Go to content

„Krystyna nie wie, że dziś można wszystko. I że życie może być przyjemne, a przyszłości nie należy się bać”

Fot. iStock/svetikd

Klaudia

Młodziutka, zrobiła właśnie licencjat z kosmetologii. Pyskata, pofarbowana w tym miesiącu na rudo. Włosy wyprostowane, długie rzęsy, rozmiar 11, hybryda na stopach i dłoniach. Aktualnie granat z efektem lustra. Makijaż delikatny, tylko krecha na powiece. Taka w stylu lat sześćdziesiątych. Wydłuża oko. Jest seksowne spojrzenie wtedy. Ma szczęście. Jest właścicielką mlecznej cery. Na przedramieniu​ tatuaż. Anioł o twarzy kobiety z wielkimi skrzydłami. Ma ją chronić, choć Klaudia w Boga jakoś tam szczególnie nie wierzy. Tatuaż będzie chciała poszerzyć. Marzy, by zrobić sobie rękaw. No zobaczy się.
Ma krągłą figurę, ale jak to mówi z dużą pewnością siebie, ma mnóstwo powierzchni erotycznej. W ogóle z tym erotyzmem jest śmiała. To temat dla niej jak każdy inny. Wychowana przez fejsa, insta i Twittera nie ma problemu z własną seksualnością. Ciało jest po to, by je pokazywać. Wrzuca na swoje profile mnóstwo selfie. Zbiera lajki. To jej daje pałera. Ubiera się modnie, jest towarzyska, ma mnóstwo znajomych i followersów. Może kaska z tego będzie. No zobaczy się. Publikuje trendy w makijażu, najczęściej to ona jest modelką. Twarz ma piękną, jakiś filtr w smartfonie i jest profeska. Lubi być w centrum zainteresowania. W szkole uczennica niezła, zawsze rzucająca się oczy. Raczej w uszy, dokładniej mówiąc, bo jej niewyparzony język czasem granic nie znał. Potrafiła dogadać, ale przeprosić na szczęście też. Klaudię się albo uwielbiało, albo nienawidziło. Była pewna siebie, głośna, inteligentna i wesoła.

Dość szybko nawiązała znajomości z płcią przeciwną. Pierwszy seks w gimnazjum dla próby. Zero uczucia. Po prostu ciekawość jak to jest. Było poprawnie. Bez fajerwerków. No dupy nie urwało. Miała kilku poważnych chłopaków. Mieszkała z dwoma. Za jednym do Anglii nawet pojechała i pół roku pracowała na zmywaku. Z tym drugim była zaręczona i zerwała te zaręczyny. Przeszło jej. Obecnie mieszka z Mikołajem. Jest szczęśliwa. Fajny seks, dogadają się, pracują. Chce otworzyć własny biznes, może zrobić drugie studia albo wyjechać zagranicę. Sama nie wie. No zobaczy się. Z Mikołajem planuje życie, ale czy wypali. Tyle związków już miała. Jednak wesele po cichu sobie planuje. Kieckę już wybrała, lokal i świadkową. Fajna impra będzie. Ale czy Mikołaj to ten jedyny. No zobaczy się. Tego kwiatu to pół światu, jak mawiała ciotka.

Życie nauczyło Klaudię bycia twardą, bezwzględną suką. Raz się zakochała jak gówniara. Pieprzony raz. A on pobawił się, wykorzystał i wyrzucił. Tam w Londynie. Klaudia więc w związku jest teraz tą połówką, co kocha mniej.

Ma świetną relację z mamą. Są przyjaciółkami. Rozmawiają o wszystkim. O facetach głównie. Matka się rozwiodła. Ma teraz nowego chłopaka. To oni są ich problemem. Oprócz tego związki, zdrady, stresy w pracy i czasami korki. Bo wiecznie spóźnione dokądś pędzą. Żyją tu i teraz. Przyszłość  jest niezaplanowana. Tyle może się wydarzyć, więc po co składać życie w kosteczkę. Nie martwią się o byt. Praca jest, jedzenie też, mieszkanie, znajomi.  Może boją się raka, chorób szeroko pojętych. I starości. Mają jednak to szczęście, że medycyna daje szansę. I od czegoś jest botoks i inne cudowne wynalazki. Życie w ogóle daje im szanse. Więc korzystają. Przecież można wszystko. No zobaczy się.

Krystyna

Dziś ma 95 lat, późna jesień życia. Już nie słoneczna i ciepła. Raczej szara, bura i ciemna. Najgorsze to, że ona jest świadoma wszystkiego. Głowa ma się nieźle. Ciało odmówiło posłuszeństwa, a kiedyś sądziła, że młoda i piękna będzie zawsze.

I faktycznie urodziwa była. Smukła, wysoka, z grubym lnianym warkoczem. Podobała się chłopakom ze wsi. Ale skromność nakazywała jej być cichą i uległą, inaczej ojciec po tyłku by dał. A bił nie jeden raz. Sznurem czy witką, taką cienką, która powietrze cięła na pół. Nie mówiąc o Krysinej skórze, zimą alabastrowej, a latem oliwkowej od pracy w polu.

Za mąż poszła w wieku 17 lat. Skończyła kilka klas, by pisać i czytać umieć. Matka uczyła roboty w domu. Była gotowa. No prawie. Zenek może i miły był chłopak, ojce bogate. Ale spać z nim pod jedną pierzyną? Była przerażona. Tak samo jak krwi pierwszy raz dostała. Myślała, że umiera. Pobiegła do matki, a ta jej jaką szmatę dała i kazała od tej pory na chłopów uważać. Nic więcej nie powiedziała.

Co miesiąc przez jakiś czas Krystyna bała się, że umiera. Potem przywykła. Tak samo jak musiała przywyknąć do Zenkowego spojrzenia, które ją pożerało. I jego dłoni dotykających wszędzie i jego w niej, co to paliło potem wszystko, i ból nieznośny czuła. Ale nie skarżyła się. W dniu wesela matka rzekła, że żona musi być uległa, nawet jak nie chce. Krystyna zatem była, choć jeszcze nie była świadoma, czego to ma dotyczyć. Za kilka godzin, w noc poślubną się dowiedziała.

Jak w ciążę zaszła to też nie wiedziała nawet. Skąd niby miała. Matka poznała, że Kryśka zaciążyła. Dziwne uczucie to było. Brzuch rósł i od środka łaskotał. Nikt się nie litował. W polu robiła jak inni. W polu zresztą też urodziła. Akurat ją naszło przy żniwach. Gorąc był. Na szczęście chłopak urodził się zdrowy. Zenek dumny jak paw po wsi chodził, ale przy dzieciaku nie pomagał. No jak, chłop je od roboty, nie od dzieciów.

Długo się pierworodnym nie nacieszył, bo Niemce przyszli, wojna wybuchła, do wojaczki iść musiał. Krystyna została u teściów, dzieciak rósł, a ona sama. Zenka jakoś nie wypatrywała. Spokój był przynajmniej i w środku nie paliło. Pracowała też u Niemców, gdy naszli na wioskę. Trudno było. Ale Niemki się litowały nad młodą matką. Po wojnie Zenek nie wrócił. Szukali, jak umieli, ale szanse coraz mniejsze. Do wsi wracali inni mężczyźni, nowe rodziny zajmowały stare chałupy. Niemcy pouciekali. I tak pojawił się Władysław.

Kiedyś jego ojce tu mieszkali, wrócił z matką w jej rodzinne strony. Jak go pierwszy raz zobaczyła, w środku poczuła ciepło. Miłe. Znów nie wiedziała, co się dzieje. Ale pod pierzyną on się w jej snach pojawiał. A były tylko ukradkowe spojrzenia. W kościele, na odpuście, w polu. We wsi wiedzieli, że Krysia niby wdowa, co to jej chłop nie wrócił z wojny. Ale pogrzebu nie było, no to ona Zenkowa nadal była. A uczucie kwitło.

Zakochała się. Władysław też. Miłość zakazana. Ich były pola, pagórki za lasem. Teraz dowiedziała się, czemu pod taką pierzyną mogłoby być przyjemnie. Jak zaszła w ciążę, teście ją wygnali, Władysława ludzie przeklęli. Rodzice Krysię przygarnęli, ale wilkiem patrzyli. Zamkli w chałupie do rozwiązania, co by wstydu nie czuć. Urodziła dziewczynkę. Znów była sama. Władysława pożenili z najmłodszą córką kowala. Za karę chyba, bo zezowata była. Bóg też mu nie darował. Dzieci nie mieli. Bolało. Krysia cierpiała w milczeniu. Odbywała pokutę.

Na szczęście Jadzia w matkę się wrodziła, nazwisko Zenka nosiła. Pięknie się chowała. Matka była dumna. I lata na wsi mijały na pracy. Natura wyznaczała rytm. Problemem był nieurodzaj, choroby bydła i ludzi. Z rodziną się żyło i pracowało. Obowiązywał swoisty kodeks, tematy tabu. Ludzie bali się Boga, wojny, głodu. Z pokorą brali to, co dawał los. Krystyna też się bała. Cierpienia, kary za grzechy i samej śmierci, co to czyhała za drzwiami. Była innym pokoleniem, z pochyloną głową znoszącą swój los, tak ciężki, bo wojną i biedą naznaczonym.

Nie wiedziała, że można wszystko. Że pół wieku później życie wygląda inaczej. Czasem odwiedza ją wnuczka. Teraz ruda się zrobiła i taka wymalowana jak na odpust. Żyje z chłopem bez ślubu. Te młode ludzie żyją garściami, łapią i prą do przodu. Wstydu nie znają i Boga się nie boją. A ojce w grobach się przewracają. Krystyna nie wie, że dziś można wszystko. I że życie może być przyjemne, a przyszłości nie należy się bać. Można żyć dniem dzisiejszym, a reszta. No zobaczy się.


 

autorka: Ann Poli