Go to content

Kiedy zostajesz matką, przestajesz być kobietą! Błagam, nie dajcie sobie tego wmówić!

Kiedy zostajesz matką, przestajesz być kobietą! Błagam, nie dajcie sobie tego wmówić!
Fot. iStock / Brainsil

Pod jakimś z tekstów przeczytałam ostatnio komentarz: „Matka jest od tego, żeby zajmować się dziećmi”. Przeczytałam nawet z trzy razy, kolejne trzy sprawdzając, czy aby na pewno ten komentarz napisała kobieta?!? Wiecie, są te profile, które małżeństwa mają wspólnie pewnie idąc tropem: „co moje to twoje” w ten sposób kryjąc wzajemny brak zaufania. Ale nie o tym.

Wracając do sedna, dla mnie taki komentarz kryje jeden słuszny przekaz: „Jak matką zostajesz, to kobietą być przestajesz”. Że jestem nadwrażliwa – być może. Że wku*wiona  – na pewno. To po prostu idealne hasło do kolejnej ustawy obywatelskiej, tym razem może odbierającej kobiecie prawo do antykoncepcji. Ach jak mogłam zapomnieć. Tego to nawet ustawą nie trzeba robić. Już wycofano chemiczną antykoncepcję. Jak się okazuje jedyny środek antykoncepcyjny dla kobiet dostępny bez recepty zniknął z aptek. Ministerstwo tłumaczy ten fakt uczuleniem kobiet na preparat… Producenci środków antykoncepcyjnych mówią o szantażu: albo się zgodzą na ich wycofanie, albo zostaną zmuszeni do usunięcia wszystkich swoich leków z aptek w naszym kraju.

Tym samym jedynym środkiem antykoncepcyjnym dostępnym bez recepty jest obecnie prezerwatywa, której przecież nie kobiety używają. Po cichu, bez rozgłosu zbędnego, bo na co ten komu, wchodzimy w dobrą zmianę. Zmianę, która każe postrzegać kobietę tylko w roli matki.

Rzeczona Pani z komentarzem pewnie się ucieszy. Wszak – rodzisz dziecko, jesteś matką. Co to za kobieta, która dzieci mieć nie chce? Co to za kobieta, która otwarcie mówi, że przerwała ciążę? Co to za kobieta, która na pierwszym miejscu stawia karierę zawodową? Tak, tak nie zdążyła zostać matką, za jakiś czas pewnie znowu jakaś kampania społeczna nam o tym przypomni i o nieszczęściu tej kobiety. A jak nie kampania to inna kobieta, która… kurczę znowu się pomyliłam – nie kobieta – matka, uczyni macierzyństwo naszym jedynym powołaniem.

Jestem matką. Ale jestem też kobietą. I wku*wia mnie niemiłosiernie, kiedy ktoś próbuje mi powiedzieć, że jest inaczej. Jestem matką, która zajmuje się swoimi dziećmi, robi im śniadania i kolacje, odprowadza je do placówek i na zajęcia. Mamą, która przytuli, wieczorem położy się koło małego ciałka, mamą, która opatrzy zdarte kolano i tą, co pyta: „jak się czujesz”. Jestem mamą, bo chciałam nią być. Bo kocham nią być, bo kocham moje dzieciaki i większego cudu poza nimi nie uznaję.

Ale na miłość boską, czy to, że zostając mamą jeszcze przed 30tką ma znaczyć, że już do końca życia mam niańczyć swoje dzieci, nie zauważać własnych potrzeb, że nie mam prawa powiedzieć: „Jeny jak mam czasami dosyć, zakleiłabym im usta, związała ręce i kazała spędzić w łóżkach całe popołudnie”. I nie prałabym im w tym czasie skarpetek, nie smażyła naleśników na kolację, ale bezczelnie z drinkiem w ręce gapiłabym się w telewizor oglądając Gesslerównę, albo inne cuda na kiju. Cokolwiek, ale w oderwaniu od bycia matką. A mordercze myśli krążyłyby mi po głowie. Co nie znaczy, że i tak nie krążą. Bo nikt za to, że zostałam matką, nie zabiera mi prawa do bycia kobietą.

No fucking way. Przyjaciółka mówi: „Ideologicznie się z tym zgadzam” z tym, że matka to matka i o swoje dzieci dbać musi. Ale żesz do diabła  – czy ona nie dba? Czy na zawsze ma pokutować na niej brzemię tej, która urodziła? Najpierw swoje dzieci do piersi przytula, a później resztę życia spędza na przytulaniu dzieci swoich dzieci?  To jedyny cel, jedyna słuszna misja? Oj pewnie są tacy, którzy tak kobietę widzieć by chcieli. Przepraszam – znowu pomyłka – matkę, a nie kobietę. Bo kim dla ludzi, którzy nami pogardzają, jest kobieta? Tylko li wyłącznie inkubatorem, który właściwą liczbę dzieci urodzić powinien. I oczywiście w bólu i krzyku bez prawa do znieczulenia, bez prawa decydowania o własnym ciele. Bo aborcja nie, bo antykoncepcja be, praca też nie za dobrze, bo kto dzieci wychowa? Nie no oczywiście, że matka. 500 zł na dziecko dostaje, niech w domu siedzi i nie narzeka. Niech nawet nie myśli, że ktoś pretensje będzie miał, że dzieciom się poświęciła.

I proszę, żeby mi tu dziecka w brzuch nie wkładano – bo oczywiście, jeśli poświęcić się chce – bardzo proszę i pewnie zazdroszczę jasno wytyczonej ścieżki, bo ja z tą moją kobiecością jednak wygrać nie umiem. I połączyć nijak ściśle nie potrafię bez żadnych odstępów między macierzyństwem a  byciem kobietą.

Bo zgrzyt zawsze będzie. Bo wybiorę wyjście na basen, zamiast czytania dziecku książki. Bo zostanę dłużej w pracy i nie ja tylko ojciec dzieci z placówek odbierze, bo z przyjaciółką napić się wina postanowię i wyjadę na dwa dni z domu, a dzieci o zgrozo z ojcem lub babcią zostaną. Bo pewnego dnia powiem: „Jestem zmęczona” i legnę na kanapie prosząc, aby wszyscy dali mi święty spokój, przez ku*wa (dodane w myślach najczęściej) choćby 15 minut.

I niech mi ktoś wytłumaczy jak pięcioletniemu dziecku – jak kobieta kobiecie może napisać: „Jesteś matką, zajmij się dziećmi. To twój zakichany obowiązek”. A może dla mnie to przyjemność w byciu taką mamą, jaką chcę być. W zgodzie z kobietą, którą jestem?

Oszaleję, przysięgam. Oszaleję, jeśli jeszcze kiedyś przeczytam, jak kobieta drugiej kobiecie dyktuje, co ta powinna zrobić, jak się zachować i kim właściwie w życiu być. I oceniać jeszcze będzie, czy nie za bardzo, nie za mało, a może niezbyt aktywnie i ze zbyt mały zaangażowaniem matką jest.

Żesz do diabła, co komu do tego. Czy nie możemy siebie nawzajem akceptować, szanować? A przede wszystkim zrozumieć, że nie dla każdej kobiety zajmowanie się dziećmi to jedyny jest szczyt marzeń? I jedyna misja dla narodu, Boga i ojczyzny i niej samej również? Że są kobiety świadome własnych marzeń, snujące plany niekoniecznie związane z tym, gdzie z dziećmi pojadą i co im pokażą. Są kobiety, które choć zostają matkami, nie zapominają o sobie, nie wyrzucają wraz z łożyskiem własnych pragnień i przekonań.

I choć jest to ku*ewsko ciężkie, starają się łączyć macierzyństwo z pracą, z własnym rozwojem, z realizowaniem tego wszystkiego, co czym marzą. I nie jest to wyrachowanie, nie jest to zepchnięcie najbliższych na margines kosztem własnego egoizmu. Nie. To ich święte prawo do tego, że zostając matkami pozostają kobietami, które troszczę się o siebie równie mocno, jak o własne dzieci. Amen.