało ofiary wykorzystywania seksualnego w dzieciństwie, odbija się ogromnym piętnem w ich dorosłym życiu, niszczy ich. Tego nie da się wymazać, zapomnieć, ciało przypomina, kiedy masz 30, 40 lat, budzisz się i nie wiesz, co się dzieje, skąd te emocje, strach, obrzydzenie. Niszczysz siebie i swoje życie nie zdając sobie sprawy ze źródła tego procesu. Są ci, którzy znaleźli w sobie siłę i chęć poznania prawdy o sobie, a tym samym zmierzenia się z traumatycznymi wspomnieniami z dzieciństwa. Dzieciństwa, które powinno był pełne dobroci, miłości i poczucia bezpieczeństwa. A stało się koszmarem, którego nikt z nas nie chciałby doświadczyć.

Brat Ani żyje i ma się dobrze. Ona powiedziała rodzicom, nie uwierzyli… Każą jej siadać koło brata podczas bożonarodzeniowej wigilii i składać mu życzenia, opiekować się jego dzieckiem.

Ofiarom wykorzystywania seksualnego w dzieciństwie mało kto wierzy. Bo przecież to przyjaciel rodziny, czasami najbliższa osoba, ktoś, kto się tobą zajmuje, kto poświęca ci czas, kto krzywdy nigdy by nikomu nie zrobił. Ale robi. I tak, zgadzam się, że pedofilia, a raczej wykorzystywanie seksualne dzieci, bo nie każdy oprawca jest pedofilem, nie dotyczy jedynie kościoła. Ale to właśnie w kościele azyl, schronienie i wsparcie powinny otrzymać ofiary tych niemieszczących się nam w głowach zachowań.

Ksiądz jest jak Jezus – pada w filmie, jest kimś, kogo należy słuchać, ufać, kto zna tajemnicę kościoła, kto co niedzielę umie zamienić wodę w wino, kto nigdy w życiu się nie skrzywdzi, bo przecież głosi dobro, mówi o miłowaniu, o miłosierdziu, jest pierwszym po Bogu, który dla ludzi chciał jak najlepiej. Tak myśli dziecko. Dziecko, które ksiądz dotyka na lekcjach religii, przed kim się obnaża, kogo uczy masturbacji, kogo zapoznaje z seksem oralnym, kogo gwałci.

Napisała do mnie jedna z ofiar wykorzystywania seksualnego, z którą kilka miesięcy temu rozmawiałam: „Gdyby Twoje dziecko tak potwornie skrzywdził zwykły człowiek – nauczyciel, lekarz, policjant, czy przedstawiciel innego zawodu – nie ustałabyś w konsekwentnym szukaniu sprawiedliwości. Co bardziej gwałtowna osoba, pewnie osobiście, próbowałaby wymierzyć sprawiedliwość. Na wsi pedofila – sąsiada, zadźgaliby widłami. W mieście skutecznie by mu obrzydzili życie. Czasem wystarczy choćby cień podejrzenia rzucony na osobę świecką, a rozpętuje się wręcz ,,trzecia wojna światowa”. Co dzieje się jednak, gdy pedofil to kapłan ? Kapłan przestaje być zwykłym człowiekiem. Jest traktowany jak ,,nadczłowiek”. Istnieje powszechne przyzwolenie na to, że jakby wolno mu więcej. (…) Kościół stał się azylem dla ludzi, którzy w zwykłym środowisku byliby potraktowani nader surowo i bez zbędnych ceregieli”.

I to uderza w dokumencie braci Sekielskich z całą mocą. Z jednej strony mamy ofiary, które mierzą się nieustająco z tym, co je spotkało. Z drugiej całkowitą ignorancję księży. To, co na mnie zrobiło największe wrażenie, to brak skruchy, brak potrzeby zrozumienia, empatii. Jak można księdza z wyrokiem za wykorzystywanie seksualne, wysyłać na rekolekcję dla dzieci, podczas których mówi, że to trudny czas dla księży, bo wszyscy się ich czepiają? Jak proboszcz przyjmujący takiego księdza może nie zostać poinformowany o jego przeszłości. Jak to się dzieje, że koledzy w sutannach nie są informowani o tym, czego dopuścił się ich przyjaciel w wierze? Jak to jest, że inny ksiądz, także z wyrokiem, spowiada ludzi? On? On, który tak potwornie skrzywdził dzieci, teraz wysłuchuje grzechów innych i daje im rozgrzeszenie? Jak to jest, że ksiądz, o którym wiadomo było, że wykorzystuje chłopców, zostaje przeniesiony do innej parafii z zaznaczeniem, że jeśli dopuści się ponownie tych czynów, zostanie zwolniony z obowiązków kapłańskich? Dziecko popełnia samobójstwo, inne podejmuje taką próbę. Ile dzieci pada ofiarą jednego księdza, który mówi: „Przecież prosiłeś, żebym cię trochę popieścił”. Bez wytrysku nie było grzechu. Nie było grzechu, jeśli jeden z księży zastanawia się, czy wykorzystywanie seksualne siedmioletnich dziewczynek nie było objawieniem miłości ojcowskiej? Chce swoją ofiarę pocałować w rękę w ramach przeprosin? Oni nie rozumieją, co zrobili. Nie mają świadomości, że ich czyny są złem, złem w najczystszej postaci. Jeden z nich mówi: „Pan Bóg będzie nas sądził”. Nasuwa mi się pytanie, że jeśli Bóg ma sądzić, to może Boga nie ma, tak jak nie ma lęku przed jego sprawiedliwością. Gdyby wierzyli w Sąd Ostateczny, w to, że życie wieczne zależne jest od tego, jak żyją tu na ziemi, dopuściliby się tego wszystkiego? Nie boją się piekła, którym tak chętnie nas straszą?

A co z najwyższymi kapłanami kościoła? Z biskupami, arcybiskupami? Oni także uważają, że winnych wykorzystywania seksualnego osądzi dopiero Bóg? Że oni zasługują jedynie na boską sprawiedliwość, a ta nasza, ziemska nie ma znaczenia? Otóż ma. Dla ofiar, dla kolejnych dzieci, które z ufnością przychodzą do księży na oazy, schole, przygotowania do pierwszej komunii. Przychodzą i słyszą: „Tylko nie mów mamie”. Nie wiedzą, co się dzieje, nie mają świadomości, że to coś złego, bo przecież to ksiądz, ksiądz nie krzywdzi.

A potem, gdy w dorosłym życiu przyjdzie im się zmierzyć z traumą, gdy zdobędą się odwagę, by zgłosić przestępstwo, będą musiały przysiąc na Boga, że nikomu nie powiedzą o tym, co je spotkało, przysięgnąć przed księdzem, bez świadków, że nie wyjawią swoich zeznań. Nie będą wiedzieć, czy ich oprawca poniósł karę, czy zostały wobec niego wyciągnięte konsekwencje. Nie będą wiedzieć, bo nigdy nie będą stroną w sprawie.

Rzygać mi się chce. Jest mi niedobrze, kiedy patrzę na to poklepywanie się po plecach, na te wymieniane pocałunki. Jakby szeptali sobie na ucho: „Nie martw się, ochronimy cię, nic ci nie grozi”. Nam natomiast mówią, że przecież ostatecznie w człowieku została skłonność do złego, która w każdym z nas drzemie. Także w księdzu, dlatego kościół daje mu przyzwolenie do gwałcenia dzieci. To przecież pozostałość po grzechu pierworodnym.

P.S. Teraz za późno jest na „przepraszam”. Niewielu nabierze się na piękne słowa w oświadczeniach. To czas, żeby podjąć działania, tylko czy nasz polski kościół w ogóle tego chce?