Go to content

Kolejny Czarny Protest. Bla bla, to wszystko już było. Naprawdę pozwolimy sobie wmówić, że nasz głos jest zupełnie bez znaczenia?

Fot. iStock/delihayat

Przez ostatnie dni myślę sobie o tych wszystkich kobietach, które stanęły przed wyborem. Wyborem tak cholernie trudnym, tak bolesnym i traumatycznym, że żadna z nas, która nie musiała go dokonać, nie chciałaby być na ich miejscu.

My tak łatwo oceniamy, ferujemy wyroki. Ta dziwka, tamta patologia. Niewierząca wpisuje się także w patologię. Przynajmniej w naszym kraju. O jeszcze feministka – jakże bym mogła zapomnieć. Tak – ta też brzydka raszpla, której nikt nie chciał i teraz mści się na facetach wnosząc sama lodówkę na trzecie piętro.

Dlaczego każdemu musimy przypiąć łatkę. Dlaczego zawsze musimy być w kontrze do czegoś? Dlaczego nie potrafimy mówić jednym głosem o wartościach nadrzędnych, na których nam wszystkim, gdyby na spokojnie porozmawiać, zależy? Bez względu na nasze poglądy, na to, kim jesteśmy, jakiego wyboru my myślimy, żebyśmy dokonały?

„Dlaczego nie ma pani drugiego dziecka?”. „Nie mogę. Wyobraża sobie pani mnie i drugie dziecko, kiedy to pierwsze wymaga 24-godzinnej opieki? Dlaczego kosztem chorego dziecka, ma na świat przychodzić kolejne?” – słyszę. Od innej matki: „Boję się, że drugie też byłoby chore. Co bym wtedy zrobiła?”.

„Wychodzę z domu, siadam pod drzewem, mam tam ławkę. Nieważne czy jest mróz, czy pada deszcz. Wbijam zęby w kolana do krwi, żeby zatrzymać krzyk, który dusi mnie w piersi. Mam blizny na kolanach – to ślady moich zębów. Bo czasami nie da się tego udźwignąć, czasami ma się poczucie, że przerasta nas już wszystko, że nie damy rady żyć w tym strachu i napięciu nawet godziny dłużej, nieustannie obawiając się o życie własnego dziecka” – opowiada inna.

„Moja córka umarła… Cztery miesiące w szpitalu. Tyle razy odchodziła… Wie pani, ja się modliłam o jej śmierć. Chciałam, żeby skończyło się jej cierpienie, żeby już mogła odpocząć, zasnąć, nie czuć tych wszystkich igieł, tego bólu…” – pamiętam, jak bardzo ta kobieta płakała, kiedy mi to mówiła…

„Lekarze mówili mi, że dziecko nie przeżyje. Wada serca nie daje mu szans. Nie byłam w stanie się z tym pogodzić. Kolejne konsultacje. I kolejne. Aż w końcu usłyszałam, że nie jest tak źle. Że można to leczyć, że wada nie jest tak rozległa, jak na początku mówili lekarze. Dziś mój syn ma osiem lat. Jest zdrowym dzieckiem…” – następna usłyszana historia.

„Pamiętam to USG i tę ciszę w gabinecie… Lekarz nic nie mówił. Przez ułamek sekundy spojrzał na mnie, a ja już wiedziałam, że coś jest nie tak. Mogłam być w tej ciąży i czekać, aż organizm sam ją odrzuci czy może będzie się oszukiwał, że wszystko będzie w porządku. Mogłam przez dziewięć miesięcy łudzić się, że przez te pięć minut mojemu dziecku po narodzeniu zabije serce. USG pokazało wiele – jak to ładnie lekarz ujął – „nieprawidłowości w rozwoju”. Usunęłam tę ciążę. I to też nie była łatwa decyzja, ale miałam wybór”.

MIEĆ WYBÓR. Nie aborcja, nie mordowanie, nie zamiana terminologii z płodu na dziecko poczęte – nie to powinno być tematem rozmów wokół odbierania nam PRAWA WYBORU. Bo tylko i aż o WYBÓR tu chodzi.

A co, gdyby dzisiaj dyskutowano w sejmie nad uchwałą, która nakazywałaby wszystkim kobietom bez wyjątku po badaniach prenatalnych wykazujących wady płodu dokonywać aborcji? Brzmi strasznie. Tak. Zgadzam się. Ale taki scenariusz też można zakładać. Ktoś wymyśliłby, że zadba o czystość naszej rasy, ograniczy liczbę rodzących się dzieci z głębokimi upośledzeniami, nieuleczalnymi chorobami. „Nie stać nas na leczenie, nie stać na pomoc dla rodziców, nie stać na utrzymanie dzieci z niepełnosprawnością, których nikt nie chce adoptować, kiedy zostają porzucone (bo tak też się dzieje). Więc ograniczmy do minimum narodziny takich dzieci” – brzmi jak słowa szaleńca? Od ostatnich kilku lat wiele rzeczy wydawało się nam szaleństwem, ale i tak zostały wprowadzone w życie, a przynajmniej dyskutowane na forum publicznym.

Ale nie. U nas króluje syndrom cierpiętnicy. Kobieta ma cierpieć, to ją uwzniośli, to doda jej świętości. Ma spełnić „powinność macierzyńską”, jak powinność małżeńską. Tylko wobec kogo? Wobec narodu, polityków, księży, którzy tak ochoczo biorą udział w dyskusji nad PRAWEM kobiety do WYBORU? Wychodzi na to, że kobiety nadrzędnym obowiązkiem wobec państwa i narodu jest rodzić. Bez względu na wszystko. Nie może mieć własnych przekonań, nie może wyrażać własnego zdania. Ba – nie ma prawa myśleć, bo wszyscy inni myślą za nią. Układają jej życie, decydują, co ona powinna, co musi. Odmawiają prawa do własnego sumienia, do wątpliwości, pytań i zmierzenia się z wewnętrznymi lękami, demonami.

Od długiego czasu zastanawia mnie, dlaczego w naszym kraju kobiety uważa się z głupie, tępe istoty. Niezdolne do podejmowania mądrych, rozsądnych, samodzielnych decyzji. Dlaczego ktoś inny, gdzie w zdecydowanej większości są to mężczyźni, chce udowodnić nam, że nie umiemy samodecydować o sobie. Tak bardzo się nas boją? Tak bardzo chcą nam odmówić prawa głosu, żebyśmy nie zaczęły o wszystkich tabu mówić głośno? O przemocy, gwałtach małżeńskich, o tym, że nam też bywa ku*ewsko ciężko w tym życiu, kiedy mężczyźni naszego życia zostawiają nas przy pierwszym dużym problemie. Nierzadko tym „problemem” okazuje się dla nich chore dziecko albo załamana nerwowo kobieta, z depresją, stojąca przed potwornymi dylematami, przed którymi żadna z nas nie chciałaby stanąć.

Czy możemy ten jeden raz nie oceniać, być ponad czubek własnego nosa. Pomyśleć – ja bym urodziła (choć nigdy tego nie wiemy), ale każda z nas ma prawo MIEĆ WYBÓR. Ma prawo w strasznej rozpaczy i strachu całą noc przepłakać i myśleć, co ma zrobić, żeby na koniec podjąć decyzję w zgodzie z sobą. Z SAMĄ sobą, a nie w zgodzie z tym, co próbują jej narzucić ci, którzy nie będą żyć z tą decyzją, z dzieckiem lub jego brakiem.

Chciałabym, żebyśmy przestali rozmawiać o aborcji, a zaczęli o prawie do wyboru, o wolności w podejmowaniu decyzji, zgodnym z własnym sumieniem, własnymi przekonaniami. Decyzji, z którą każda z tych kobiet – jakakolwiek ta decyzja by nie była, będzie musiała żyć. Sama. Nie potrzebuje do tego naszego błogosławieństwa, ani nikogo innego.

Jutro Czarny Protest. Każdy kolejny nie wiedzieć czemu budzi mniej emocji wśród kobiet, mniej wku*wu. Jakbyśmy pogodziły się z tym, że nikt nas nie słucha. Oni chcą, żebyśmy tak myśleli, żeby mogli powiedzieć: „Mieliśmy rację, jesteśmy sumieniem wszystkich kobiet”. Naprawdę chcecie na to pozwolić? Co będzie następne?