Go to content

O co chodzi z tymi rezydentami? Przecież lekarze na brak kasy narzekać nie mogą

Fot. iStock/Chris Ryan

Ma 25 lat, skończył studia, niełatwe, bo medyczne. Pomyślisz: „sam tego chciał, jego wybór”. Tyle, że gdyby nie jego wybór, ty nie miałbyś się u kogo leczyć. Nikt do studiowania medycyny nie zmusza, ale są jednak ci, którzy to wyzwanie podejmują. Pewnie z różnych pobudek, część, o chce pomagać innym i ma poczucie misji, część mając nadzieję, na spokojnie finansowe życie za kilka lat.

Tyle tylko, że te kilka lat zmienia się w kilkanaście. Najpierw sześć lat studiów, później 13 miesięcy stażu. To początek. Staż, na którym stażyści zarabiają 2007 złotych brutto. Czyli jakieś 1400 złotych na rękę, czy nawet mniej. Ale jednak siedem złotych powyżej minimalnej jest? Jest. W tym czasie nie mogą dorabiać na dyżurach, w innych szpitalach. Więc udzielają korepetycji, zostają tłumaczami. Rozmawiam z rezydentem, którego kolega dorabiał jako instruktor tańca towarzyskiego i więcej był w stanie zarobić niż na stażu, a nawet na rezydenturze.

Od początku jest pod górkę. Jasne, wiem, zaraz usłyszę, że nikt ich do tego nie zmusza. Ale co, jeśli oni by tych studiów nie wybrali, jeśli nie zdecydowaliby się zostać lekarzami, jeśliby uparcie nie kształciliby się w tym czasie? Tak samo tobie nikt nie kazał zostać nauczycielem, sprzedawcą, pracownikiem korporacji czy dziennikarzem. Każdy wybiera swoją drogę. Ich jest ciut inna, bo nakierowana na ratowanie ludzkiego życia, bez względu na to jaką ostatecznie specjalizację wybiorą.

Jeśli zdasz egzamin zaczyna się wyścig o rezydenturę. Jeśli nie wybierasz wąskiej specjalizacji, chcesz zostać lekarzem rodzinnym – z rezydenturą nie ma większego problemu. Jednak gdy myślisz na przykład o hematologii, endokrynologii, cóż, może być gorzej. Bo w całej Polsce mogą być dla ciebie zaledwie dwa miejsca, a może mniej. To nie żart. Teraz rozumiesz, dlaczego okres oczekiwania do endokrynologa wynosi nawet 300 dni, bo specjalistów zwyczajnie nie ma, bo rząd nie przeznaczył środków na ich kształcenie. I co ma powiedzieć kobieta w ciąży, która w trzecim miesiącu dostaje skierowanie do endokrynologa? Nim ją przyjmie, zdąży urodzić… Idzie prywatnie klnąc na opiekę zdrowotną, bo tylko kiedy zapłaci, może być spokojna o swoje zdrowie. Tylko czy winni są lekarze?

Rezydent to lekarz bez specjalizacji, skazany na to, co szpital, w którym pracuje, akurat wymyśli mu do roboty. Nie może się sprzeciwić, bo kto wtedy podpisze mu specjalizację? I tak od czterech do sześciu lat musi wytrwać. – Pamiętam jak w pierwszym miesiącu rezydentury skierowano mnie na nocny dyżur na SOR, gdzie trafiało wielu pacjentów. Jako stażysta byłem wszędzie prowadzony za rękę, a tu nagle rzucono mnie na głęboką wodę i właściwie nikt się nie zastanawiał, czy dam sobie radę. Jasne, że mogłem dzwonić do kierownika specjalizacji, ale jak budzić go o trzeciej nad ranem, kiedy szef dyżuru w tym czasie też jest zajęty?

Ile zarabia rezydent na umowie o pracę podpisaną ze szpitalem? Niecałe 2300 złotych na rękę. Rezydenci sami mówią: „Zarabiamy tyle, ile panie na kasie w Biedronce, tyle, że nasza odpowiedzialność jest zupełnie inna”. Tak, wiem – zaraz ktoś powie: „to niech idzie na kasę”, ale ja znowu się pytam: „Kto nas wtedy będzie leczył? Prywatna praktyka lekarska w Biedronce?”. Może to jest myśl…

Bajońskie sumy u lekarzy? Na pewno nie ze szpitalnego etatu. To lekarze specjaliści po pracy w szpitalu idą do swoich prywatnych gabinetów, pewnie po cichu dziękując za to, że system opieki zdrowotnej w Polsce kuleje tak, że mogą dorobić prywatnymi wizytami. I nie ma co się dziwić, każdy chciałby dorobić.

Dorabiają też rezydenci, są tacy, którzy zarabiają w szpitalu 14 złotych za godzinę. Wyobraź sobie. Masz 30 lat, chciałabyś założyć rodzinę, mieć dziecko (uwaga wówczas specjalizacja się wydłuża), a co miesiąc na twoje konto za ciężką pracę wpływa niewiele ponad dwa tysiące złotych. Uczysz się kolejny rok, podczas gdy twoi koledzy rozwijają swoją karierę, awansują… A ty nie dość, że się uczysz, że zarabiasz marnie, to jeszcze masz świadomość, że twoje zaangażowanie odbija się od muru, bo środki na opiekę zdrowotną wydatkowane przez państwo są tak małe, że jedyne co możesz, to (przepraszam za rzewność) zapłakać nad losem swojego pacjenta, któremu pomóc nie możesz, bo nie masz na to funduszy. Zwyczajnie. Brak kasy. A rząd lekarzy pyta, jak zwiększyć środki? Ale czy to lekarzy sprawa? Czy oni mają powiedzieć – odbierzcie innym, dajcie nam? Czy mają sugerować przeznaczenie 500+ na lepszą opiekę? Nie, bo to nie jest ich sprawa. Oni chcą leczyć ludzi, chcą leczyć ich jak najlepiej, ale muszą mieć do tego stworzone warunki. I tak, jak zapewniają rezydenci, nie chodzi im w pierwszej kolejności o wynagrodzenia. Oni chcą, by zwiększono środki na opiekę zdrowotną. I nie ich obowiązkiem jest myślenie, skąd te pieniądze pozyskać. Oni chcą leczyć w godnych warunkach i tyle.

Nie chcą pracować po 400 godzin w miesiącu. Ale jakie mają wyjście? Jak mogą inaczej dorobić, jak nie wziąć dodatkowych dyżurów nie dość, że lepiej płatnych, bo wykonywanych na kontraktach, to często w jakiś sposób narzuconych przez szpital, w którym robią specjalizacje.

Rezydenci to lekarze od wszystkiego i do wszystkiego. Upychani przy łataniu dziur w dyżurach i brakach kadrowych. Mają często po 30 lat i więcej, nie widują swoich rodzin, jeśli zdecydowali się je założyć, bo wracają późno do domu, odsypiają czasami nawet 60-godzinne dyżury i wracają do pracy marząc o tym, by dotrwać do końca specjalizacji. Czy wtedy jednak ich warunki się zmienią? Może tak, choć niekoniecznie i nie wszystkich. Pytanie powinno brzmieć: czy zmienią się warunki pacjentów, skoro dzisiaj minister zdrowia, mówi, że pacjenci są najważniejsi, a kobietom (nomen omen pacjentkom) odbiera prawo do standardów opieki okołoporodowej. Sami rezydenci widzą i słyszą jak zaprzecza sam sobie.

Dzisiaj odbyło się spotkanie z panią premier Szydło. Media podawały obietnice złożone przez panią premier jeszcze przed rozpoczęciem spotkania, a minister zdrowia obwieścił porozumienie kilka godzin wcześniej… Wstępnie obietnice zakładają wzrost nakładu środków na opiekę zdrowotną do 6% PKB, a także zwiększenie wynagrodzenia dla rezydentów jeszcze w tym roku. Jak będzie naprawdę? Czy opieka zdrowotna w Polsce się poprawi? Dzisiaj brzmi to raczej jak marzenie ściętej głowy. Rezydenci wrócili do protestu głodowego…