Go to content

„Mam siedemnaście lat. Widzę, jak moja mama wisi, a ja nic nie mogę zrobić. Bo depresja, to potwór…”

Fot. iStock / francescoch

– Wracasz do domu ze szkoły i od progu czujesz niewyobrażalny smród. Z piętnaście lat wtedy miałem, nie więcej. Z kolegą przyszedłem, mieliśmy się matmy uczyć. I on mnie pyta, czy nam jakieś szambo gdzieś wylało, bo to kamienica, rury stare wiadomo. I wtedy z pokoju obok, wychodzi moja o rok młodsza siostra. Łzy jej lecą, w rękach trzyma zasrane prześcieradło. Lało się z niego, bo widocznie nie tylko to pod siebie zrobiła. Kolega mało nie zwymiotował, zakrył ręką usta i wyszedł. Ja za nim biegiem na klatkę i słyszę: „Nie martw się Rafał, ja nikomu nie powtórzę. Mama wam się pewnie, rozchorowała, każdemu się zdarza, ale może po jaką ciotkę zadzwońcie. Bo sami, to chyba rady nie dacie”.

Wróciłem do środka, odstawiłem plecak i pomagałem siostrze ją umyć i pościel zmienić. Potem usiadłem na skraju łóżka i wyłem. Wyłem i błagałem. Mówiłem jej: „Mamo proszę cię, idź do lekarza, tak dłużej nie może być”. A ona leżała, patrzyła w sufit, nawet nie drgnęła. Wyszedłem, oparłem się o ścianę i pomyślałem, że piekło wcale nie jest daleko.

Rafał i jego młodsza siostra Katarzyna, dziś są dorosłymi ludźmi.

On założył rodzinę, ma córkę i rocznego synka. Pracuje i stara się już nie rozpamiętywać, nie szukać winnych.

Kasia skończyła studia, wyjechała do innego miasta. Jest sama. I z uporem maniaka powtarza, że matka, wyrządziła jej jedną z najgorszych krzywd, jaką można dziecku zrobić. – Nie leczyła depresji, nie chciała. Choć tyle pomocy jej oferowaliśmy. My, jej nastoletnie dzieci, które zamiast się uczyć, zakochiwać, na wagary chodzić, to praliśmy jej brudne rzeczy. Pilnowaliśmy, żeby sobie nic nie zrobiła i ciągle wstydziliśmy – Katarzyna, nie ukrywa swoich pretensji do matki.

Mimo upływu lat, tamte wspomnienia nadal przywołują złe emocje. Nadal bardzo bolą.

– Ja wszystko zawsze starałam się zrozumieć, że to choroba, że nie jej winą było to, że tata zmarł. Przecież to był wypadek. Na to nikt nie miał wpływu, zresztą kto by chciał śmierci dla drugiego człowieka. Zwłaszcza tak dobrego, jakim ojciec był. Pamiętasz Rafał, jaka mama była wcześniej? Ona nawet inny odcień skóry miała, twarz inną. Żeby u nas naczynia stały nieumyte, żeby obiadu nie było? Mi się już samo to wydawało takie straszne. A najgorsze dopiero nadchodziło. Z każdym dniem, gdy w naszej matce zagnieździł się ten potwór, obojętności i  żalu.

Krótko po 16-tej rocznicy ślubu do mieszkania pani Agaty, matki Rafała i Kasi, zapukała policja. Samochód jej męża potrącony przez rozpędzone dostawcze auto spadł z urwiska. Mąż jeszcze żył, gdy dotarła do szpitala. Zmarł na jej oczach, gdy za szklanymi drzwiami patrzyła na jego reanimacje. Jeszcze rano jedli razem śniadanie, planowali wyjazd na ferie, całował ją w głowę przed wyjściem. I śmiał, że dziwne te ich dzieci, bo jakby wcześnie nie wstały, to i tak się zawsze spóźniają. Jeszcze rano była żoną. Tego samego dnia, po południu, wdową z dwójką dzieci.

 Rafał

– Nie pamiętam dokładnie, ale mama chyba ze swoją siostrą przyjechała z tego szpitala. Cały czas płakała, nie mogła nic powiedzieć. To ciocia nas poinformowała, że tata już do nas nie wróci. Że teraz mamy już tylko siebie, że musimy być dzielni, bo mamie trzeba będzie pomóc. Na pogrzeb dali nam jakieś leki, mama mówiła, że to ziołowe, że złagodzą trochę ból. Pamiętam tylko zimno, takie przenikliwe i to jak ksiądz ładnie o ojcu mówił. No i, że nie mogłem patrzeć na to, że mama nie płacze. Jakąś taką głupią myśl ciągle miałem w głowie, że jak ktoś to zobaczy, to pomyśli, że mamie nie jest przykro.

Kasia to nawet jej potem wykrzyczała, że ją chyba śmierć ojca niewiele obchodzi, skoro nad trumną, nawet łzy nie uroniła. A mama milczała, przytulała ją do siebie i nic nie mówiła. Do dziś się boję, gdy ktoś milczy. Wolę jak krzyczy, ubliża, czy nawet czymś rzuca. Cisza to nic dobrego, bo tłumi lęki.

Teraz to wiem. Przez pierwsze trzy miesiące było nawet zwyczajnie. Matka chodziła do pracy, w lodówce zawsze było pełno, uprane na czas. Tylko mało się odzywała, ale nam się wtedy z nikim gadać nie chciało. Każdy się zamykał w swoim pokoju, zajmował swoimi sprawami. Siostra do mnie czasem przychodziła, nie miała jeszcze 14 lat skończonych, bała się w nocy. Do mamy nie chciała,  mówiła, że jest jakaś dziwna. Bo się nie odzywa, bo nigdy nie słyszeliśmy, żeby płakała.

Nie wiem też, kiedy ona spała, bo kiedy bym nie wstał, zawsze się światło paliło i siedziała skulona. I na ten cmentarz jeździła ciągle i nas ciągała. Stawialiśmy się, nie czuliśmy tam dobrze, to sama tam chodziła. Ciotka czasem wpadała, nie pytała nas o nic, tylko powtarzała, że to żałoba, że to musi potrwać i że mamie nie jest lekko. A nam też nie było.

Jakieś pól roku później na urlop poszła. Nawet się jakoś tak ucieszyłem, że to dobrze, że odpocznie i odeśpi. I wtedy się zaczęło. Popijała coraz częściej, choć nie na umór i zawsze w domu.  Chociaż chyba, wolałem jej jednak takiej nie oglądać. I nie słuchać.

Co wieczór, jak już tylko w butelce dno było widać, zaczynała opowiadać. W kółko to samo, o tym, jak ojciec wyglądał źle, że miał obrażenia. O tym, jak go z tej lodówki wyciągnęli, już w garniturze. Że ręce miał takie skostniałe, że twarz siną i oko niedomknięte. Jak trumnę musiała wybierać i pomnik. Że ciągle go widzi, takiego zimnego i sztywnego.

Najbardziej się o siostrę martwiłem, bo się bała potem spać. Rano zawsze z mamą rozmawiałem, tłumaczyłem, że nie powinna tak robić,  bo Kasia się potem źle czuję. Pytałem, czy nie sprowadzić kogoś do pomocy, czy może do psychologa by poszła. A ona się tylko tak lekko uśmiechała i odpowiadała, że na wszystko jest czas, że to minie. I że przeprasza, że już nie będzie. A wieczorem wszystko wracało.

Wciąż powtarzała, że bardzo tęskni, że wydaje jej się, że ojciec tylko gdzieś pojechał. I niedługo wróci. Prawie nie jadła, bardzo chudła, miałem wrażenie, że codziennie jest jej mniej. Zaraz po urlopie, poszła do znajomej lekarki, a ta jej dała zwolnienie. Myśmy nawet to dobrze przyjęli, bo pomyśleliśmy, że mama zrozumiała, że będzie się leczyć. Niestety. Położyła się i prawie nie wstawała. Nawet załatwiała się często pod siebie.

Ciotką ją w końcu siłą zawiozła do psychologa, ale tamten powiedział, że to depresja, że same rozmowy nie wystarczą. Że trzeba też leki, a matka się nie chciała na nie zgodzić. Tłumaczyła, że ma dzieci, że praca i dom, że będą ją otumaniać. Zadziwiało mnie to, że była jakby bez życia, a gdy słyszała o leczeniu, diabeł w nią wstępował, zapierała się rękoma i nogami.

A przecież prawda była taka, że to my się staraliśmy wszystkiego dopilnować. Kasia płaciła rachunki i pilnowała terminów. Ja robiłem zakupy, nauczyłem się też gotować i prać. Kolegów już prawie nie zapraszaliśmy, mama się nie chciała myć. Krzykiem i groźbą często ją  zmuszaliśmy, żeby się w końcu w coś czystego ubrała, włosy uczesała. Mieliśmy naukę na głowie, w domu był nieraz taki syf, że wstyd było listonoszowi otworzyć. Ciotka większego wpływu nie miała, dalsza rodzina jak tylko widzieli co się dzieje, to kwitowali, że tu trzeba specjalisty i na tym się zazwyczaj, kończyło.

I o to mam trochę żal, bo przecież co my mogliśmy, niepełnoletnie dzieciaki. Do MOPS’u na własną matkę donieść? Co? Że chora jest, że nie dajemy już rady? Nie wiem, a może właśnie trzeba było, może inaczej to by się dla nas potoczyło. I dla mamy…

Katarzyna

– Nienawidziłam jej. Bo to już nie była ta mama, która nas kochała, którą ja kochałam. Słyszałam, jak Rafał po nocach pierze i sprząta, zamiast się uczyć. Słyszałam ją, jak wymiotowała po alkoholu, jak bełkotała, że ojciec to kawał drania, bo ją zostawił. A to ona nas zostawiła, choć mogła inaczej. Miała wybór, mogła coś z tym zrobić.

Skoro ja teraz się zmagam z depresją, bo to mi w spadku zostawiła i chodzę na terapie i leki biorę jak trzeba, to mama chyba też mogła wtedy? Tak czy nie?

Nieraz jej mówiłam w nerwach, bo później już nie umiałam z nią normalnie rozmawiać, przez żal i obrzydzenie, żeby przestała. Że niszczy życie swoje i nasze, a przecież my jej nic złego nie zrobiliśmy. Krzyczała mi wtedy, że już jej chyba nie kocham, skoro nie rozumiem jej cierpienia.

A ona nas kochała? A my nie cierpieliśmy? Może sobie pani o mnie myśleć, co tam chce. Ja jeszcze nie umiem jej wybaczyć. Nie chcę otwierać w sobie pewnych drzwi, bo to bym musiała zrobić najpierw, zanim je raz na zawsze zamknę. Może kolejny rok u terapeuty i na leczeniu, pozwoli mi odpuścić i zapomnieć.

Do dziś nie wiem też, dlaczego akurat w brata pokoju się powiesiła. Miałam wtedy 17 lat, wydawało mi się, że dla niego ma jeszcze jakieś serce, bo bardziej cierpliwy był. Zawsze mi tłumaczył, że to nasza mama, że spotkało ją coś strasznego, że to dlatego. Że musimy, bo ma tylko nas. A myśmy mieli tylko ją, rozumie pani?

Rafał krzyczał, wołał pomocy, szarpał się z ciałem, gdy próbował ją odciąć. A ja stałam w drzwiach.  I patrzyłam. Na jej siną twarz, na sznur, który oplatał jej szyję. I dziś, po blisko siedmiu latach od tamtego dnia, mam wrażenie, że nadal stoję w progu pokoju brata. I widzę, jak moja mama wisi, a ja nic nie mogę zrobić.

Bo depresja, to potwór.

Jeśli nawet nie spróbujesz z nią zawalczyć, jeśli okażesz jej swoją bezsilność, to ona niczym się nie różni od tego, co najgorsze. Od śmierci w samotności. Nawet, jeśli otaczają cię bliscy ludzie.


Wysłuchała: Anika Zadylak