Go to content

Nieznośna lekkość bytu

Nieznośna lekkość bytu
Fot. Unsplash / Irene Dávila / CC0 Public Domain

Czy ktoś zauważył jak dzieją się rzeczy w naturze? Jak słońce co dzień wstaje, jak chmury zaciągają się, a potem rozpraszają nieoczekiwanie? Jak trawa rośnie bez zbędnych ceregieli i jak ptak po prostu dnia pewnego zrywa się do lotu? Czy ktoś zaobserwował cały ten fenomen, który ma w sobie tyle gracji, tyle lekkości i dzieje się bez tego nadmiernego wysiłku, który w ludzkim świecie, zdaje się jest nieunikniony? Czyż to poniekąd nie jest zaskakujące, że sprawy z pogranicza magii, dzieją się bez jakiegokolwiek wymuszania? Słońce po prostu wznosi się co dzień ponad miasto, a potem z równą nonszalancją opada w noc. Żadne krzyki, dramaty i rwanie włosów nie towarzyszy temu zjawisku! Trawa, choć przedziera się poniekąd do życia, raczej nie wrzeszczy jak opętana, tylko rośnie radośnie gdzie grunt podatny znajdzie. No i ptak… jak skrzydła rozwinie to leci po prostu, nawet skrzydłem za wiele się nie namacha, bo wiatr ma za sprzymierzeńca. A ten go niesie rozbawiony, bo przynajmniej ma zajęcie…

W ludzkim świecie tymczasem, wszystko dzieje się z mozołem. Mówimy: w bólu się rodzi to i owo. No i w bólu rodzimy prawie wszystko. Ileż to aktów ludzkiego tworzenia potem zlanych znamy? Pewnie setki, tysiące może, a ile wśród nich naszych własnych potyczek i walk?

Niby jesteśmy częścią natury, niby tym samym prawom podlegamy, jakimś jednak dziwnym losu zrządzeniem zasada „jak najmniejszego wysiłku” z rzadka się do nas stosuje. A może to my jej z jakiegoś powodu nie stosujemy specjalnie? Może lekkość bytu jest nam tak naprawdę nieznośną? Czy poczucie, że targamy ze sobą ciężar gdzie tylko nie pójdziemy, daje nam w gruncie rzeczy coś co czyni wysiłek wartym zachodu? Eee… coś mi się wierzyć nie chce, że człowiek to masochista z upodobania, przeklęty Syzyf, który kamień swój wiecznie toczy. Jakoś nie przemawia ta wersja do mnie, nie przekonuje mnie ani na cal. Na logikę przecież, ptakiem być wolę, niż pod górę skały toczyć. Dlaczego zatem, wbrew tej logice, ludzkość jak nikt w naturze, w syzyfowych pracach celuje? Co takiego nas pcha, co tak nas pociąga w tym ciężarze istnienia, że tak niestrudzenie niesiemy go na barkach, czasami przez całe życie?

Deepak Chopra mówi, że to przeszłość. Że to ona siedzi nam na plecach jak jakaś gigantyczna ośmiornica. Mackami nas drąży i przydusza, nie daje oddechu złapać ani na chwilę. Druga sprawa to ludzka niezdolność do bycia tu i teraz, do bycia w momencie, który się dzieje. Co, jak się zastanowić, bezpośrednio z ośmiornicą jest związane, skoro z otchłani przeszłości do nas przybyła i w tą przeszłość nas wciąga jak  jakaś czarna dziura w osiem macek przyozdobiona. Bye bye carpe diem, bye bye chwilo szczęśliwa, chwilo ulotna, leciutka jak piórko. Witaj ciężki losie, pogmatwana historio, wspierana wachlarzem wydarzeń byłych. Tak w sumie mógłby sobie człowiek powiedzieć i poddać się na dobre. Na szczęście jest nadzieja. Na szczęście człowiek to dziwny natury wybryk i czasem ciężar zrzucić potrafi.

Kiedy dzieckiem będąc biegaliśmy po łąkach, sprawy były wyraźne: świat dookoła istniał bez najmniejszego wysiłku. Był dla nas lekki i na swój sposób oczywisty. Lecz pewnego dnia przyszło doświadczenie, nierzadko traumatyczne, często mocno raniące. Nagle istnienie utraciło lekkość, nagle pojawiał się ciężar. Sytuacje wymagały powagi, środków zaradczych, czasem zamykały nas w tym czarnym miejscu w głowie, z którego nijak nie można było się wydostać.

W naturze, gdy rzeczy idą w złą stronę, byty idą z rytmem natury. Destrukcja w naturze też jakoś ze swoistą lekkością się dzieje. Człowiek jednak, jak na ów wybryk przystało, nie przyjmuje ciemności z łatwością. I bywa, że walkę podejmuje. Czasem walka jest tak intensywna, że w nowy ciężar się nagle zamienia. I dzieje się tak, jak u Vonneguta:

„W kółko, w kółko, nieustannie w kółko się kręcimy. Nasze stopy są z ołowiu, nasze skrzydła z cyny…” (Kocia kolyska).

Czy zatem i tak źle i tak niedobrze, nie ma dla ciebie człowieku ratunku?

Zacząl Deepak Chopra ów temat, niech go więc i skończy… Odpowiedź jest tu prosta: nic bardziej mylnego, kochani! Jest bowiem nadzieja dla człowieka uciemiężonego, choć pod takim warunkiem, że przyjrzy się on sobie na tyle dokładnie, by zauważyć i zrozumieć, że dzisiaj nie jest już tym człowiekiem, którym był kiedyś. Że żyje w momencie, który stwarza nowe warunki, w momencie, który jest tak naprawdę zupełnie oderwany od zdarzeń z przeszłości. Wszystko bowiem płynie, zmienia się nieustannie, nawet człowiek przyczepiony do przeszłości płynie w gruncie rzeczy z nurtem życia. I z przeszłością ma jedynie tyle wspólnego, że się jej kurczowo trzyma. Puść człowieku przeszłość, pozwól jej odpłynąć… wtedy powróci do ciebie cudowna lekkość istnienia. Wejdź człowieku w moment, wejdź w tu i teraz, wprowadź światło tam, gdzie ciągle jeszcze trwa ciemność. Oto sposób. Oto sztuczka, która działa.

Przeszłość i tak pozostanie przeszłością. Nie ma na to siły. Taka już jej natura po prostu. Niezmieniona, zimna, jak królowa śniegu. Ale pomimo tego, niejeden życie spędza kombinując, jak odkręcić zdarzenia z przeszłości. Według Deepaka Chopry, nie o to tu jednak chodzi, by usiłować zmienić coś, co zmianie i tak nie podlega. Syzyfowa to praca, rezultatów nie przynosi żadnych.

Aby zatem efekt jakikolwiek był, musimy odebrać traumom przeszłości moc. Sposób na to jest jeden: musimy znaleźć drogę do chwili obecnej, tej chwili, w której wszystko jest inne, a i człowiek nie jest już tamtym człowiekiem. W takim momencie, w momencie „tu i teraz”, przeszłość popuszcza uściski. Ta wielka ośmiornica, odkręca swoje macki i schodzi z naszych obolałych pleców. Przestajemy być ślepi i po raz pierwszy od dłuższego czasu zaczynamy widzieć światło.

W ciemnościach przecież tak ciężko zrobić cokolwiek. I nie pomaga nawet to, że wzrok się przyzwyczaił. W pełnym świetle za to, widzimy wszystko inaczej, a i od nas też tylko zależy to, jak zechcemy spojrzeć na sytuację. Co ważne, to to, że analizując ból przeszłości w teraźniejszym świetle, nadajemy niejako całej sytuacji zupełnie nowy wymiar. Jak wiadro wody ze studni, wyciągamy na powierzchnię prawdziwe znaczenie. Bez obwiniania kogokolwiek, jesteśmy w stanie jak karty, rzucić ból na stół, przeanalizować cały ciężar naszego życia i wszystkie jego źródła. W świetle obecnej chwili, ciemność po prostu traci całą moc. I sama odpuszcza, a my możemy wreszcie wrócić do natury. Do lekkości życia, która przychodzi do nas każdorazowo, wabiona egzystencją niewymuszoną i dziejącą się bez wysiłku. Jak słońce, które świeci, pomimo najgęstszych chmur, jak fala, która przybija do brzegu, jak słodka pomarańcza, która dojrzewa w rozkoszy, smagana wiatrem i otulona słonecznymi promieniami.

I jak ta rzeka, która płynie, tak i my możemy wraz z nią, wraz z prądem, płynąć spokojnie przez życie. Każdego dnia rodzimy się nowym człowiekiem, z nową szansą na niezwykłe życie. To jakie ono będzie zależy w zasadniczej mierze od nas. To my decydujemy o tym, czy jak Syzyf pod gore będziemy kamienie toczyć, czy może raczej jak ptak skrzydła rozwiniemy i wbijemy się w chwilę obecną z całą ufnością i bez zbędnych kalkulacji. Oto wybór. I jak każdy wybór, także i ten, należy tylko i wyłącznie do nas.