Go to content

„Ciebie można tylko zostawić, nic dziwnego, że tata cię zdradza”. Kiedy dziecko jest katem

Fot. istock/wundervisuals

Ewa jest lekarzem z blisko trzydziestoletnim stażem. Pracuje w przychodni, w dużym mieście. Swoich pacjentów zna od kilkunastu lat, zna również ich historie, przeżywa je razem z nimi. A oni do swojej pani doktor mają zaufanie. Wiedzą, że się rozwiodła, że ma dorosłego syna, wysokiego, przystojnego studenta Politechniki. Ale nie podejrzewają, że jej życie przypomina koszmar, a ukochane, jedyne dziecko jest dla matki katem.

Zaczęło się tuż po rozwodzie. Paweł mocno przeżywał rozłąkę z ojcem, mimo, że mąż Ewy nigdy nie dorósł do tej roli, że nigdy nie nawiązał z nim prawdziwej, mocnej, silnej więzi. Ewa twierdzi, że obraz ojca, jaki Paweł ma w głowie, to obraz wymyślony, wymarzony. Że on żył tym wyobrażeniem o ojcu, którego tak naprawdę nigdy nie miał. Krzysztof żonę zdradzał od momentu, w którym zaszła w ciążę, ale zdecydował jej się o tym powiedzieć w przeddzień dwunastych urodzin syna.

Ewa twierdzi, że nie wiedziała, że przez myśl jej nie przeszło, że Krzysztof mógł kogoś mieć. Jasne miał swoje wady – był niesłowny, potrafił wyjść z domu do przyjaciela i wrócić po kilku dniach (z tym, że do przyjaciela nie trafił), ale jej zdaniem nie był typem „babiarza”, „czarusia”. Myliła się. Krzysztof prowadził podwójne życie, przegrywał pieniądze na giełdzie i wiązał się w romanse z kobietami, które stać było na sponsorowanie jego hazardowej żyłki. I jakoś tak mniej więcej po dwunastu latach stwierdził, że chce zmienić swoje życie, więc zaczął od zrujnowania go Ewie. Jednego dnia wyznał jej, że przez prawie całe małżeństwo była dla niego nikim, że narobił jej długów i że nie zamierza się wyprowadzić. Na szczęście przynajmniej to ostatnie okazało się nieprawdą. Krzysztof odszedł już oficjalnie do nowej partnerki, Ewa złożyła pozew o rozwód, bez orzeczenia o winie. Nie miała na to siły. Dziś twierdzi, że to był błąd, bo Krzysztof, nawet regularnymi spotkaniami z synem, „zepsuł go”.

Paweł wszedł wtedy w trudny okres dojrzewania. Zmienił się, w ciągu zaledwie kilku tygodni stał się inny. Zaczął reagować gwałtownie, opryskliwie. Tłumaczyła to hormonami, do momentu, kiedy syn stał się wobec niej jawnie okrutny. Najpierw znęcał się nad nią emocjonalnie. Wbijał w nią jak ciosy zdania, którymi chciał ją zniszczyć. „Ciebie można tylko zostawić, nic dziwnego, że tata cię zdradzał” – słyszała. „Jesteś beznadziejna, nudna, popatrz na siebie, zobacz, jak ty wyglądasz.” Potem doszły do tego wulgaryzmy. Płakała, krzyczała, groziła. Trudno było jej go karać, w szkole nie sprawiał żadnych problemów – był świetnym uczniem, koleżeńskim, pomocnym. W domu zamieniał się w kata – zimnego, wyrachowanego.

W wakacje wysyłała go na obozy, a kiedy wyjeżdżał starała się opracować nowy plan wychowawczy. Nic nie przynosiło skutku. Z roku na rok było coraz gorzej.

Chodziła do psychologa. Mówił, że syn skumulował w sobie złość związaną z odejściem ojca, że trzeba mu okazać wiele empatii, zrozumienia, miłości. Źle to zrozumiała, zacisnęła zęby, postanowiła „przeczekać”. A czekając – być najlepszą matką.

Pierwszy raz uderzył ją, gdy był już w liceum. Poprosił ją o pieniądze na wymarzoną gitarę. Powiedziała, że tyle nie może dać, że może coś dorzucić, żeby zaczął oszczędzać (o teściów Ewy, którzy czuli się winni wobec niej i wnuka, dostawał regularne, spore kieszonkowe) i uzbierał potrzebną kwotę. Ledwo skończyła wypowiadać zdanie, poczuła ostry ból. Cios padł w okolice otrzewnej. Skuliła się, prawie upadła. W jej oczach błysnęły łzy. „Synku” – wyszeptała tylko. Spojrzała na niego, widziała, że się przestraszył. Ale po tym razie, przyszły następne. Wyżywał się na niej za każde nieporozumienie z dziewczyną, za gorszą ocenę, za stres przed maturą, za przegraną w meczu. Za złą pogodę w dniu wyjazdu. Zadawał cios i wychodził.

Jeśli jej nie uderzył, wyzywał ją, upokarzał. Ale nigdy przy świadkach. Nigdy nie zdarzyło mu się stracić kontroli przy innych. I to boli Ewę jeszcze mocniej, bo rozumie, że jego zachowanie jest perfidne, wyrachowane.

Paweł jest wysoki, bardzo przystojny. Jeszcze bardziej niż jego ojciec. Świetnie się uczy, ma kilku przyjaciół. Jest pracowity i chorobliwie ambitny. To perfekcjonista, który wymaga od siebie, a jeszcze więcej od innych. Skupiony, zdecydowany. Precyzyjny. Koleżanki Ewy z pracy i lekarki stażystki są nim oczarowane. „Musisz być z niego dumna” – mówią. Ona milczy.

Ewa idzie do pracy. Ubiera się, robi makijaż. Podkład rozprowadza także na ramionach, żeby nie było widać fioletowych śladów. Paweł ciągnął ją wczoraj za ręce przez cały przedpokój, bo zapytała go, jak poszło mu kolokwium.

Chciałaby poprosić o pomoc, ale nie wie jak. Taki paradoks. Przez lata pomagała swoim pacjentom, kiedy widziała siniaki na ich ciałach. Dawała numery do miejsc, gdzie ofiary przemocy mogą uzyskać pomoc. Dziś wie, że to nie takie proste. Dziś rozumie, że jeśli się kocha, w grę wchodzi zależność emocjonalna, silniejsza niż racjonalne argumenty, niż rozum, niż lęk o samą siebie. Ale pierwszy krok już zrobiła. Wczoraj bardzo długo rozmawiała z sąsiadką, która mieszka piętro niżej. Ona wie, co kryje się za uprzejmym uśmiechem Pawła.