Go to content

Mówił, że jestem naiwną dziwką. „Zabiorę ci dziecko i sprzedam je w Szwecji. Tam jest wielu chętnych” – grozi

Fot. iStock

„Jestem z tobą w ciąży. Nie chcę tego dziecka, jak go nie weźmiesz, zostawię je na śmietniku”. Rozłączyła się. Akurat siedzieliśmy w salonie, mieliśmy obejrzeć jakiś film. K. otworzył wino. I ten telefon. Pięć lat małżeństwa, a tu dzwoni jakaś kobieta mówiąc, że mój mąż jest ojcem jej dziecka?

Świat mi zawirował. Jakbym znalazła się w innej czasoprzestrzeni. W głowie krzyczało mi: „Jakie dziecko?”, „Jaka ciąża?”, „To jakaś pie*dolona pomyłka. Ktoś sobie robi jaja”. Nie robił. K. spotkał ją na jakimś służbowym wyjeździe. Podrywała go. On pijany, impreza. Seks w toalecie i tyle. Tłumaczył, że mi nie powiedział, bo to było kompletnie bez znaczenia. Nie zabezpieczył się. Nie wiedział, ile ona miała lat.

Okazało się, że 18. Młoda, przestraszona dziewczyna, która nie wie, co ma ze sobą zrobić. Była w czwartym miesiącu ciąży, za późno na aborcję, zresztą chciała urodzić to dziecko, ale się nim nie zajmować…

Zdaję sobie sprawę, że to wszystko brzmi nieprawdopodobnie, pewnie nikt by tego nie wymyślił, ale scenariusz napisało życie.

Mi w całej tej absurdalnej sytuacji, załączył się tryb, że najważniejsze jest dziecko. Mój mąż musiał ponieść konsekwencje tego, co zrobił. Na pewno nie bez znaczenia było, że od kilku lat staraliśmy się o dziecko. Nie wychodziło. Ja byłam już po badaniach, problem nie leżał po mojej stronie, za kilka dni mieliśmy odebrać wyniki K. Wtedy nie powiązałam tych faktów, nawet gdy badania pokazały, że ma on 10% szans to, by zostać ojcem. Przecież była dziewczyna, ciąża, seks w toalecie.

„Zgodzę się wziąć to dziecko, jeśli będziemy udawać, że jest nasze” – postawił warunek. Małe miasteczko, on trochę wpływową osobą, nie chciał skandalu. Dzisiaj wiem, jak to brzmi, ale wtedy wydawało się najlepszym wyjściem. W końcu bardzo chcieliśmy mieć dziecko, a przecież ja mogłam wyjechać do szpitala, w którym przeleżałam całą ciążę na tyle daleko, żeby nikt mnie nie chciał odwiedzać – mówiliśmy, że najważniejsza jest  najlepsza opieka. Wszystko wyglądało bardzo wiarygodnie. Przez te miesiące poza domem opiekowałam się 18-latką, która miała za chwilę zostać matką. Czasami wyobrażałam sobie, że to nasza surogatka, że dziecko i tak jest nasze, wspólne.

Byłam przy porodzie, trzymałam Majkę na rękach tuż po narodzinach. Słyszałam jej pierwszy krzyk. A kiedy jej biologiczna matka opuściła szpital zrzekając się wszelkich praw do dziecka, a ja z małą zostałam, bo miała żółtaczkę, poczułam, że mam mleko w piersiach. Mogłam karmić swoją córkę, bo to, że się nią stanie było tylko formalnością. K. odwiedził nas raz w szpitalu, nie był specjalnie zainteresowany ani dzieckiem, ani mną.

Znaliśmy się ponad osiem lat. Między nami bywało różnie, on był bardzo wybuchowy, nerwowy. Potrafił podnieść na mnie głos, rzucić moim telefonem. Nie zdawałam sobie sprawy, w jakim związku tkwiłam. Wydawało mi się normalne życie na takim rollercoasterze – raz spokojnie i z czułością, innym razem w kłótniach, szarpaninach. Nie miałam pojęcia, jak to wszystko odciska się na mojej psychice. Nie zauważyłam, kiedy odsunęłam się od znajomych, przestałam wychodzić bojąc się kolejnych awantur i nie chcąc się tłumaczyć, gdzie i z kim byłam. Cała moja uwaga skupiała się na tym, że chcę mieć dziecko, okazało się, że do tego stopnia, że nieswoje przyjęłam jako dar, od razu uznałam  za moje. Ojcem był K., ja po załatwieniu wszystkich formalności zostałam matką adopcyjną. Nikt niczego nie podejrzewał.

„Jak ten dzieciak się nie zamknie, to wywiozę was do lasu” – K.  darł się w nocy, kiedy Majka płakała. Kiedyś naprawdę nas wywiózł. Kazał się zbierać, wepchnął mnie z małą do auta i zawiózł jakieś pół godziny drogi od domu i zostawił. Moja siostra nas wtedy przygarnęła. Nie chciałam za dużo mówić. Skończyło się na: „Wiesz, w każdym domu zdarzają się awantury”. I tyle. Nic więcej. Zamykał nas w domu, zabierał klucze, żebym nie mogła wychodzić z Majką na spacer, bo nie wiedział, czy z kimś się po drodze, jak to mówił: „nie puszczę”. Zaczęłam się go bać. Bałam się o bezpieczeństwo córki. Zawsze po awanturze, wyzywaniu mnie w nocy, zamykaniu w łazience przyjeżdżał z kwiatami. Przepraszał, płakał, mówił, że sytuacja go przerasta. A ja chciałam wierzyć, że skoro on obiecuje, że to był ostatni raz, że pójdzie po pomoc do specjalisty, to naprawdę tak będzie. Do kolejnej awantury…

Kiedy Majka miała pół roku dostałam maila, od jej matki biologicznej. „Cześć. Mam nadzieję, że u was wszystko w porządku, ale muszę ci o czymś napisać. Nie dawało mi spokoju, jak powiedziałaś, że K. ma 10% szans na zostanie ojcem. Policzyłam dokładnie i faktycznie twój mąż nie może jednak być ojcem Majki. Wiem jednak, że jesteście fajną rodziną, ciebie zdążyłam poznać, na pewno jesteś dla niej najlepszą matką na świecie. Pozdrawiam”.

Do maila załączony był ten wysłany do K., w którym informowała go, że nie jest ojcem… To wszystko brzmiało jak jedna wielka cholerna pomyłka. Jakbym brała udział w jakimś reality show i nagle ktoś wyskoczy zza zasłony i krzyknie: „Mamy Cię!”.

Było coraz gorzej. Jakiś pieprzony matrix. On wracał do domu ze służbowych kolacji podpity i mówił, że nie chce tego „bachora”, że to nie jego, że ja jestem nawiną dziwką, która dała się na to wszystko nabrać, a może nawet sama to wymyśliłam. Siedziałam cicho, ale kiedy zbliżał się do łóżeczka rzucałam się na niego, obrywałam za każdym razem, ale to działało, bo K. odpuszczał, skupiał się na mne. Byłam w potrzasku, nie miałam pojęcia, co robić, a strach odbierał mi zdolność racjonalnego myślenia. Kiedy rzucił we mnie Majką, którą ledwo co złapałam, wiedziałam, że muszę uciekać. Zadzwoniłam do siostry, zabrała nas, ale to był dopiero początek.

Od dwóch lat toczy się w sądzie sprawa o prawo opieki nad Majką. Nadal nikt nie wie, że K. nie jest ojcem, a o mnie sędzia potrafi powiedzieć: „Przecież pani jest jedynie matką adopcyjną”. Jedynie? Przecież wyrokiem sądu tą mamą zostałam, dlaczego teraz nie ma to większego znaczenia? K. chciał opieki naprzemiennej. On, który nigdy dłużej niż 5 minut Majki nie trzymał na rękach, nigdy jej nie zabrał na spacer? Pewnego dnia wysyczał mi: „Zabiorę ci ją, wywiozę do Szwecji, sprzedam i tyle ją będziesz widzieć”. Boję się. W prokuraturze złożyłam dokumenty dotyczące zaprzeczeniu ojcostwa. Są tam zeznania świadków, oświadczenie biologicznej matki, wyniki badań K., opinia biegłego, który na podstawie badań wydał opinię i nikłym prawdopodobieństwie ojcostwa. Prokurator jednak nic nie robi, zbywa mnie, a chodzi tylko o skierowanie K. na badania DNA. To załatwiłoby całą sprawę, ucięłoby jego rzekome starania się o córkę.

Oprócz ustalenia opieki nad dzieckiem, toczy się sprawa karna przeciwko K. o znęcanie się nade mną i dzieckiem. Sędzia ma dwie godziny nagrań, jak K. mnie obraża, poniża, jak mi grozi, słychać jak odzywa się do dziecka i co o nim mów. Ma moją obdukcję, świadków. I cisza, sprawa się przeciąga. Kiedy sędzia wysyła się nas na badania, biegłe psycholog piszą, że ojciec ma z dzieckiem wyjątkową więź i powinien mieć z nim stały kontakt?!? One nie słyszały, jak Majka przez pół godziny z ojcem w sali zbaw non stop płakała? Uspokoiła się dopiero, kiedy wzięłam ją na ręce. Biegła niezależna psycholog wydała opinię, że moja córka jest dzieckiem, które doświadczyło przemocy, a sąd chce dać ją ojcu, który de facto ojcem nie jest?

Dlaczego to opowiadam? Bo czuję się bezsilna, bezradna, bo już nie wiem, gdzie mogłabym pójść, żeby udzielono mi pomocy i uwierzono, że mąż się nade mną znęcał, że ofiarą przemocy jest także dziecko. Ale przecież nie mogę się poddać, nie mogę odpuścić, choć coraz częściej mam wrażenie walki z wiatrakami. Ostatnio usłyszałam, że za szybko i zbyt nerwowo mówię, trochę jak nienormalna… I to z ust prokuratora. Sędzia twierdzi, że to mój były mąż jest zrównoważony, opanowany, a ja zachowuję się histerycznie. Ludzie! On mnie bił, upokarzał mnie, groził mojemu dziecku, jak mam być spokojna, skoro każdej nocy drżę, że zabiorą mi córkę i już nigdy jej nie zobaczę. Jemu nie zależy na dziecku, on chce kontrolować moje życie, chce być w nim obecnym, chce mnie zniszczyć. Naprawdę tak trudno to zauważyć?

Za kilka dni kolejna rozprawa. Trzymajcie proszę kciuki, żeby wszystko się dla mnie i Majki dobrze skończyło. Chcę wyjechać z tego kraju, jak będzie po sprawie. Nie chcę żyć tu, gdzie ofiara przemocy nie doświadcza pomocy, a wierzy się tylko mężczyźnie.


wysłuchała: Ewa Raczyńska