Go to content

Najbardziej kocham swoje dzieci, gdy… śpią u dziadków

Najbardziej kocham swoje dzieci, gdy… śpią u dziadków
Fot. iStock / LaraBelova

Kazik w jednej z najbardziej znanych piosenek zespołu Kult śpiewał, że gdy podopieczni wyjeżdżają na wakacje i rodzice mają „wolna chatę”, to robią się niegrzeczni i nieco łobuzerscy. Koniec z rozwagą, przezornością i wiecznym dawaniem przykładu, koniec z pilnowaniem zasad, ustalaniem reguł i granic. Dzieci nie ma, w końcu można być… sobą?

Koniec z lukrem

„Boże, jak się cieszę, że naszych dzieci tu nie ma”, powtarzał co pewien czas mój znajomy, który wraz ze swoją żoną spędzał właśnie pierwszy od czterech lat weekend bez dzieciaków.  „Bardzo je kocham” – dodawał po chwili nieco się usprawiedliwiając – „ale czasami dobrze jest odpocząć bez nich”. Niejeden by się oburzył, fuknął myśląc, że jest  lepszym rodzicem od niego, że jak to tak można, że przecież dzieci to największy skarb i bez nich nie da się i nie wolno, ale nie zmieni to faktu, że ten strudzony ojciec na weekendowym urlopie ma całkiem sporo racji.

Ładne zdjęcia na blogach i portalach społecznościowych, lukrowane opowieści, zachwyty nad macierzyństwem, ochy i achy nad dziećmi – to jedynie pół prawdy. Nikt nie chce tu odzierać rodzicielstwa z tego, co piękne i wartościowe, jedynie trochę odpakować je z błyszczącego papierka, w który wielu usilnie stara się je zawinąć, i spojrzeć na prawdziwe oblicze wychowywania i opieki nad dzieciakami. A to nie jest wyłącznie bajkowa opowieść – czasami to także pot, krew i łzy, ustępstwa, zaciskanie zębów i porzucenie części samego siebie dla małego człowieka.

Zmiana priorytetów

Pojawienie się na świecie dziecka zmienia wszystko. Oto rodzina zyskuje nowe centrum swojego świata, nowe słońce, wokół którego będzie odtąd krążyć i na które będzie spoglądać z zachwytem i wzruszeniem. I tak być powinno, tak to natura mądrze urządziła. Mówienie, że jest zupełnie inaczej, zaprzeczanie odwiecznym prawom i naturalnym instynktom nie ma sensu. Zmienia się podejście rodziców do życia, ich hierarchia wartości, priorytety. Oni sami także się zmieniają – od tej pory potrzeby tej małej istoty liczą się o wiele bardziej niż ich własne. Czy jednak rzeczywiście jest tak, jak w piosence Kultu? Spuszczeni z rodzicielskiej smyczy, bez dzieciaków u boku, nagle ludzie rzucają się w wir imprez, upojenia alkoholowego i hulanek? Z pewnością niektórzy tak właśnie zrobią, ale zdecydowana większość odnajdzie radość w innych rzeczach, wręcz drobiazgach.

Długi sen, cisza i gorąca kawa

„Czemu nic nie mówisz?” pyta słomiany ojciec swojej żony. „Bo nie muszę, rozkoszuję się ciszą i spokojem” odpowiada spokojnie słomiana matka.

Spokój, cisza, brak pośpiechu i wolno płynący czas – tego przy dzieciakach zawsze jest niedostatek. Nieustannie jest coś do zrobienia, do posprzątania, zaplanowania, zatroszczenia się, trzeba zadecydować, wybrać, rozważyć. Za tym spokojem najbardziej tęsknią młodzi rodzice. Obserwowałam moich znajomych z zachwytem i zaciekawieniem, bo potrafili odnaleźć radość w małych rzeczach i docenić z pozoru nic nieznaczące drobnostki. Z czego jeszcze się cieszyli?

– z picia gorącej kawy, bo rzadko w domu mieli czas na wypicie całej i w odpowiedniej temperaturze

– z postawienia kubka tam, gdzie chcą – niemal na samym brzegu, a nie jak zwykle na środku stołu

– z obejrzenia całych Faktów w telewizji

– z możliwości opowiedzenia dowcipu bez konieczności upewnienia się, że dzieci nie usłyszą tego, czego nie powinny

– z lekkiej torebki bo na co dzień waży chyba ze dwie tony i ma sobie wszystko (to ona),

– z jazdy samochodem bez słuchania soundtracku z „Krainy lodu” albo przebojów zespołu Fasolki (to on)

– ze spaceru bez biegania za dziećmi, rozglądania się dookoła, pilnowania maluchów – po prostu wyszli z domu, szli przed siebie i podziwiali okolicę

– z tego, że udało im się podbiec pod stromą górkę i nie dostali zadyszki – w końcu biegli dla przyjemności, a nie w pogoni za szkrabem

– z tego, że w sklepie mogli spokojnie przeczytać etykiety i rozejrzeć się po półkach

– z niezdrowego jedzenia – w domu dają dobry przykład i starają się odżywiać zdrowo, ale „raz na cztery lata można zaszaleć z fast foodem” jak stwierdzili

– z możliwości długiego siedzenia wieczorem i swobodnych rozmów w gronie znajomych, bez codziennych rytuałów „kąpiel, czytanie, usypianie”

– z pobudki o 10.00 – bez budzika w postaci rozkosznych urwisów, po prostu obudzili się sami z siebie, wyspani i wypoczęci.

Serce rodzica

Pierwszą rzeczą, jaką zrobili słomiani rodzice następnego dnia rano był telefon do dziadków. Dzieci grzeczne, wsypane, najedzone, zadowolone – raport wypadł pozytywnie. „Jak to zasnął bez problemów? Nie pytał o mnie?” docieka słomiana mama zdziwiona dojrzałością swojego dwulatka. Czy zamieniliby swoje życie z dzieciakami na spokój, gorąca kawę i spacery bez bagażu? Nigdy w życiu! Bo choć zmęczeni, choć zupełnie inni niż kiedyś, w pewnym stopniu ograniczeni obowiązkami, to kochają swoje pociechy nad życie. Bo nie chodzi o to, że porzucili część samych siebie i zrezygnowali ze starych nawyków i przyzwyczajeń, ale o to, że zadecydowali o tym porzuceniu i nowej jakości życia.

„Najbardziej kocham moje dzieci, gdy śpią u dziadków” – stwierdza słomiany ojciec pod koniec weekendu. „Wtedy najbardziej czuję, czego mi brak i za czym tęsknię”, dodaje. Bez porannej gonitwy, kombinowania z (nie)jedzeniem, walki o nie ten kubek lub inny kolor bluzki, wiecznych poszukiwań za zgubioną przytulanką, buntem dwulatka, buntem nastolatka i rozstrzyganiem sporów między rodzeństwem widzi się wyraźniej, spokojniej i jaśniej. Bo nawet perfekcyjna Matka Polka i idealny Ojciec Polak od czasu do czasu musi nabrać dystansu, zamiast grzechotki wziąć w ręce piwo lub kieliszek wina, nie rozmawiać o kupach, pieluchach i przedszkolu, wyjść z roli rodzica i po prostu być sobą i z samym sobą.