Go to content

Jesteśmy, jak rozkołysane żaglówki. Szkoła na jakiś czas staje się dla nas przystanią, za którą zatęsknimy

Fot. iStock / shapecharge

Zawsze zazdroszczę bohaterom komediowych seriali familijnych. Zazdroszczę im nielimitowanej bliskości, czasu, który scenarzyści zatrzymali i rozciągnęli jakby był z gumy. W ich świecie, codziennie wszyscy spotykają się w salonie, w kuchni – zupełnie jakby nie musieli gnać do swoich zajęć. To świat, który obrany ze wszystkich gagów i przygód, ilustruje rodzinną utopię. Daje przestrzeń do bycia razem, przypomina o starych czasach, gdy rodzicie nie mieszkali w swoim biurze, a domy były pełne, głośne i trochę brudne, ale zawsze otwarte. Dziś jest inaczej.

Moje znajome mówią: „dziś dzieci dużo szybciej dorastają…”. A może to my, jesteśmy z nimi tak rzadko, że omija nas spory kawałek tego dorastania? Być może nie mieliśmy szansy towarzyszyć im podczas tej drogi. Kończą się wakacje, niebawem akcja szkoła zdominuje życie większości rodziców. Książki, tenisówki, okładki i wpisowe za angielski na chwilę zajmą nas bez reszty. Zatęsknimy za wakacjami, ale w końcu odetchniemy, gdy wszystko wróci do szkolnego stabilnego rytmu. Zobaczymy, jak bardzo znów zmieniły się nasze dzieci.

Jesteśmy  jak rozkołysane żaglówki, które spotykają się co wieczór przycumowane do wspólnego pomostu. Czasem wypływamy bardzo daleko i gubimy drogę, innym razem, świadomie nie wracamy do portu. Tych portów mamy kilka, przystanków, które odwiedzamy w naszych życiach. Szkoła na jakiś czas staje się dla nas przystanią, za którą kiedyś zatęsknimy. Możemy narzekać, szarpać się i milion razy powiedzieć „Nienawidzę tego, tych wszystkich schematów, zadań, obowiązków, nie mogę się doczekać aż moje dzieci będą samodzielne”, ale szybciej niż byśmy chcieli zapytamy siebie „Kiedy to się stało? Jak to możliwe, że już nie jestem im potrzebna?”. Usypiamy kołysani monotonią naszego morza i zapominamy o tym, że nawet mała łódka, może i potrafi wypłynąć daleko.

Są rzeczy, których nie da się kupić, które każdego dnia coraz bardziej uciekają nam przez palce. Wybory naszych dzieci, które coraz dalej wyfruwają z gniazda, coraz mocniej żyją swoim życiem, tak intensywnym i często dla nas niezrozumiałym. Nadchodzi taki moment w życiu każdego rodzica, gdy zastanawia się po cichu: ile jeszcze nam zostało tych wspólnych projektów z biologii, wypracowań do sprawdzenia i pomysłów na najlepszą rzeźbę z papieru? Ile jeszcze zostało nam zrobionych kanapek i sprawdzianów z historii?

Nie zatrzymamy czasu, możemy tylko trochę zaczarować swoje życie. Obowiązki zamienić na okazje do bycia razem, bycia wzajemnie potrzebnym. Bo każde „pomóż mi mamo” to sposób na umocnienie naszych więzi. Nie złośćmy się o te „stracone” minuty, nieprzeczytane gazety, nieobejrzane wiadomości. Spróbujmy się nimi cieszyć, póki są.

Nawet tak prozaiczne urządzenie jak drukarka, może być powodem do bycia razem. Może być waszą najlepszą „wymówką”, by usiąść razem i wydrukować ukochane zdjęcia z wakacji (tyle ich jest, a tak rzadko do nich wracamy). Przecież wasze jeszcze kilkuletnie dziecko samodzielnie nie obsłuży drukarki i nie wykona prezentacji. Teraz możecie je nauczyć, pokazać, być – teraz jesteście potrzebni. Za rok, dwa, trzy wasze „razem” może zmienić całkowicie znaczenie. Zobaczycie jak przewrotne jest życie, uczeń stanie się mistrzem (szybciej niż się tego spodziewacie) i wzdychając pod nosem, będzie uczył was jak wydrukować fotografię z komórki…

Kiedy patrzę na swoje dzieci myślę o tym, jak bardzo przez te wspólne lata zmieniały się nasze kompetencje. Taki urok relacji rodzic – dziecko. Na początku wspólnej drogi jesteśmy niezastąpieni, niepowtarzalni, potrzebni – jesteśmy jedynym nośnikiem kompetencji, które stopniowo oddajemy dzieciom. W naszym małym wszechświecie czas przesuwa je, jak piasek w klepsydrze, ziarnko po ziarnku. Na długi czas, gdy dzieci dorosną, oba naczynia będą podobnie zapełnione, a my najmniej od siebie zależni. I znów czas będzie niepostrzeżenie przesuwał paciorki z naszego naczynia, żeby za 40 czy 50 lat, to nasze dzieci mogły stać się jedynymi – dla swoich dzieci i dla nas.

I kiedy o tym myślę, mija mi złość na szkolne zakupy, na te niekończące się przygotowania, bieganie od papierniczego do księgarni. Każdego roku uczę się doceniać to, co mam w coraz lepszy, pełniejszy sposób. Tę swoją przystań, w której wciąż się jeszcze spotykamy. To, jak wiele mogłam nauczyć swoje dzieci i to, jak wiele one nauczyły już mnie. Wielkie szczęście kryje się od zawsze w najprostszych chwilach. We wspomnieniach, które dzisiaj tworzymy. Również w plakacie na konkurs i zdjęciach powieszonych na lodówce.

Kiedy w tym roku wybierzecie się na szkolne zakupy, spróbujcie zamiast rzeczy, zobaczyć możliwości. Nie traćmy energii na walkę ze szkołą i zadaniami, które przed nami stawia. Jeszcze kiedyś za tym wszystkim zatęsknimy.