Go to content

Jest mi dziś cholernie wstyd. Jest mi wstyd za rodziców

Fot. iStock / South_agency

Jest mi dziś cholernie wstyd. Jest mi wstyd za wszystkich tych rodziców, którzy wypisują komentarze pod tekstami o nauczycielach. Właściwie czego się spodziewaliśmy? Wiadomo było, że dzisiaj znowu zostaną wyciągnięte armaty nauczycielskich zarobków i dni wolnych.

Według naszego społeczeństwa, nauczyciele to darmozjady i nieroby. A ja się pytam: czego oczekujcie? Jakiego nauczyciela chcielibyście widzieć pod szyldem: IDEALNY? Tak łatwo jest osądzać i generalizować. Znam wielu cudownych nauczycieli. Nauczycieli, także tych młodych uczących moich synów, nauczycieli, którzy wiele z siebie dają choć nie muszą. Mogliby swoją pracę potraktować jak tę od 8-ej do 16-tej. Wyjść, otrzepać ręce i powiedzieć: „A resztę mam w dupie, tak jak i mnie mają”. Ale oni zabierają dzieci na wycieczki, na biwaki, pokazują im kawał naszego świata. Ktoś powie – taki ich zakichany obowiązek. A jak ty wypełniasz swoje obowiązki w pracy? Angażujesz się, wychylasz, chcesz więcej i lepiej? Chcesz tylko po to, by komuś sprawić przyjemność wykazać się w pracy, czy kalkulujesz, czy ci się to opłaci?

Szkoda mi nauczycieli. Naprawdę. Jesteśmy nimi rozczarowani. Jesteśmy rozczarowani wiedzą, jaką przekazują naszym dzieciom. Tą książkową byle na zaliczenie. Byle na jak najlepszą ocenę. Ale to ich praca ocenami naszych dzieci jest rozliczana. To ich pytają o wyniki, śledzone są rankingi szkół.

Tak się składa, że wiele moich przyjaciółek jest nauczycielkami, pedagogami, tymi które ze szkołą związane są od kilkunastu już lat. I jasne, że im zazdroszczę dwóch miesięcy wakacji. Ale gdy słucham, jak rozmawiają, o czym mówią, to powiem szczerze – nigdy bym się z nimi nie zamieniła. I już słyszę ten głos: „Nikt im pracować w szkole nie kazał”. Oczywiście, że nie kazał. To był ich wybór. I wiecie. One kochają swoją pracę, kochają te dzieciaki. Mają poczucie misji, znają wartość swojej pracy, wiedzą, że ciąży na nich ogromna odpowiedzialność za przyszłość naszych dzieci. Ale mają też świadomość związanych rąk, ograniczeń systemu, dyrekcji, władzy. Nie uważam, że należą im się specjalne przywileje, bo to zawód jak każdy inny, przez te a nie inne osoby wybrany.

Ale jest coś wyjątkowego, a raczej było, w byciu nauczycielem. Przyjaciółka powiedziała mi wczoraj: „Kiedyś nauczycieli szanowano, teraz traktuje się nas jak zło konieczne”. Bo za dużo wymaga, bo wymaga za mało, bo źle ocenia, bo egzekwuje zapisane w szkole obowiązki ucznia, bo źle naucza – w końcu to rodzice są najlepszymi specjalistami od edukacji. Metodykę mają w małym palcu. To rodzice wiedzą, ile ich dziecko może danego dnia się nauczyć, a ile nie. To rodzice decydują, czy ich dziecko w danym dniu napisze sprawdzian, bo przecież jeśli nie zdążyło się nauczyć, to go do szkoły nie puści, usprawiedliwienie napisze. Nie może sobie dziecko średniej psuć własną nieudolnością, brakiem samodyscypliny. To rodzice wiedzą najlepiej jaka ocena się ich dziecku z zachowania należy. Bo to wszystkie inne są złe, a jego najlepsze. To rodzic wie, że jego dziecko zostało niesprawiedliwie ocenione, bo zapomniało, jak się koń po angielsku nazywa. W końcu zapomnieć może.

To w końcu rodzic wie, że ta nauczycielka jest głupia, a tamta to chyba zwariowała, że zadania są bez sensu i właściwie to można olać, a jak pani się przyczepi, to dziecko ma rodzicem postraszyć. Bo jak już rodzic do szkoły przyjdzie, to na pewno zrobi porządek. Pozamiata tak, że żadna nauczycielka nie odważy się do jego dziecka przyczepić. A jak się przyczepi, to papiery mu z poradni załatwi, że na wszystkie „dys” choruje i wtedy za przeproszeniem w tyłek go pocałować mogą. Ale w Dzień Nauczyciela dziecko z kwiatkiem wyśle, żeby nie było…

Kiedyś usłyszałam, że rodzice na nauczycieli swoich dzieci wylewają wszystkie żale i pretensje ze swojej szkoły wyniesione. Teraz już nie są dziećmi i nie pozwolą, by tak jak ich, traktowano ich własne dzieci.

A gdyby tak raz stanąć po tej samej stronie. Wbić sobie do głowy, że nauczyciel, tak jak rodzic chce dla dziecka jak najlepiej, choć pewnie różnymi metodami? Gdyby cały ten proces wychowania i nauczania uzupełniać a nie zwalczać się nawzajem? Gdyby tak usiąść choć raz na ich miejscu za biurkiem, gdzie cała gromada dzieci ma cię w d*pie, bo rodzice ich tego nauczyli. Gdzie dzieci myślą o sobie, że są lepszymi od tego nauczyciela?

Dla mnie miarą nauczyciela jest budowany przez niego autorytet. To sprawdzian, czy szanować go będą dzieci, rodzice, inni nauczyciele. Pytanie, czy nauczycielom chce się ten sprawdzian zdawać, a nam jego wynik zauważyć?

P.S. I tak, wiem. Tak jak wśród nauczycieli są ci cudowni, tak wśród rodziców – ci fantastyczni. Szkoda, że o nich tak rzadko.