Go to content

Myślą o nas stereotypami, że menele, że ćpuny. A nas tylko nie stać na mieszkanie, pomimo tego, że pracujemy

Fot. iStock / andrearoad

– Mówią, że jesteśmy narkomanami albo nierobami, którzy szukają gdzie by tu za darmo dupę wcisnąć i mieszkać. Że żerujemy na cudzym mieniu, że strzykawki się po kątach walają, że ogniska wewnątrz domu palimy, że dewastujemy. A tu nawet czasem ludzie ze swoimi dziećmi mieszkali, wiesz przejściowo, póki sobie życia trochę nie ułożyli. Bo tu na squacie żyją zwykli ludzie, najczęściej wypluci przez system, żadna patologia. Nie tylko anarchiści, bezdomni czy tacy, którzy się nie umieją dostosować do tzw. normalności. Rozejrzyj się po tych wnętrzach, widzisz tu coś odbiegającego od normy? I pamiętaj, że nie mamy zbyt wiele czasu na rozmowę, bo ja pracuję i się uczę. Jak każdy inny człowiek ze stałym adresem zameldowania.

Squating w Polsce od kilkunastu lat ma się coraz lepiej.  Już nie tylko w dużych miastach można znaleźć miejsce, w którym obecnie jestem i rozmawiam z jego mieszkańcami. Jest zadziwiająco ciepło, z kranu leci woda, czysto i schludnie. Nie ukrywam zaskoczenia, robi mi się zwyczajnie głupio, bo zdarzało mi się myśleć stereotypowo, że to zazwyczaj brudne, zamieszkane nielegalnie menelownie.

– Mają nas za oszustów i złodziei, a wiesz że płacimy rachunki? Dogadaliśmy się z ludźmi którzy mają prawo do tego budynku, ogrzewanie zrobiliśmy sami, mamy potrzebne atesty. Nie chcesz zobaczyć? Wiesz, zarzuca nam się tyle absurdalnych rzeczy, że wolę pokazać, że to nie tylko słowa bez pokrycia. Nie mogę odpowiadać za wszystkie squaty w tym kraju, bo na pewno różnie to wygląda i zdaję sobie z tego sprawę. Sam mieszkałem na takim, z którego się wyniosłem po miesiącu. Nikt tam nie przestrzegał ustalonych zasad, nawet ci co je sami stworzyli. Syf, ciągle policja, awantury. A przecież to ma być dom, do którego wracasz po pracy, po szkole. Nas jest tu obecnie 10 osób, trzymamy się razem, wspieramy, ale też pilnujemy, żeby było tak, jak ustaliliśmy wspólnie. Chociażby w kwestii utrzymywania porządku czy ciszy nocnej. Ci, którzy usiłują się wyłamać, szaleć ze skrajnie anarchistycznymi poglądami, są najczęściej przez nas żegnani. My chcemy spokoju, chcemy mieszkać i żyć zwyczajnie, jak każdy inny. Zresztą zapytaj Jolkę, chyba właśnie wróciła z roboty.

Przechodzę do dużej,  jasnej kuchni, gdzie tak jak u każdego stoi lodówka, kuchenka, na której gotuje się aromatyczna zupa, stół z wazonem, w którym są kwiaty. Około 30-letnia dziewczyna zaprasza mnie przyjaznym gestem i proponuje obiad. – Mieszkam tu już trzeci rok, bo tak się złożyło. Mam niedaleko rodziców, kiszą się w mikroskopijnej kawalerce z moim niepełnosprawnym bratem. Do pracy i na uczelnię trzeba było dojeżdżać, kasę na wynajem nie bardzo miałam. A że znałam Bartka, z którym gadałaś przed chwilą, zaproponował mi zamieszkanie z nimi. Przyszłam na chwilę, na próbę bo myślałam, że nie dam rady tak żyć. Okazało się, że miałam jakieś kosmiczne wyobrażenie na temat miejsc takich jak to. A to zwyczajny dom jest, każdy tu ma swoje zajęcia, swoje życie, tylko mieszkamy razem. Ja wiem, co się o nas mówi i myśli, a okazuje się,  że my nie przeszkadzamy ludziom, tylko władzom miasta. Że jesteśmy cwaniakami? To nie my, cwaniak to ten co wykupuje kamienice, podnosi czynsze do horrendalnych kwot i wyrzuca ludzi na bruk. Wiesz, ile jest takich pustostanów? Tysiące. Tysiące niszczejących mieszkań, które mogłyby dać komuś schronienie, tak jak ta kamienica nam. Wszystko co tu widzisz, czyli ocieplenie, malowanie, remont łazienki, naprawa podłóg, instalacje, to wszystko nasza praca i pieniądze. Dbamy o to, nie pozwalamy na wyniszczenia, dogadujemy się z sąsiadami. Nawet dla pobliskiej szkoły wywalczyliśmy wraz z mieszkańcami utrzymanie stołówki dla dzieciaków. Zapytaj ludzi, którzy żyją obok nas, czy mają z nami problem. Gwarantuję ci, że nie znajdziesz nikogo takiego. Był czas, że starsze małżeństwo mieszkające obok, podrzucało nam drewno i węgiel na opał, żebyśmy nie marzli, bo kasa poszła na odnowienie i przystosowanie kuchni do użytku. Więc chyba nie jesteśmy tacy straszni.

Faktycznie, gdy rozmawiam z sąsiadami Joli, Bartka i kilku innych osób, słyszę, że bali się tylko na początku. Myśleli, że będzie głośno, że to ludzie z marginesu, z nałogami, problemowi, nieodpowiedzialni a nawet groźni. – Dziś się z siebie śmieje, że tak jak bardzo stara już jestem, tak samo i głupia. Przecież dzięki nim, to cały czas stoi, jest zadbane, ogrzane. I chętni są do pomocy, i do pracy chodzą.  W ubiegłym roku nawet nas na kolację zaprosili, bo Asia, jedna z dziewczyn, która tam mieszka, świętowała magisterkę. Cieszyliśmy się, jakby o naszą wnuczkę chodziło. Władze się rzucają? Niech się lepiej zajmą prawdziwą krzywdą ludzką, na którą najczęściej przymykają oczy. Na tych lokatorów, co to się ich na ulice wyrzuca bezprawnie i zostawia na pastwę losu. Gdzie wtedy są ci wszyscy politycy, co tak szumią, że squaty to przechowalnia dla ćpunów? Ich niech zostawią w spokoju i lepiej pomyślą, co zrobić, żeby ci młodzi ludzie nie musieli się kryć po takich miejscach jak to. Co pani myśli, że im tak fajnie tułać się i wysłuchiwać obelg na swój temat? Nie stać ich na wynajem, bo z pracą u nas krucho, a jak jest to za psie pieniądze. Kredyt na mieszkanie wezmą? A kto im da taki duży, a zresztą, kto w tym chorym państwie zagwarantuje im, że będą go mieli z czego spłacać, jak co chwile zamykają kolejne fabryki i pozbawiają ludzi pracy.

Wracam jeszcze na chwilę do domu zamieszkiwanego przez moich bohaterów. Pytam Bartka o przyszłość. – Rząd krzyczy od lat, że mamy sobie radzić sami, to sobie radzimy, jak możemy. Niczego złego nie robimy, zresztą powiem ci coś. Mieszkałem już w kilku takich miejscach, za granicą też, jak wyjeżdżałem za chlebem, bo tu nie było już gdzie uczciwie zarobić. I każde z takich miejsc, zostawiałem w lepszym stanie, niż zastałem. I  ten dom, jak przyjdzie mi się nareszcie  wyprowadzić  „na swoje” też takim pozostawię. Dla tych co przyjdą po mnie, bo też, tak jak my, są ofiarami polityki i władz.