Go to content

Mąż kilka lat temu usiadł w fotelu i powiedział „właśnie zwolnili mnie z pracy”. I tak siedzi do tej pory, a wszystko jest na mojej głowie

fot. iStock/ dcdp

Wracam do domu z pracy, dźwigam zakupy i planuję, co szybkiego zrobić na obiad, jakie pranie nastawić, białe czy kolorowe, może w końcu zabiorę się za tę stertę prasowania. Otwieram drzwi i od progu słyszę odgłos włączonego telewizora – leci chyba jakiś programu motoryzacyjny, jeden z jego ulubionych. Odkładam siatki, wieszam torebkę i zaglądam do pokoju – mąż siedzi przed telewizorem, dokładnie w tej samej pozycji, jaką zajmował, gdy wychodziłam do pracy. „O już jesteś. Zrobisz herbaty?” pyta wskazując na pusty kubek stojący na stoliku obok. Zaciskam zęby i czując jak opuszczają mnie siły i resztki motywacji, idę nastawić czajnik – od kilku lat nie robię nic innego, tylko zaciskam zęby, połykam łzy i obsługuję mojego bezrobotnego męża.

Kiedy go poznałam był zupełnie innym człowiekiem – inteligentny, oczytany, zabawny, dusza towarzystwa. Pracował jako przedstawiciel handlowy, więc dobrze wiedział jak oczarować ludzi i zjednać sobie ich sympatię. Moją zdobył w jeden wieczór, a po tygodniu byłam już zakochana po uszy i przekonana, że albo on, albo żaden inny. Byłam świeżo po studiach, zaczynałam nową pracę, a w dodatku znalazłam miłość życia – wydawało mi się, że świat stoi przede mną otworem i mam licencję na szczęście. Ale nic nie może przecież wiecznie trwać, prawda?

Pobraliśmy się po roku, po dwóch latach zostaliśmy rodzicami. Nieskromnie powiem, że wiele osób nam zazdrościło – Darek przeżywał wtedy zawodową passę i odnosił sukces za sukcesem, życie rodzinne układało nam się bez większych problemów, jednym słowem: sielanka. Wszystko zaczęło się zmieniać, gdy syn poszedł do pierwszej klasy – firma męża popadła w kłopoty finansowe z powodu jednego ze wspólników, zaszły zmiany w spółce i przez kilka miesięcy trwała walka o ich być albo nie być.  Aż w końcu ogłosili koniec biznesu i wręczyli pracownikom wypowiedzenia. Mąż wrócił wtedy do domu załamany, usiadł w fotelu i powiedział „właśnie zwolnili mnie z pracy”. I tak siedzi do tej pory, a wszystko jest na mojej głowie.

Na początku wszyscy dookoła powtarzali, że na pewno szybko znajdzie pracę, że z jego doświadczeniem przyjmą go z pocałowaniem ręki, nie ma co się przejmować. Obiecywali też pomóc, pytać, dawać znać, jeśli usłyszą o wolnym etacie. Przez pierwsze tygodnie Darek intensywnie szukał, dzwonił, chodził na rozmowy, zagadywał znajomych z branży, ale niestety, bez efektu – albo szukali młodszych (mąż był wówczas po czterdziestce), albo z wyższym wykształceniem i znajomością dwóch języków, a często to Darek kręcił nosem na ofertę i mówił, że stać go na więcej – dziesięć lat pracy z dobrymi zarobkami i na samodzielnym stanowisku trochę go rozpuściły i nie zamierzał zaczynać znowu od zera. Teraz myślę, że właśnie to go zgubiło, ta duma, ta cholerna duma i wielkie ego.

Po dwóch miesiącach poszukiwań widziałam jak dopada go spadek motywacji, zupełnie, jakby ktoś spuścił z niego powietrze i wyssał energię. Dalej przeglądał ogłoszenia i dzwonił, ale już bez większej wiary w powodzenie i bez entuzjazmu. Zrobił się niecierpliwy, drażliwy, pomiędzy nami zaczęły się coraz częstsze kłótnie i spięcia. Kilka razy wyczułam od niego alkohol, ale gdy pytałam o to, zmieniał temat, wykręcał się albo zarzucał mi, że próbuję zrobić z niego alkoholika, nazywał siebie nierobem, nieudacznikiem, mówił, że powinnam znaleźć sobie kogoś, kto potrafi utrzymać rodzinę. Nie miałam siły na awantury, więc odpuszczałam, powtarzałam sobie, że to tylko chwilowy kryzys, że jak znajdzie pracę to wszystko wróci do normy i samo się ułoży. Ta naiwność (a może raczej słabość?) była z kolei moją największa winą.

To, że Darek był w domu wcale nie oznaczało, że wziął na siebie więcej obowiązków – sprzątanie, gotowanie, zakupy, wychowanie syna, wszystko było na mojej głowie! Wiem, sama go do tego przyzwyczaiłam, chciałam być idealną panią domu, żoną i matką, przez lata pracowałam na dwa etaty – taki też obraz wyniosłam z domu rodzinnego, powtarzałam zakorzenione we mnie nawyki, dziś już tak niemodne i rzadziej spotykane. Wracałam z pracy i musiałam nakarmić, oprać i obsłużyć moich dwóch mężczyzn.  Kiedy po pół roku Darek nadal był bezrobotnym, postawiłam się i zażądałam, by w końcu coś zrobił i ruszył się z domu. Obraził się i nie rozmawialiśmy przez kilka dni, ale znalazł pracę. Długo jednak nie zgrzał w niej miejsca, bo pokłócił się z przełożonym i po dwóch tygodniach znowu był bez zatrudnienia. Potem miał jeszcze trzy takie epizody, ale zawsze coś było nie tak – a to umowa „śmieciówka”, a to warunki oburzające i niehumanitarne, a to za daleko i więcej na dojazdy wyda niż zarobi, nie opłaca się. Była próba własnej działalności, spółka ze szwagrem, podobno interes życia i niesamowita okazja – skończyło się na długach, które spłacałam potem przez dwa lata i urażonej ambicji Darka. Mąż wrócił do siedzenia w fotelu przed telewizorem i udawania, że szuka zajęcia, a ja wróciłam do zaciskania zębów i udawania, że wciąż mu wierzę.

Moja urzędnicza pensja wystarczała na opłacenie rachunków i utrzymanie bez zbędnych szaleństw, ale syn co chwilę wyrastał ze swoich rzeczy, w szkole zawsze było coś ekstra do zapłaty, niespodziewanie wyskoczyła wizyta u dentysty, naprawa samochodu – normalnie, jak to w życiu bywa. Mąż nie zmienił też swoich przyzwyczajeń i nie widział konieczności zaciskania pasa, żył tak jak do tej pory zupełnie nie przejmując się tym, że nasze dochody są znacznie mniejsze. Coraz ciężej przychodziło nam (a raczej mi) dopięcie budżetu, teściowie zaproponowali nam finansowe wsparcie, ale Darek odmówił kategorycznie i uniósł się honorem. Do tej pory nie wie, że co miesiąc jego mama przysyła mi pieniądze – bez tego tonęlibyśmy w długach po uszy.

Od siedmiu lat utrzymuję swojego męża i nasz wspólny dom. Czuję złość i ogromne rozczarowanie, jestem wręcz wściekła. Przestałam spotykać się ze znajomymi i przyjaciółkami, bo nie mam już siły odpowiadać na ich pytania o Darka, znosić ich pobłażliwych spojrzeń i wstydzić się za własnego męża. Bo tak, wstydzę się za niego i za siebie – wiem, jak to wygląda z boku, wiem, co myślą sobie inni i że zastanawiają się, dlaczego się na to zgadzam. Szczerze mówiąc, ja sama też tego nie wiem… Jedna z koleżanek powiedziała mi wprost, że ona już by dawno wyrzuciła dziada z domu i nie pozwoliła się wyzyskiwać – cóż, kiedyś też byłam taka harda, łatwo oceniać i gdybać, jeśli zna się coś tylko teoretycznie. A przecież mimo wszystko to jest mój mąż, ojciec mojego syna, człowiek, którego kochałam i z którym spędziłam wiele lat!

Czy gdybym bardziej naciskała byłoby inaczej? Czy to moja wina, czy byłam zbyt wyrozumiała, naiwna i łatwowierna? Najbardziej przeraża mnie to, że mój syn dorasta patrząc na to wszystko i mając za autorytet człowieka, dla którego głównym celem życiowym stało się przełączanie kanałów telewizyjnych, komentowanie wiadomości i wydawanie poleceń „zrób mi herbaty, podaj to, przynieś tamto”. Niedawno teściowa powiedziała mi ze łzami w oczach, że podziwia mnie za to, że jeszcze utrzymuję ten dom, że daję radę i… przeprosiła za swojego syna! Rozpłakałam się wtedy i poczułam ogromną wściekłość na Darka – inni za niego pracują, inni się martwią, inni nawet zamiast niego się wstydzą. Nie wiem już, kim jest, patrzę na niego bez uczucia, z niechęcią i wielkim żalem i modlę się o cud – bo chyba tylko cud może sprawić, że coś się zmieni.

Zapisz