Go to content

„Każda kobieta górnika to bohaterka”

"Każda kobieta górnika to bohaterka"
fot. Flickr/ Oliwia M.

Kiedy na Śląsku pojawia się informacja o zawale w kolejnej kopalni, wszyscy wstrzymują oddech. Nie ma osoby, która potrafiłaby przejść obojętnie wobec takiego newsa. Wielokrotnie sami odczuwamy to, co dzieje się na dole – tąpięcia to takie małe trzęsienia ziemi, po których wszystko, o czym myślisz to :„oby tylko na grubie nic się nie stało!”. Choć na Górnym Śląsku działa coraz mniej kopalni, w momencie pojawienia się kolejnego bezdusznego newsa o wypadku na kopalni, serca wielu kobiet przestają na chwilę bić. Ślonskie baby nie należą do najsłabszych. Ciężko jednak szukać takich, które potrafią dorównać siłą i odwagą kobietom górników.

„Nie kochaj piekarza!”

Co roku grudniową porą w śląskich przedszkolach maluchy uczą się pewnej piosenki, która mówi o tym, że pokochanie malarza czy piekarza wcale się nie opłaca. Jeden „pokąsa wąsem”, a drugi pobrudzi nas farbą. Najlepiej kochać górnika! Na Górnym Śląsku nie ma osoby, która nie miałaby w swojej rodzinie lub wśród znajomych kogoś związanego z kopalnią. To właśnie możliwość pracy kilkaset metrów pod ziemią spowodowała, że w górnicze okolice zjeżdżali się mieszkańcy całej Polski. Opłacało się, bo większość kopalni czy hut gwarantowała pracownikom mieszkania na specjalnie powstających dla nich osiedlach. Biegające po placu dzieci, mężczyźni wracający z szychty o twarzach czarnych jak węgiel i one. Kobiety, które czekały. Gotowały obiad, zajmowały się domem, dbały o swoich mężczyzn. Dziś Górny Śląsk to korporacje, zachwycająca architektura i najprężniej rozwijający się region w Polsce. Jedno jednak się nie zmieniło – siła śląskich bab.

Barbara – najważniejsza z kobiet

„Mąż nie pracuje na kopalni już dobre piętnaście lat, ale w domu ciągle najważniejsze jest to samo miejsce. To półka z figurką świętej Barbary. Zawsze muszą być na niej świeże kwiaty i zapalona świeczka.” Pani Maria jest emerytowaną nauczycielką matematyki. Jej mąż pod ziemią pracował dwadzieścia lat. „W kopalni zdarzało się tyle wypadków, a jemu nic się nie stało! Dla nas to prawdziwy cud i ogromne szczęście. Był jeden dzień, kiedy byłam kompletnie przerażona. Heniek miał wrócić o 15-tej. Mijały kolejne godziny, a jego nie było… wyobraźnia zaczęła pracować. Wtedy nie było możliwości zadzwonienia, po prostu jeden czy drugi pracownik musiał zostać dłużej. Pamiętam to jak dziś. Nasi synowie, którzy mieli wtedy może po pięć czy sześć lat, siedzieli na parapecie i wypatrywali taty”. W oczach Pani Marii widać ogromne wzruszenie. Choć wcześniej przekonywała, że bycie żoną górnika to nic takiego, chyba sama zaczęła zmieniać zdanie. „Koło 18-tej pod blok podjechała karetka. Stanęło mi serce, chłopcy zaczęli płakać. Modliłam się do naszej Barbórki, żeby to nie było najgorsze… Heniek miał tylko złamaną nogę. Rozumiesz? Dla nas była to tylko złamana noga!”.

Tyle samo wjazdów co zjazdów

Poranek Marysi i Heńka był taki sam od poniedziałku do piątku. Wstawali razem o czwartej. Ona robiła mu kanapki, on szybko zbierał swoje rzeczy do brązowej, skórzanej torby. Razem oglądali wschód słońca. Zawsze razem stawali w progu wspólnego mieszkania. „To był nasz rytuał. Krótki pocałunek, obietnica, że wyjedzie tyle samo razy, ile zjedzie, a potem szczęść Boże”. Dziś Pani Maria patrzy na to z lekkim rozbawieniem, choć wtedy do śmiechu jej nie było. „Jak ja potrafiłam wstawać o czwartej rano! Musiałam go naprawdę kochać!” Z jej twarzy nie znika uśmiech. Tak, ich miłość to taka, o której można by pisać książki! Kiedy jej to sugeruję, nie ma oporów przed zupełną szczerością. „Każda kobieta górnika to bohaterka. Wyobraź sobie, każdego ranka wstajesz, całujesz swojego ukochanego i nie wiesz, czy to aby nie ostatni raz, kiedy się widzicie. Ja wiem, każda praca jest niebezpieczna. Taki taksówkarz też nie wie, co go w pracy spotka. W końcu wozi nieznajomych ludzi. Ale w przypadku górnika w grę wchodzi natura. Z nią nie ma żartów. Wypadki na kopalni to nie tylko zawały i wybuchy, ale także woda, która może się pojawić w każdym momencie”.

Szczęść Boże!

Panią Marię znam od lat. Nauczycielka, która kochała swoją pracę, pomimo tego, że jej przedmiot był tym najbardziej znienawidzonym. „Nie rozumiem, dlaczego dzieci tak bardzo nie lubią matematyki! Przecież to taki piękny przedmiot!”. Z tym akurat nie mogłam się zgodzić, ale pani Marii to nie przeszkadzało. „Ty piszesz, ja uczyłam matematyki, a mój mąż fedrował na grubie. Każdy robi to, do czego ma talent. A do pracy na kopalni także trzeba go mieć! To wymaga niesamowitej odwagi… Ja nigdy bym się nie odważyła zjechać na dół”. Coraz więcej miast zmienia swoje kopalnie w atrakcje turystyczne. Najlepszym przykładem jest Zabrze. „Heniek zabrał mnie kilka miesięcy temu na wycieczkę do Kopalni Guido. Zeszliśmy na dół. Tam wszystko jest dobrze zabezpieczone, pięknie przystosowane do turystów. Był jednak moment, kiedy chwyciłam męża mocno za rękę i powiedziałam mu, że już nigdy nie zgodziłabym się, żeby zjechał do pracy”. Dlaczego jej ukochany nigdy nie zmienił pracy, pomimo takiej możliwości? „Zrobił to dla rodziny. Pracując w kopalni miał zapewniony mieszkanie, a dzieci mogły jeździć na darmowe kolonie. No i wszyscy byliśmy górniczą rodziną… Na ulicy co chwilę było słychać 'Szczęść Boże!’ Jak moglibyśmy ich opuścić?”.

Zupełnie inny strach

To, co pani Maria przeżywała kilkadziesiąt lat temu, Kasia przeżywa dziś. Ma 22 lata, jej chłopak jest od niej dwa lata starszy. Znają się od dziecka, razem bawili się na podwórku. Jak to często bywa, miłość przyszła trochę później, choć zawsze ich do siebie ciągnęło. „Maciek jest górnikiem, ale pracuje dla firmy zewnętrznej, nie bezpośrednio dla kopalni. To trochę mnie uspokaja, mają lepsze warunki, bardziej dba się o bezpieczeństwo pracownika. Doskonale wiedziałam, w co się pakuję! Choć tak na dobrą sprawę, nigdy nie myślałam, że mogę się tak bardzo o kogoś bać”. Tata Kasi ma zaawansowanego raka krtani. Jakby tego było mało, sama miała raka tarczycy. Dobrze wie, co znaczy strach o drugiego człowieka, szczególnie o takiego, którego się kocha. „To jednak coś zupełnie innego. Kiedy ktoś choruje, teoretycznie wiesz, jaka jest kolej rzeczy. Można wszystko przewidzieć. W przypadku pracy na kopalni – każdy dzień jest niewiadomą. Może dlatego tak bardzo szanujemy każdą wspólną chwilę?”.

Górnictwo 2.0

Nikt, kto choć raz nie przeżył katastrofy górniczej będąc wśród Ślązaków, nie ma pojęcia, co się wtedy tutaj dzieje. W tramwajach, autobusach, sklepach nie mówi się o niczym innym. Choćby to było zwykłe tąpięcie, każdy zastanawia się, czy na pewno na dole nikomu nic się nie stało. „Dla Warszawy to zwykłe info, które musi zostać zaserwowane w porannych newsach. O trzęsieniu ziemi we Włoszech rozpisują się i rozgadują na kilkanaście minut, ale śmierć jednego czy drugiego górnika nikogo nie interesuje”. Kasia zgadza się z panią Marią. Może i kiedyś żony górników nie wiedziały niczego, ale dzisiaj wiedzą aż za dużo. „Dla mnie każda taka informacja to zawał. No niby wiem, że to nie na kopalni, na której obecnie jest Maciek, ale cholera! Nigdy nie wiadomo, jak duże będą wstrząsy wtórne, czy na pewno metan jest podwyższony tylko w tym jednym miejscu… Może panikuję, ale wiesz, kopalnia to puszka, z której nie ma ucieczki”.

Teraz i zawsze

Obu paniom zadałam to samo pytanie – czy gdyby wiedziały to wszystko, co wiedzą teraz, zdecydowałyby się na związek z górnikiem? Nie miały wątpliwości. „Może i jest o wiele więcej stresu, niż z facetem pracującym w biurze czy sklepie. Serce nie sługa, pokochałam Maćka – górnika i nie będę wymagać od niego, żeby się zmieniał. Bo górnik to także stan umysłu. To naprawdę cudowni faceci, którzy dbają o swoje kobiety i cieszą się każdą spędzoną wspólnie chwilą”. Pani Maria, która ze swoim mężem dwa lata temu obchodziła pięćdziesięciolecie małżeństwa, ma takie samo zdanie. „No dobrze, zasługuję na dodatek do emerytury za dodatkowy stres! Ale poza tym… Mam dwoje wspaniałych synów, którzy spełniają swoje marzenia i mają swoje rodziny, no i męża, z którym w końcu mamy trochę czasu dla siebie. Dosłownie trochę, bo Heniek oczywiście nie może wysiedzieć na miejscu! Teraz pomaga w kościele, ale to dobrze. To nasz znak wdzięczności za to, że nic się nie stało. Oby tylko Barbórka nad nami czuwała.”