Go to content

Moja siostra, mój wróg

Moja siostra, mój wróg
fot. iStock/ webphotographeer

Choć czasami wkurza, podbiera ciuchy i kosmetyki, upierdliwa być potrafi (zwłaszcza ta młodsza) i nie jeden raz poleci ze skargą do rodziców, to siostra jest jedną z najważniejszych i najbliższych nam osób na świecie – a przynajmniej tak właśnie powinno być. Niestety, nie w każdej rodzinie relacje między rodzeństwem układają się tak, jak chcemy. „Moja siostra? Mój największy wróg” mówi szczerze i otwarcie Marlena.

„Za każdym razem, gdy widzę na Facebooku posty w stylu „moja siostra jest wspaniała, kocham ją nad życie, udostępnij jeśli też tak uważasz”, zastanawiam się, czy to jest w ogóle możliwe, taka więź z rodzeństwem. Nigdy tak nie miałam, dla mnie to science fiction jakieś” – zwierza się Marlena i zaczyna swoją opowieść. „Mam młodszą o trzy lata siostrę. To nie jest duża różnica wieku, więc powinnyśmy się całkiem nieźle dogadywać, przyjaźnić, ale to chyba ostatnia rzecz o jaką można nas podejrzewać. Nie wiem dokładnie, kiedy to się zaczęło, a może raczej kiedy ja zaczęłam zauważać, że traktowana jestem jako ta gorsza. Od zawsze w domu słyszałam „Madzia to, Madzia tamto, zostaw, to dla Madzi”. Pieprzony Madziocentryzm zapanował, wszystko kręciło się wokół niej.

Ja byłam zawsze ta brzydsza, z dużymi uszami po rodzinie ojca, piegami na nosie i w okularach. Madzia wyglądała jak aniołek – loczki, duże niebieskie oczy, uszy w normalnym rozmiarze i słodki głosik. Matka była w niej po prostu zakochana i robiła wszystko, by małą córeczkę zadowolić. To nie było tak, że mnie zaniedbywała, nie kochała albo zupełnie lekceważyła – po prostu zawsze Madzia była na pierwszym miejscu, pierwsza wybierała, decydowała, zawsze to ona była poszkodowaną w naszym konflikcie, a ja sprawcą. Wystarczyło, że tupnęła nóżką, zrobiła buzię w podkówkę lub uroniła kilka łez, a już sytuacja odwracała się na jej korzyść i pod jej widzimisię. Ja byłam tą córką od pomagania i domowych obowiązków, a ona od recytacji wierszyków na imieninach, śpiewania kolęd i robienia słodkich minek rozczulających rodzinę. Taki trochę Kopciuszek ze mnie.

Niewiele się zmieniało w miarę naszego dorastania. Magda stała się wredną, rozpuszczoną nastolatką, której w głowie były same rozrywki. Nauką w ogóle się nie przejmowała. Ja ślęczałam nad książkami i wkuwałam materiał do matury, ona robiła makijaż, uciekała na dyskoteki i randkowała z chłopakami – próbowała nawet podrywać moje ówczesne sympatie. Ojciec nieco przejrzał na oczy, chciał ją zdyscyplinować, ukrócić jej zabawy, ale mama zawsze jej broniła, kryła ją i usprawiedliwiała. Nawet oblana matura Madzi nie zmieniła jej nastawienia – to komisja się uwzięła, nauczyciele byli źli, biedna Magdusia!

A Magdusia nic sobie nie robiła ze swojej porażki, nie przejmowała się swoją przyszłością, bo znalazła nowy sposób na życie – bogate zamążpójście. Zawsze mnie intrygowało, jak to jest, że takie osoby jak ona spadają na cztery łapy, że tak olewając życie, zasady dookoła, rodzinę, można się dobrze ustawić. A może właśnie z tego powodu można?  Tydzień po moim zakończeniu studiów bawiłam się na weselu młodszej siostry – bajecznym oczywiście, który kosztował rodziców fortunę, ale co tam, Madzia tak chciała. Ja – pół roku później – musiałam zadowolić się skromnym obiadem w restauracji, za który zapłaciliśmy z mężem z własnej kieszeni.

Gdy po kilku latach prób i skorzystaniu z in vitro udało mi się w końcu zajść w ciążę, Magda w tym samym czasie poroniła swoje drugie dziecko. Usłyszałam wtedy od mamy, że mogliśmy się trochę powstrzymać z tym rozmnażaniem, Madzia tak bardzo cierpi. Ryczałam przez trzy dni i przez kilka tygodni nie kontaktowałam się z rodzicami, bo jej słowa zabolały mnie równie mocno, co cios prosto w twarz. Mąż mnie pocieszał, a teściowa okazała się ogromnym wsparciem – jej opieka i zainteresowanie zastąpiły mi czułość i troskę prawdziwej matki. Pogodziłam się już z tym, że w mojej rodzinie istnieją wnuki i nadwnuki – z mężem żartujemy nawet, że nie dość, że rząd uważa nasze dzieci za te drugiego sortu (bo z in vitro), to nawet babcia ma to samo zdanie (bo nie od Madzi).

Moja siostra to leń patentowany, który potrafi okręcić sobie wszystkich wokół palca, a swoimi fochami i humorami zmusić ich do tego, by tańczyli tak, jak im zagra. Nie przepracowała porządnie nawet tygodnia, a robi z siebie męczennicę, wiecznie zmęczoną i zajętą. Jej dzieci wychowuje oczywiście moja mama – oficjalnie nazywa się to pomaganiem w opiece. Z moimi synami babcia została może ze dwa razy na kilka godzin – bo przecież ona nie ma ani sił, ani czasu. Jak widać chęci też nie. Wątpię w to, że kiedykolwiek zmienią się moje stosunki z siostrą. Już teraz widujemy się tylko na rodzinnych imprezach, dzwonimy do siebie bardzo rzadko – najczęściej to Magda kontaktuje się, gdy potrzebuje pomocy.

Obiecałam sobie, że nigdy nie dopuszczę do tego, by moi chłopcy zaczęli się nienawidzić, by jeden poczuł się faworyzowany, lepszy – jak na razie z radością patrzę na ich relacje i to, jak się o siebie troszczą, jak dbają o siebie nawzajem i po prostu kochają. Boli mnie to, że nie poznałam tych uczuć na własnej skórze, bo wiem, że straciłam coś wyjątkowego, ważną relację, może nawet część siebie, ale nie umiem już niczego zmienić w stosunkach z siostrą. Być może jest już na to zbyt późno.”

Zapisz

Zapisz