Go to content

Między przyjemnością a obowiązkiem

Niedawno wybrałam się ze znajomą do restauracji. Okazja była wyjątkowa, więc znajoma się zgodziła, chociaż zaznaczyła, że ona to w zasadzie nie lubi restauracji i nie chodzi, dla niej to bez sensu. Ale poszła. Siedziała naprzeciwko mnie i zachwycała się każdym kęsem chinkali i każdym łykiem gruzińskiego wina. Patrzyłam na nią i widziałam, że to nieprawda, że nie lubi restauracji. Zaczęłam drążyć. Szybko okazało się, że to „bez sensu” to konieczność wydania pieniędzy – znajoma jadła w domu nie z miłości do zdrowego jedzenia, nie z dbałości o smak i jakość potraw, a z troski o koszty. Niby dobra rzecz, oszczędność, zgadzam się.

Tyle że to część większego planu była, ta niechęć do wydawania pieniędzy. Znajoma ma naprawdę dobrą pracę, razem ze swoim partnerem zarabiają tyle, że za roczną pensję każdego z nich można by wyjechać w podróż dookoła świata. Ale oni nigdzie nie jeżdżą, wszak podróże to zbytek. Wakacje, jeżeli już, spędzają na campingu, pod namiotem, w domku letniskowym cioci – wyłącznie. Bo taniej, wiadomo. Do kina nie chodzą, bo po co, skoro filmy można ściągnąć za darmo? Kto by wydawał pieniądze na książki, oryginalne płyty cd, teatry, nawet na ciastko w kawiarni. Na co wydają wobec tego? No na samochód na przykład – co roku jest większy, nowocześniejszy, z większą ilością gadżetów. Tylko że nim nie jeżdżą za często, bo paliwo drogie przecież. Odkładają na dom – i super, tyle że co jakiś czas się okazuje, że zmieniły się priorytety i chcą mieć większy i bardziej odpicowany niż planowali poprzednio, więc nie przystępują do budowy czy kupna, tylko odkładają pieniądze dalej. Mają milion elektronicznych gadżetów, których nie używają – no ale mają! I tak dalej. Być może ta moja znajoma to przypadek ekstremalny, owszem – tylko że ja znam całkiem sporo osób, które wypruwają sobie żyły i odmawiają sobie niemal każdej przyjemności po to, żeby mieć kolejną rzecz w domu, na półce, w garażu. Żadna z tych rzeczy nie zmieści im się do trumny, gdy nadejdzie moment.

Wiem, że priorytety są sprawą indywidualną. Ale czy w życiu naprawdę chodzi tylko o to, żeby mieć kolejny przedmiot? Tylko o pracę i o kasę (ze wskazaniem na to drugie oczywiście)?

Zdarza się, że pracuję po 16 godzin dziennie, owszem. Na szczęście udaje mi się czasami pracować, dla równowagi, np. dwie godziny lub wziąć wolne po to, żeby pojechać do lasu. Mój budżet jest mocno ograniczony i każdą złotówkę oglądam przez palce nim ją wydam, mimo to pilnuję, żeby regularnie chodzić do kina, do teatru, do restauracji. Szukam okazji, promocji, obniżek – udaje mi się! Im jestem starsza i im więcej problemów mam w życiu, szczególnie ze zdrowiem, tym więcej sybaryty odkrywam w sobie. Jest tyle piękna i mądrości dookoła, tyle smaków, zapachów, widoków… Rezygnować z tego w imię najnowszego modelu Playstation?
No cóż, ale z takim podejściem to ja się na przykład Iphona nigdy nie dorobię, mam świadomość. Nie noszę staników za 1000 zł, jak moja koleżanka, ale mam w biblioteczce książki warte łącznie dziesiątki tysięcy.

Jest jeszcze druga strona medalu – są tacy, którzy przedłożą przyjemność nad obowiązek czy zdrowy rozsądek. Takich też znam. Odwiedzą Modesta Amaro i zapłacą mu 100 zł za mini piankę na talerzu, a nie zapłacą mandatu. Nie pójdą do dentysty, ale wybiorą się na narty. Alimentów nie zapłacą, bo nowy moto muszą kupić. Telefon niech im mama albo żona opłaci, oni zbierają na nowe buty z górnej półki. I tak dalej.
Taki brak dojrzałości i umiejętności wyznaczania sobie, co jest ważne i na co można sobie pozwolić w danej chwili – wbrew pozorom nie jest rzadki.

Oczywiście, życie z kimś nieodpowiedzialnym, komu wszelkie pieniądze przechodzą przez palce, to jest tragedia. Ale naprawdę, związek z zapatrzonym w portfel materialistą jest drogą przez mękę. Równowaga jest w życiu chyba najważniejsza. Finanse ogarnąć jest bardzo trudno, niestety nie uczy się nas zarządzania pieniędzmi, co robią np. Amerykanie i Szwedzi już w przedszkolach. Musiałam się nauczyć tego sama, żaden milioner bowiem nie uznał za stosowne przybyć i wyratować mnie z obowiązku zarabiania i cudownego rozmnażania pieniędzy, by na wszystko starczyło. I jeśli ja dałam radę, to każdy może.