Go to content

Jaka matka – taka córka, czyli dlaczego tak bardzo zawsze chciałam być inna

Fot. iStock/swissmediavision

Niedaleko pada jabłko od jabłoni, jaki ojciec, taki syn i szkoda wymieniać dalej, jakże dzisiaj nieaktualnych powiedzonek naszych babć. Bo nieaktualne, taka prawda. Jestem totalnym zaprzeczeniem swojej mamy.Myślami wróciłam do czasów swojego dzieciństwa. Nikt się mną nie zajmował. Nie zajmował oczywiście w dzisiejszym sensie „zajmowania się”. Miałam 8 lat, na szyi klucz, w drodze powrotnej ze szkoły odbierałam swoją młodszą siostrę z przedszkola, odkurzałam całe mieszkanie, a za pięć piętnasta wstawiałam obrane ziemniaki na obiad. Taki codzienny rytuał. Dzisiaj co najwyżej, klucz można sobie powiesić na szyi w celach ozdobnych lub wytatuować.

Mama wracała z pracy o 15:15 i była bardzo zmęczona. Nie latała z nami na zajęcia popołudniowe, nie siedziała przy odrabianiu lekcji, nie czytała lektur na głos. Tak sobie po cichu myślę, że dzisiaj odebrano by jej prawa rodzicielskie, bo pozwalała nam na totalną samodzielność: samodzielne wałęsanie po mieście, chodzenie na wszystkie zajęcia pozalekcyjne, na naukę tańca w ośrodku kultury. W domu mnie nie było. Do biblioteki miałam daleko i kiedy tylko trzeba było obgadać ważne sprawy z dziewczynami, bywało, że latałam do niej trzy razy w tygodniu! I co dziwne, nigdy włos mi z głowy nie spadł, nie potrącił żaden samochód. Pamiętam słowa swojej mamy, które towarzyszyły mi przy każdym wyjściu: „Tylko niech ci się coś stanie, to popamiętasz!”… No, nie mogłam sobie na to pozwolić, to zrozumiałe. A kiedy po trzynastu latach przerwy urodziła się najmłodsza siostra, mama wstawiła nam (mi i mojej siostrze) łóżeczko do pokoju, bo chciała się wyspać. O prasowaniu pięćdziesięciu tetrowych pieluch dziennie – nie wspomnę.

Ileż w nas było empatii dla tej naszej dzielnej mamy, która urodziła troje dzieci. Urodzić troje dzieci, to jest coś, nie to, co dzisiaj. Nawet medal honorowy dostała z takiego specjalnego koła rodzin (ale chyba nie dawali już później za kolejne etapy wychowania). A kiedy ostatnią nadzieję na poznanie bardzo przystojnego syna sąsiada odebrał mi okropny wózek, którym musiałam telepać się z małą siostrą po ulicy na spacerach, pomyślałam, że ja swoim dzieciom nigdy tego nie zrobię i będę wszechobecna na każdym etapie ich życia. Jedyne, czego chciałam, to mieć takiego męża, jak mój tata. Moja babcia zawsze mówiła o nim, że „żywcem pójdzie do nieba”. Szybko zrozumiałam dlaczego, a z każdym dniem przekonywałam się o tym coraz bardziej. Dzisiaj nie ma już takich facetów. Dodam tylko, że to mówiła mama mojej mamy, więc nie ma co rozwijać tematu. No i dodam jeszcze, że nie trafiłam na takiego mężczyznę, jak mój tata.

Jak to możliwe, że nie zginęłam bez tej matczynej obsesji, że „wyszłam na ludzi” i właśnie za to kocham dzisiaj swoją mamę najbardziej? I to nieinteresowanie się każdym dniem moich zmagań ze wszystkim dookoła powoduje, że z tym większą ochotą dzielę się z nią sukcesami, finałem swoich spraw. Sama, przywiązana pępowiną do swoich dzieci, która już zaciska się na mojej szyi, (bo przecież nie ich), tak bardzo chcę zrekompensować im swoje porażki życiowe, że za chwilę się uduszę, jak nie odpuszczę.

Ale i może dlatego z kolei tak tęsknię za kimś, kto jak mama mojej znajomej przyjechałby do mojego domu, zrobił za mnie porządek w moim życiu…