Go to content

Nigdy niewysłany list do Przyjaciela. „Twoje milczenie mnie upokarza. Przepraszam. Po raz ostatni”

Fot. iStock/david_mz

Drogi Przyjacielu

Czekam na twój gest, na słowo, na cokolwiek. Czekam kolejny miesiąc, bo powiedziałeś „daj mi czas”. Właściwie to minął już rok. Czekam i nie mogę się doczekać. Milczysz, nie odpowiadasz, ignorujesz. Całym sobą dajesz do zrozumienia, że moje starania są zbyteczne.

Zanim zniknę z twojego życia już na zawsze, chciałabym, abyś o czymś wiedział. Może ta wiedza pozwoli Ci zrozumieć moje zachowanie, które tak cię drażniło.

Gdy byłam małą dziewczynką, ojciec często zamykał się w swoim pokoju i nie wychodził z niego przez długie tygodnie. Czasem taki stan trwał kilka miesięcy, czasem zaledwie kilka tygodni. Pamiętam, że stałam często pod drzwiami zapłakana i nie rozumiejąca o co chodzi. Chciałam wejść, ale panicznie się bałam. Gdy już udało mi się pokonać strach i cichutko wchodziłam do środka, widziałam pochylonego ojca z papierosem w ręku i z surową, wrogą, zaciętą miną. Pamiętam, że podchodziłam do niego w ogromnym strachu i płacząc prosiłam, żeby się już nie gniewał. Żeby nie krzyczał na mamę, żeby się odezwał, żeby mama już nie płakała. Ale on uparcie milczał.

Nie mówił nic. Nie patrzył na małą zagubioną dziewczynkę, która przerażona stała obok. Pamiętam swój szloch, gdy po długich minutach wyczekiwania w końcu wypowiadał jedno słowo „wyjdź”.

Pamiętam ten pytający i pełen nadziei wzrok mamy, gdy wychodziłam z pokoju. Jej opuszczoną głowę i całą postawę wyrażającą wielki smutek i bezsilność. Mama często wchodziła do pokoju ojca, próbowała rozmawiać, przepraszała go za wszystko i cały czas płakała.

Dopóki po drugiej stronie drzwi było słychać jej płacz, była nadzieja, że ojciec się przeprosi. Że pozwoli się przebłagać. Może nie od razu, może jeszcze pomilczy kilka dni, ale w końcu da się przeprosić.

Bo gdy dał się przeprosić.. przez kilka kolejnych dni było naprawdę miło i sympatycznie.

Gorzej, jeśli po drugiej stronie było słychać dziki wrzask, rzucanie przedmiotami, zrzucane na podłogę jedzenie lub dźwięk rozbitego szkła z wybitych szyb. Byłam wtedy zbyt mała, by wiedzieć, co to upokorzenie. Jeszcze wtedy nie rozumiałam znaczących spojrzeń obcych ludzi, w autobusie, w kościele, w sklepie.

Pierwszy raz zrozumiałam, co to jest, gdy miałam 16 lat. Ojciec wpadł w szał, gdy nie wróciłam do domu na wyznaczoną godzinę. Wraz z zespołem pieśni i tańca do którego należałam, zostałam na poczęstunku po kolejnych występach. Nigdy nie zapomnę chwili, gdy ojciec wpadł na salę i tego jak się zachował przy tych wszystkich ludziach. Ciężko uwierzyć, że człowiek, który całymi tygodniami nie wydobywa z siebie żadnego słowa, potrafi tak krzyczeć na własne dzieci.

Pamiętam, że była ciemna noc, zimno.. a ja, wyciągnięta na siłę z pełnej ludzi sali, musiałam wracać zapłakana przez pola do domu. Kilka kilometrów na piechotę. Ojciec jechał za mną na motorze krzycząc coś, czego nie rozumiałam. A potem obrażony milczał. Nic nie mówił, tylko siedział w swoim pokoju i milczał. Jak zawsze. Przez długie tygodnie. Nie odzywał się do nikogo. A moja kochana, biedna mama znowu płakała. Pamiętam, że w moim domu jedzenie musiało być podane zawsze na określoną godzinę. Doniesione do stołu i po posiłku trzeba było szybko zabrać puste nakrycie. Jeśli zdarzało się inaczej, wszystko leciało ze stołu na podłogę. Codziennie też musiało być co innego na obiad. Nie mogło nic zostać z poprzedniego dnia. Pamiętam moment, w którym wchodząc do kuchni zobaczyłam wyrzuconą na podłogę zawartość wszystkich szuflad. Sztućce, talerze, do tego mąka, cukier.. wszystko na podłodze. Znaczyło to tylko jedno, że pewnie znów coś mama powiedziała lub zrobiła nie tak, jak należy.

Pamiętam czas gdy skończyłam 18 lat. Zaprosiłam do domu koleżankę i poszłyśmy na dyskotekę. Miała zostać u mnie na noc. To nie był najlepszy pomysł, bo to był znowu czas „cichych dni” w domu. Gdy około drugiej w nocy weszłam z koleżanką do domu, już od drzwi czułam, że coś jest nie tak. Wiedziałam, że będę się wstydzić przed koleżanką, nie wiedziałam jeszcze jak bardzo.

W korytarzu zauważyłam krew. W drzwiach do łazienki była wyrąbana wielka dziura i wszędzie panował niesamowity bałagan. Na środku podłogi leżała siekiera i pogięty garnek. Pamiętam tę przejmującą ciszę panującą w domu i ogromne, zalewające mnie od stóp do głowy uczucie paniki. Na ugiętych ze strachu nogach pobiegłam do mamy do jej pokoju, leżała w łóżku pod kocem i jak zwykle płakała. Nie powiedziała nic. Spojrzała tylko na mnie kładąc palec na ustach, by być cicho. Znałam ten gest. Oznaczał tyle co „chodzić na paluszkach i ledwo oddychać, by znów nie sprowokować ojca”. Do dziś pamiętam, ile smutku było w jej oczach. Nie pamiętam, co wtedy powiedziałam koleżance, ani niczego co było dalej. Tamten czas wypalił czarną dziurę w mojej głowie, wiem tylko, że w domu znowu na długo zapadła przejmująca cisza. Głucha cisza, która zaległa jak beton, cisza przejmująca i nie do pokonania, jak głaz. Cisza jako terror psychiczny i sposób manipulowania innymi. Wtedy jeszcze nie wiedziałam, że takie zachowanie ojca wobec osób, które go kochają, świadczyć mogło wyłącznie o jego słabości.

Czułam, jak powoli rodzi się we mnie nienawiść. Mama uciekła od ojca w rok po tym, gdy wyprowadziłam się z domu. Dzisiaj moja kochana mama nie żyje. Zmarła dwa i pół roku temu w szpitalu na moich rękach. Za kilka dni miałaby urodziny. Ojciec do dzisiaj… nigdy nie powiedział „przepraszam”. Przez 26 lat mojej nieobecności w domu odwiedził mnie tylko dwa razy. Nigdy pierwszy nie zadzwonił, nigdy nie zapytał, jak sobie radzę. Nigdy nie byłam dość dobra, by zasłużyć na jego uwagę, by było warto kochać mnie za sam fakt, że w ogóle jestem. Mam ogromne trudności w normalnej rozmowie z nim. Mam trudności w nawiązywaniu relacji z innymi. Przez jakiś czas jąkałam się i bałam się rozmawiać z innymi.

Dziś, jako dorosła kobieta, nie umiem sobie poradzić z emocjami. Nie umiem właściwie reagować, gdy ktoś traktuje mnie źle. Gdy ktoś obraża się o byle pierdoły, uporczywie milczy i odmawia mi rozmowy, budzi się we mnie tamta mała dziewczynka, która tak bardzo i tak nadaremnie chciała zasłużyć na uwagę ojca. Źle reaguję na ignorowanie mnie i na odrzucenie. Uporczywa cisza w relacjach z ludźmi, na których mi zależy budzi we mnie uczucie niewyobrażalnej paniki. Budzi emocje, których nie chcę, których nie rozumiem i popycha do działań, często wzajemnie sprzecznych, których potem bardzo żałuję i bardzo się wstydzę. Uporczywa cisza ze strony tych osób sprawia, że zapominam o swojej godności i proszę ich o kontakt.. Bardzo staram się nad tym panować, ale niestety, nie zawsze mi się udaje.

Dziś jako dorosła kobieta.. brak rozmowy, ciszę i ignorowanie przez bliskie mi osoby odbieram jako największe upokorzenie, które ktoś celowo i z premedytacją kieruje w moją stronę. Nie chcę już stać pod niczyimi drzwiami i jak mama prosić w nieskończoność o łaskę, uwagę i akceptację.

O tym wszystkim o czym napisałam powyżej, wiedzą moi najbliżsi i jeszcze dwie… może trzy osoby. By uniknąć przykrych przeżyć, staram się nie zabiegać o ludzi. Czasem jednak robię wyjątek.

I właśnie drogi Przyjacielu zrobiłam ten wyjątek dla ciebie. Zrobiłam Ci miejsce w swoim życiu, bo wydawało mi się, że możesz być moją „Bratnią Duszą”. Zaufałam i otworzyłam się przed Tobą. Cieszyłam się z twojej obecności i z rozmowy z Tobą. A potem powiedziałam coś głupiego i Ty się obraziłeś. Przepraszałam. Raz, drugi i kolejny. Bezskutecznie. Powiedziałeś „daj mi czas”. Nie rozumiałam, po co. Prosiłam „nie odchodź”. Nie chciałeś mnie słuchać. Milczysz. Uparcie milczysz od kilkunastu miesięcy. Nie odpowiadasz na moje wiadomości, ignorujesz, nie zauważasz, nie chcesz rozmawiać, na ulicy odwracasz wzrok. Zerwałeś ze mną kontakt i do dzisiaj nie rozumiem dlaczego. Twoje milczenie budzi we mnie tamtą małą dziewczynkę. Twoje milczenie mnie rani. Twoje milczenie mnie upokarza. Nie zasłużyłam na nie. Już nie mam pomysłu co zrobić, byś zechciał wrócić.

Nie chcę już nigdy zasługiwać na niczyją uwagę. Na przyjaźń, na miłość. Chcę, by mnie akceptowano taką jaką jestem i szanowano za to, kim jestem. Za to, co mam w głowie, za inteligencję, za talenty, za poczucie humoru, za życzliwość, wrażliwość, za uśmiech, uczciwość, za szczerość, za siłę i odwagę, które pozwalają mi przyznać się do swoich słabości.

Powiedziałam mnóstwo niepotrzebnych słów. Wykrzyczałam cały swój ból i strach. Przestraszyłeś się. Uciekłeś jeszcze dalej. Nie chciałeś rozmawiać. Pewnie uznałeś mnie za wariatkę. Milczysz. Boli.

Nie tłumaczę się.

Nie oczekuję już niczego.

Nie pragnę też zrozumienia..

Nie wszystko jest takie jakim się wydaje.

Wiem jedno.. cisza rozdziela, cisza niszczy, cisza zabija. Cisza rozdziela bardziej niż przestrzeń. Zalega jak beton. Cisza nie jest właściwą drogą by osiągnąć porozumienie.

Bardzo mi ciebie brakuje. Ale nie chcę już wyżebranej przyjaźni, wyżebranej uwagi, wymuszonego koleżeństwa i akceptacji na siłę.

Myślę, że posiadam wystarczająco pozytywnych cech.. by nie prosić o przyjaźń..

Nie mam już siły walczyć o twój powrót, bo wiem, że myślisz o mnie tylko źle. Można walczyć z kimś.. ale nie można z nim walczyć o niego samego.

Tak bardzo chciałabym abyś o tym wszystkim wiedział i tak bardzo wiem, że nie mogę wysłać Ci tego listu. Za wszystkie emocje, za niepotrzebne oczekiwania i za słowa, którymi tak bardzo chciałam się bronić przed zranieniem, a którymi niejednokrotnie sama zraniłam – przepraszam. Za tak bardzo irytujące ciebie moje prośby o jakikolwiek kontakt – przepraszam… Po raz ostatni.