Go to content

„Jesteś tym, co osiągasz, co udaje ci się zrobić”. Serio? Jak niszczą nas wymagania

Fot. iStock / baona

Nazwijmy ją Ewa.  Scenariusz macierzyństwa: z góry ustalony. Termin pojawienia się dziecka na świecie: czerwiec. Ewa usłyszała, że dzieci urodzone wiosną rzadziej chorują, są inteligentniejsze i bystrzejsze od tych urodzonych jesienią. Jeszcze w ciąży zapisała przyszłego potomka do przedszkola Montessori . Urodziła się dziewczynka, powiedzmy Lena. Gdy Lena skończyła dwa lata – Ewa uczyła się z nią angielskiego, francuskiego i chodziła na zajęcia muzyczne.

Po trzecich urodzinach – zaprowadziła ją karate i plastykę. Później doszedł basen, narty, i oczywiście balet. Ewa czuła się dumna, gdy koleżanki z zazdrością mówiły: „Ależ będziesz miała wykształconą córkę”. I jeszcze dopytywały, jak ona to wszystko ogarnia. Bo Ewa oprócz zajmowania się rozwojem dziecka robiła karierę, jeździła na szkolenia, znalazła czas na obronę doktoratu i weekendowy kurs fotografii. W domu miała idealny porządek, i regularnie organizowała kolacje dla znajomych i przyjaciół.

Tyle, że niedawno Ewa trafiła do kliniki leczenia bezsenności. Nie spała miesiącami, miała napady lęków. „Nie wiem o co chodzi, mam wszystko” mówiła. „Co to jest wszystko?” spytał psychiatra. Więc Ewa wymieniała: stanowisko, pieniądze, córkę w szkole muzycznej, świetnie zarabiającego męża. Mówiła i mówiła. A psychiatra przerwał tylko raz: „A kiedy pani odpoczywa?”. Pytanie Ewę rozbiło. Bo ona nie odpoczywa. I córce też na to nie pozwala: „Ćwiczyłaś? Malowałaś? Uczyłaś się? Posprzątałaś pokój?”. Życie Ewy to dążenie do doskonałości. W gabinecie psychiatry Ewa po raz pierwszy odważyła się też powiedzieć, że córka  ją rozczarowała: „Wyobrażałam sobie, że jeśli dam tyle możliwości, ona będzie w czymś wybitna. A ona jest po prostu pilna”. I jeszcze przyznała: „Czuje rozdrażnienie, gdy córka ogląda na komputerze film, myślę wtedy: „Czy nie jest jej głupio, tak nic nie robić?”

Zasada 1: spójrz na rzeczy, które wmawiali ci rodzice z dystansem

Do gabinetów psychiatrów i psychologów trafia wiele matek podobnych do Ewy. Najczęściej używane przez nich słowo: „Muszę”. Muszę to, muszę tamto. A przede wszystkim: „Muszę dać dziecku, jak najwięcej”. To „najwięcej” to dodatkowe zajęcia, języki, dobre szkoły. Słowo klucz: inwestycja. Potem jest już albo duma (gdy dziecko spełnia oczekiwania). Albo rozczarowane, gdy jest przeciętne. Przecież presja jest ogromna. Gorsze wyniki przekładają się na kontakty towarzyskie.

To matki, które nie widzą, że wspierają swoje dzieci w tej rywalizacji. Uczą je tego, czego często same były uczone: „Jesteś tym, co osiągasz i co udaje ci się zdobyć”.

Bertrand Cramer, szwajcarski psychiatra i psychoanalityk zajmujący się wpływem rodziny na kształtowanie osobowości człowieka, zwraca uwagę na to, że jeszcze przed urodzeniem dziecka rodzice tworzą sobie pewien jego obraz. Oczekują, że odziedziczy wybrane cechy i talenty po swoich przodkach, projektują na niego marzenia i oczekiwania. Cramer nazywa to „duchami unoszącymi się nad kołyską”. Tak więc presja, żeby być „jakimś” jest przenoszona z pokolenia na pokolenia. 

Psychiatra Ewy kiedyś zapytał: „A czym dla pani jest sukces?”. Była zdziwiona. Dla niej to oczywiste: sukces to prestiż, uznanie. „A dlaczego nie myśli Pani, że sukces to jest na przykład święty spokój. Domek na wsi, spokojna praca?” zaoponował. Ewa przypomniała sobie obrazki z dzieciństwa. Jej mama też miała mnóstwo zajęć i powtarzała: „Ludzie nie powinni sobie pobłażać”. Ewa pamięta taką scenę, tata stał w kuchni, patrzył przez okno i popijał herbatę. Mama z niechęcią mruknęła: „Tacy ludzie nigdy nic nie osiągają”. Gardziła ojcem za jego umiłowanie do ciszy i kontemplowania chwili.

I inne sceny: mama wieszała sobie na ścianie świadectwa córki. Oczywiście zawsze z czerwonym paskiem. Na szafce kładła medale. Za wybitne osiągnięcia pływackie, wygraną w zawodach jeździeckich. A potem przychodzili znajomi i mówili. „Ależ zdolna ta córka”. Mama się uśmiechała, przytulała Ewę. Jak to się stało, że Ewa nawet nie zauważyła, że Lenę uczy tego samego: „Jesteś coś warta, jeśli dobrze cię oceniają”.

Zasada 2: nie ma jednej definicji sukcesu

Zwolennicy dopingowania dzieci i stawiania ostrych wymagań mówią: „Sport, muzyka wyrabia dyscyplinę bez której nie da się żyć”.  Jedna z terapeutek powiedziała mi kiedyś: „Ale czy cena jaką musi ponieść często mały człowiek jest tego warta? I opisywała pacjentki podobne do Ewy. Do dziś nie potrafią odpoczywać. A zapytane czego naprawdę chcą dla siebie często odpowiadają: „Nie wiem”. Ewa też odniosła „sukces”. Tylko, że płaci za niego depresją i wypaleniem. Jest mnóstwo przykładów ludzi, których zniszczył „luz” i których zniszczyły „wymagania”. Wiele zależy od charakteru dzieci.

Zresztą co z tego, że ktoś jest mistrzem? Bardzo ciekawie opisał to w swojej książce Andre Agassi, słynny tenisista. Tak zaczyna swoją autobiografię „Open”: „Otwieram oczy i nie wiem gdzie ani kim jestem . Nie jest to znów takie niezwykłe uczucie. Połowę życia spędziłem nie wiedząc (…) gram zawodowo w tenisa, choć go nienawidzę, ale to mroczne i tajemne poczucie, które towarzyszy mi przez całe życie”.  I wspomina, jak miał siedem lat i ojciec zmuszał go do grania. „Ojciec twierdzi, że jeśli będę odbijał dwa i pół tysiąca piłek dziennie, to będzie równało się siedemnastu tysiącom pięciuset piłkom na tydzień, więc pod koniec roku będę miał na koncie prawie milion odbitych piłek. (…). Dziecko odbijając milion piłek rocznie będzie niepokonane”. Gdy jego kilkuletni syn na chwilę zamyśla się trzymając w ręku rakietę, krzyczy: „Co ty robisz do k…. nędzy. Przestań się zamyślać. Żadnego, k…, zamyślania!”. Cała historia jego kariery to realizowanie marzeń ojca. To oczywiście brutalny przykład, ale może warto się zastanowić czego naprawdę chcemy dla siebie i swoich dzieci.

Bo rodzice, owszem, dają dziecku do ręki mnóstwo narzędzi, ale rzadko pokazują, jak z nich korzystać. Roztaczają przed nim wizję przyszłego sukcesu, w efekcie nie dając mu żadnego wyboru.

Zasada 3: każdy jest w czymś dobry

Co tak naprawdę gwarantuje (a raczej zwiększa szansę) na szczęśliwe życie? Poczucie własnej wartości, samodyscyplina, zdolność do budowania i tworzenia więzi. Większość szczęśliwych, pewnych siebie, spełnionych ludzi ma dobry i mocny charakter. Co to znaczy?

Stephen R. Covey, autor bestsellerowej pozycji: „7 nawyków skutecznego działania” pisze o absolutnie niezbędnych nawykach dojrzałego, mądrego człowieka. Trzy pierwsze dotyczą kształtowania mocy wewnętrznej: poczucia, że każdy sam jest odpowiedzialny za własne życie. Nie można żyć we władzy opinii innych, stereotypów, wzorców kultury. Nie można obciążać innych odpowiedzialnością za swoje błędy, osądzać. W końcu trzeba mieć dystans do tego co się nam przydarza, na co nie mamy wpływu. Bo często ranią nas nie same wydarzenia, tylko nasze myślenie o nich.Trzy kolejne nawyki dotyczą współdziałania z innymi; cierpliwości, otwartości, empatii, zdolności słuchania.  Ostatni mówi o samoodnowie, czyli trosce o sobie. I to jest najważniejsze. I te cechy trzeba rozwijać i pielęgnować w dziecku. Wbrew pozorom nie jest to takie trudne. I bardziej przyda się tu intuicja niż setki poradników.

 Zamiast wozić je na setki zajęć znajdujmy dla niego czas i zobaczmy w czym  ma talent, a potem pomóżmy mu je rozwijać. Dziecko nie musi być wybitne, to mit, że talent to zawsze coś spektakularnego. Według Marcusa Buckighama, który przez 20 lat badał ludzkie cechy pod kątem tych najlepszych, talent to: „Każdy powtarzający się wzorzec myślenia, odczuwania lub zachowania, które może znaleźć praktyczne zastosowanie”. Według niego już talentem jest: empatia, pryncypialność, zdolność do analizy, organizacji. Każdy w czymś jest dobry. Trzeba tylko to coś znaleźć  i doskonalić się w tym. Dla przyjemności swojej, a nie dlatego, żeby sprawiać przyjemność ludziom.