Go to content

„Nie mieszają rozumu w sprawy sercowe i serca w sprawy rozumu”. Spotykasz takich ludzi?

Fot. Pixabay/Unsplash / CCO

Zauważyłam, że są wśród nas organiczni ludzie. To taki gatunek, albo może jego wariacja. Ludzie ci mają w sobie coś z matki ziemi i pachną deszczem, aż w nosie kręci. Nie bujają w obłokach, jak moja własna wariacja, lecz raczej stąpają krokiem pewnym i ziemskim. Myśli mają uporządkowane w kilometry obfitych grządek. Uprawiają myślenie świeże, będące konsekwencją zasianego ziarna.

To ludzie, którzy żyją zgodnie z natury porządkiem. Nie pchają się pod prąd w rwących strumieniach, nie modyfikują genów istot żywych, nie spryskują myśli nawozem, który ma je wyolbrzymić w jakieś kształtne, myślowe mega-pomidory. 

Organiczni ludzie są jakby bardziej autentyczni.

Istnieją jakby naprawdę, podczas gdy byty z chmur snują się po planecie jak marzenia senne. To ludzie do polegania. Pewni jak internetowe wyszukiwarki, bo mają solidną wiedzę, a nie jakieś powierzchowne info ala inteligentne (poniekąd sama się w nim specjalizuję, nie jest mi więc wcale obce owo nie takie do końca pozorne: „wiem że nic nie wiem”). Organiczni ludzie robią rzeczy, które mają zrobić, a czynią to bez żadnych intro o rzekomej niemocy. Niemoc i prokrastynacja to sprawy nieorganiczne przecież, najczęściej z chmury po prostu wydumane. 

Organiczni ludzie kochają bez komplikacji, bo miłość jest dla nich czymś naturalnym.

Posiana, wyrasta i pięknie zakwita. Jak w naturze. Nie ma dwóch zdań. Dramaty serc połamanych raczej ich nie dotyczą. Wino piją bo lubią, a nie po to by zatopić żal niezatapialny. Posługują się rozumem jak narzędziem, które w intelektualnych relacjach się sprawdza najlepiej. Kochają zaś sercem, bo do miłości serce przecież służy. Nie mieszają rozumu w sprawy sercowe i serca w sprawy rozumu. Tak jak to nagminnie czynią byty pomylone, owa wariacja człowieka podniebnego, u którego wszystko zawsze na opak działa, zaś porządek świata zagubiony w bałaganie, przepada na zawsze i amen. 

Świat ludzi organicznych ma oczywisty sens.

Czarne jest czarne, białe jest białe, a kolorowe się robi wtedy, kiedy przychodzi pora na celebrację. U bytów podniebnych ciągły fowizm za to, wrzeszczy wściekłym kolorem, aż oczy mdleją od nadmiaru pląsu. Tego, u ludzi organicznych nie widać. Przy czym jak mniemam ich sukces w tej mierze bierze się z tego, że ziemi blisko się trzymają, także tej rozumianej jako bezdroża, łąki i ścieżki nieokaflowane. Ten trik niezwykły nadaje im pewien surowy ton jaki właściwy jest chłodnym porankom jesieni. Tacy ludzie wstają wcześnie, razem z rosą i porannym słońcem więc umysł jasny mają niejako z definicji. My ludzie chmur, sypiamy do południa, prowadząc żywot nocny raczej, pełen myśli wzburzonych i zamroczeń wcale nieprzypadkowych. 

Rozpisuję się tu tak obszernie na temat ów powyższy jako, że całkiem niedawno spotkałam właśnie taką, kobietę organiczną idealnie. Piękną, cudowną i oszałamiająco zorganizowaną. Perfekcyjną zapewne też, chociaż nie o ten aspekt jej osobowości tu chodzi. To o co chodzi, to zapach ziemi po deszczu jaki nieodłącznie jej towarzyszył podkreślając w niej prawdę całej natury. Niezwykle przyjemnie się z nią obcowało, nawet takim przypadkom jak mój, na chmurach wykolejonym. I żeby jasne było, nie była ona gatunkiem, za którym nie przepadam, tą wariacją człowieka, który rozumy wszystkie pozjadał i preferuje życie na pospolitym targowisku pseudoakcji, wśród  znajomych przekupek zaangażowanych w cudze żywoty. Taki człowiek nie interesuje mnie ani ani, więc wróćmy po prostu do owej kobiety organicznej, która z wizytą do mnie zajechała. Nie była więc ona człowiekiem przemądrzałym, pewnym siebie i zorganizowanym na tak zwany połysk. 

Moja dziewczyna była najzwyczajniej w świecie czysto piękna.

Wstawała rano, zaciągała włosy w kucyk i szła w miasto bez jednej kreski na oku, bez różu na policzku, bez pudru, podkładu… no bożesz! Jak można!? A ona tak szła. Naturalna, bez parabenów, wolna od związków ołowiu na ustach, w które nawet jedna igła się nigdy nie wbiła, a mimo to obarczone były jakby pełnią absolutną. Sukienki z bawełny, proste, niezdobione, jedyna ekstrawagancja to bransoletka z najprostszych koralików. Żona, matka, kobieta super sukcesu. Bez śniadania z domu taka nie wychodzi, odżywia się zdrowo, kasą nie szasta na prawo i lewo choć pewnie by mogła, gdyby sobie zechciała. Skromna, pokorna, ale pewna swego, bo co jak co, ale zdanie to kobieta organiczna ma jak najbardziej. Chociaż nie jest inwazyjna, jak większość ludzkości, która za cel sobie przyjmuje przekonać świat do własnej racji. 

Kobieta organiczna nie szarpie się z nikim, nikomu niczego nie dowodzi, ma swoje zasady i swoje reguły, podług których żyje nie wadząc nikomu. Świat takich ludzi jest poukładany i zorganizowany, a nade wszystko świeży w swojej filozofii i praktykowaniu życia. Strasznie orzeźwiający są tacy ludzie. Jak jakaś boska bryza. 

Przez chwilę myślałam, że może to po prostu dojrzałość, przez którą nawet byty z chmur potrafią wieść życie jakby bardziej spokojne. Lecz nie. Dojrzałość dojrzałością, rzecz jasna, ale to musi być chyba jakaś nowa wariacja człowieka po prostu. Wyhodowana w XXI wieku, nowa, organiczna odmiana. Dobrze było ją odkryć, tak w bezpośrednim doświadczeniu, bo ma jeszcze jedną cudowną właściwość. Jest całkowicie i nieuleczalnie zaraźliwa. Jak raz się przypląta tak trzyma człowieka w uścisku, aż człowiek sam zaczyna mieć myśli takie poniekąd, no cóż….. organiczne. Ziemiste myśli, deszczem opłukane, słońcem ogrzane, gotowe jak ziarno wystrzelić w naturę. 

Czy zatem czujesz człowieku?

Czujesz jak roślina, która przebija się przez ściółkę i pnie się ku niebu wypuszczając liście i kwiaty kolorowe? Bez wysiłku, w zgodzie z tym co pisane, a przy tym  całkowicie totalne? No właśnie… jak czujesz to dobrze. Bo wiedz, że tak sobie właśnie żyje ten nowy gatunek ludzi organicznych. Jeszcze może nie są za bardzo a’ la mode, jeszcze może okładki ich nie lansują. Dać im jednak chwilę, a pójdą jak grzyby po deszczu. Simply totalnie.