Go to content

„Niósł ją przez cały pokój, a ona tak wtulała głowę w jego ramię…”. Niezwykła historia, którą trzeba poznać

Fot. Flickr / Joshua Zader / CC BY

– Mieszkała na drugim końcu ulicy. Często ją widywałem. Jaka ona była piękna. W tej miniówie w kratkę. Już wtedy powiedziałem kumplom, że zostanie moją żoną. Śmiali się, że chyba we śnie. I ten się spełnił…

Ryszard i Jola choć mieszkali niedaleko siebie poznali się dopiero na wspólnym turnusie rehabilitacyjnym w Borach Tucholskich. Ona chorowała na stwardnienie rozsiane. Po pierwszym dniu znajomości Ryszard oświadczył się Joli na stołówce, przy wszystkich uczestnikach turnusu. Wtedy oświadczyn nie przyjęła, ale cztery dni później zgodziła się zostać jego żoną.

– Były jeszcze oficjalne zaręczyny. Musiałem założyć garnitur, choć najlepiej czuję się na sportowo. Kupiłem 120 róż, których nie mogłem udźwignąć i… poprosiłem o rękę moją mamę… Ze stresu, z wrażenia. Jola mówiła, że jestem czubkiem, ale pół roku później została moją żoną.

Kiedy się poznali Ryszard był już po trepanacji czaszki, ze zdiagnozowanym rdzeniowym zanikiem mięśni. – Miałem wypadek. Wynosiłem śmieci pomagając swojej mamie. Była zima. Poślizgnąłem się na schodach i uderzyłem tyłem głowy w stopień… Obudziłem się po dwóch miesiącach. Nie rozpoznawałem ludzi. Uczyłem się od nowa chodzić, mówić, pisać – do dzisiaj robię masę błędów. Przeszedłem załamanie, nadużywałem alkoholu. Nie umiałem sobie poradzić z tą sytuacją.

Z Jolą poznali się, kiedy byli już oboje po 30-tce. Ona zawsze chwaliła się, że ma młodszego męża, bo Ryszard obchodził urodziny dziewięć miesięcy później. – Zawsze to coś – śmieje się.

Jola skończyła politechnikę, była inżynierem budownictwa. Ryszard był szewcem, szył buty ortopedyczne dla chorych dzieci. – W takich butach musi wszystko pasować co do milimetra – tłumaczy. Nie mogli na siebie nie trafić. Najpierw mieszkali niedaleko siebie, później okazało się, że pracowali w tej samej części miasta. A kiedy Ryszard mając więcej czasu zajmował się dziećmi swojej siostry, Jola mieszkała na tej samej ulicy. – Cały czas byliśmy obok siebie, jednak non stop się mijaliśmy. Aż w końcu się udało. Oboje po przejściach, każde dotknięte nieuleczalną chorobą, o której nie wiadomo w jakim tempie będzie postępować.

Ich syn Maciek ma dziś 14 lat. Obiecał swojej mamie, że zdobędzie medali olimpijski w podnoszeniu ciężarów. – On zawsze dotrzymuje słowa – mówi Ryszard.

Maciek jest w pierwszej klasie gimnazjum. Chce iść do szkoły gastronomicznej, a później skończyć dietetykę. Ale najpierw obiecany mamie medal. Chciał zapisać się na siłownię wcześniej. Ale Ryszard mu nie pozwalał – był za mały. W podnoszeniu ciężarów zaczyna odnosić powoli sukcesy. Tyle, że już nie nosi swojej mamy. – Joli choroba postępowała. Chyba jak Maciej miał trzy lata przestała chodzić. Później było coraz trudniej. Była taką piękną kobietą… Tak pięknie się uśmiechała. Uwielbiała, jak Maciek przenosił ją do sypialni. Niósł ją przez cały pokój, a ona tak wtulała głowę w jego ramię. Miał 13 lat i tyle siły. Zresztą, co ja tam będę mówił. Od początku się nami zajmował. Jak miał trzy lata po raz pierwszy ugotował z moją pomocą pomidorówkę. Maciek nigdy nie miał normalnego dzieciństwa. Czasami z Jolą siadaliśmy, zwłaszcza gdy on mówił, że jest zmęczony. Było nam tak bardzo smutno… Rozmawialiśmy o tym, co będzie dalej.

Jola zmarła wycieńczona chorobą w wieku 50 lat. Maciek do ostatniej chwili był przy mamie, trzymał ją za rękę… Ona walczyła dla niego, dla Ryszarda, nawet wtedy, gdy jej ciało odmawiało już zupełnie posłuszeństwa, kiedy było bezradne, bezsilne wobec choroby.

Zostali we dwójkę. Tata i syn. Tata śmiertelnie chory i syn, który się nim nadal opiekuje. – Maciek jest moim największym skarbem, jest najlepszym dzieckiem na świecie. Wiesz, ile razy wyganiałem go, żeby pobawił się z kolegami, pograł w piłkę. On zawsze wracał sprawdzić, czy u nas wszystko w porządku, czy niczego nie potrzebujemy. Taki mały człowiek, a tak ogromny. On jest największy. Wiesz, miał taką koleżankę, przychodziła tu do nas. Ona postawiła mu warunek: albo siłownia, albo ona. Nie zastanawiał się nad wyborem. Powiedział, że on ma rodziców, ma sport, siłownię…

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Ktoś mógłby powiedzieć: jak można tak krzywdzić dziecko, skazać je na bycie opiekunem swoich rodziców. Ale Maciek nigdy się nie skarżył. Było mu smutno, gdy koledzy w szkole, kiedy miał siedem lat, wyśmiewali się, że jego rodzice to kalecy. „Nikomu nie byłoby miło” – tłumaczył wtedy. Nie zna innego życia. Rodzicami opiekował się odkąd pamięta. I jasne, można by rozważać, czy to źle czy dobrze. Ale po co? Wychowywał się w rodzinie, w której był bezgranicznie kochany, w której czuje się bezpiecznie, w której nic mu nie brakowało, bo miał przy sobie dwie najbliższe mu osoby – mamę i tatę, którzy dawali mu swoją bezwarunkową miłość.

Maciek jest bardzo zamknięty w sobie. – Czasami słyszę, jak płacze w poduszkę… Biorę go wtedy do siebie, przytulam. Wiem, że mu ciężko. Obojgu nam jej bardzo brakuje… On był taką przylepą, nie odstępował jej na krok, od najmłodszych lat najchętniej to non stop tuliłyby się do Joli. Mówili nam, że pewnie byliśmy na to przygotowani. Ale na to nie jesteś w stanie się przygotować… To tak boli…

Chłopiec nigdy nie narzekał. Ćwiczył, żeby mieć siłę nosić mamę. Pomaga tacie, Ryszard ma słabe nogi i ręce, nie ubierze się sam, nie założy butów. Maciek robi zakupy, chodzi do szkoły, sprząta, rehabilituje tatę, na tyle, na ile potrafi, bo jedyne co może spowolnić chorobę mężczyzny jest rehabilitacja. Nie stać ich na prywatne zabiegi, a tych, które finansuje NFZ, jest zdecydowanie za mało. – Maciek codziennie prostuje mi nogi, wyję wtedy z bólu. Nie wiem, jak kobiety mogą znieść ból przy porodzie. On nie ma przeszkolenia, robi to intuicyjnie, wiedzę ma z Internetu, choć boi się, że zrobi mi krzywdę.

Maciek jest dobrym uczniem: – Teraz, kiedy nie ma już z nami Joli ma więcej czasu. Szkoła w trudnych sytuacjach bardzo nam pomagała, nauczyciele są wyrozumiali. Kiedy zmarła Jola Maciek przez dwa tygodnie nie chodził do szkoły, tak zaproponował mu psycholog. Nie było żadnego problemu.

U Ryszarda po trepanacji czaszki uaktywniły się inne choroby. Cierpi na nadciśnienie tętnicze, ma dnę moczanową i dystrofię mięśniową – ta ostatnia jest najgorsza, bo nieuleczalna. W tym wszystkim Ryszard zachowuje niezwykłą pogodę ducha. Woli mówić o miłych rzeczach, niż tych przykrych, które są jak otwarta rana.

Takim przyjemnym do rozmowy tematem są Bory Tucholskie. Gdzie Ryszarda ciągnie sentyment – tam oświadczył się Joli. Bory to dla chłopaków ostoja – cisza i spokój. To turnus rehabilitacyjny, podczas którego Maciek może odpocząć, bo jego tatą zajmują się specjaliści. – Tam nawet ludzie są inni – mówi Ryszard. Tata z synem żyją skromnie. Nie mają środków na rehabilitację, teraz przez pół, roku mają opłaconą opiekunkę, która przychodzi do nich, zajmuje się Ryszardem, gdy Maciek jest w szkole. Co będzie dalej, nie wiadomo.

Turnus w Borach Tucholskich, to ich wspólne marzenie. Kochają łowić ryby, a tam mogą realizować swoją pasję. Tam Maciek może poczuć choć odrobinę beztroskiego dzieciństwa. Cały czas jednak brakuje im funduszy do pełnego opłacenia wyjazdu. Może ktoś z was, a może ktoś z waszych znajomych chciałby pomóc tym dwóm dzielnym mężczyznom… Bo Maćka trudno nazwać chłopcem.


Jeśli chcesz pomóc, napisz ewa.raczynska@ohme.pl