Go to content

Jak polubić swoje życie? Poradnik byłej pesymistki

Jak polubić swoje życie
Fot. iStock / Oleh_Slobodeniuk

Na samą myśl o powrocie do pracy zrobiło mi się słabo. Taaaki cudowny weekend. Tyle ważnych rozmów, tyle wspaniałych ludzi. I co, nagle mam wracać do codzienności, gdzie nie każdy jest mi życzliwy? Znów kierat, dzień świstaka. Mnóstwo zobowiązań. Brrr. Najpierw oddałam się marzeniom o wygranej w totka (podobno klasyka), potem o spadku, potem wróciłam do ostatnio wyznawanej przeze mnie filozofii: powiedz, że jest świetnie, a będzie ci dane.

Pomyślałam: kochaaaam moją pracę. Kocham wszystkich w mojej pracy. Powtórzyłam dziesięć razy. Zaśpiewałam: kocham moją pracę razy milion, kocham stukać w klawiaturę całymi dniami.  Zadziałało. O co mi właściwie chodziło przed pięcioma minutami?  Przecież UWIELBIAM swoją pracę. 

To była prymitywna afirmacja, a jednak…

Widzenie plusów życia jest wielkim darem. Największym jaki może dostać człowiek. Jaka szkoda, że większość z nas jest przegranej pozycji (Boższ, co za optymistyczny początek, jak przystało na marudę). Maruderstwo to cecha przekazywana z pokolenia na pokolenie. Poszłam z bliską mi kobietą na spacer po pięknym nadmorskim mieście. Spotkałyśmy sympatycznego pana z psem. W ciągu pięciu minut opowiedział nam, że pies ma raka, lekarze nie dawali mu szans, ale żyje już ponad trzy miesiące i ma się świetnie. Odeszłyśmy kilka kroków, bliska mi kobieta zamruczała: „Zawsze go spotykam i zawsze tyle gada”.

Myśl: to niesamowite jak można różnie odebrać to samo zdarzenie. Mnie pan zachwycił. Otwarty, bezpośredni. Druga osoba zobaczyła złą stronę tego spotkania – ktoś przeszkodził w rozmowie, zajął czas.

Można się zachwycić czymś i czymś sfrustrować – ale to przecież od nas zależy co zrobimy. Można nieustannie narzekać na innych, widzieć ich wady. Ale po co, gdy można widzieć ich zalety?

1. Uwierz, że życie zależy od ciebie…

„Akurat” mruczy maruda. Pracy nie mogę zmienić, faceta też, zarabiam tyle, więcej nie. Podróże? Nie stać mnie. Rozmawiałam z wieloma osobami ciężko chorymi, po dramatycznych stratach, po bankructwach. Jeśli oni mogą sobie z tym poradzić, szukać rozwiązań, dlaczego my, ludzie, których nie spotkał dramat nie możemy wziąć spraw we własne ręce?

Możemy. Tylko nie mamy motywacji. Szkoda, że dla wielu z nas dopiero w totalnym kryzysie rozumie, że punkt 1. nie jest wymysłem nadętego głupka, który WYOBRAŻA sobie, że ma wpływ.

Czasem mówię do bliskiej kobiety, bo ja tak marzę o…

„Każdy marzy i co z tego?” podcina mi skrzydła.

Boże, jak to co z tego? Marzenia stają się początkiem rzeczy wielkich.

2. Zrób choć mały krok…

Punkt 1. jest iluzją jeśli siedzisz z założonymi rękami. Wczoraj napisała do nas kobieta, która po majówce miała skurcz żołądka przed pójściem do pracy. „Napiszcie coś o mobbingu” poprosiła. „Nie wiem jak żyć”. Mobbing jest straszny i wiele z nas go przeżyło. Wiemy też, że można jakoś z tego wyjść. Ale trzeba zrobić krok. Powiedzieć komuś o swoim problemie ( gdy bliskie osoby potwierdzają, że to co przeżywamy jest koszmarem, łatwiej nam walczyć o siebie, poczuć złość), zwrócić się o pomoc do psychologa.

3. Polub swoich bliskich (i niebliskich też)

Ograniczenie wymagań wobec innych jest zbawienne. Jeśli wiem, że mój mąż nigdy nie zorganizuje spontanicznego wyjazdu do Londynu to jaki ma sens suszenie mu głowy o to? Sama kupię te bilety. I będę cieszyć się z innych cech męża: na przykład stabilności, słowności.

Jeśli mam przyjaciółkę, która nie umie być ze mną w codzienności mogę oczywiście mieć focha i ją skreślić, ale mogę też cieszyć się z tego, że gdy zadzwonię o drugiej w nocy– ona przyjedzie. Tak już ma. Reaguje tylko w kryzysie. Nie zmienię jej – cieszę się z tego co potrafi dać.

4. Przestań mówić: musi tak być.

To serio słowo zło. Musi być. Nic nie musi. Może najwyżej. I nie chcę słyszeć, że plotę bzdury, bo przecież musimy umrzeć i wyjść rano do pracy– musimy to przede wszystkim wierzyć, że coś MOŻE być. I fajnie jak jest.

5. Odwracaj uwagę

Moja babcia, gdy była zdenerwowana szorowała w domu wszystkie okna, sprzątała szafki. Jako nastolatka uważałam, że ma fiksum dyrdum. Po latach pomyślałam: aktywność jest zbawienna. Gdy niedawno zrozumiałam, że moja przyjaźń z kimś się skończyła – wyszorowałam cały dom, każdą szafkę, a okna nie były nigdy takie czyste. Gdy dobrnęłam do wieczora przestałam myśleć w kategoriach ostatecznych: „to koniec”. Co więcej, życzyłam w duchu tej osobie jak najlepiej, pomyślałam, że ja zrobiłam już wszystko, a skoro jej nie zależy niech szczęśliwie idzie dalej. I po prostu mi puściło.

Rano nie czułam ani złości ani smutku. O co ja się tak denerwowałam? – zastanawiałam się.

6. Zdołuj się czasem i zamarudź za wszystkie czasy

No ale widać czasem trzeba zjechać sto metrów pod ziemię. Mieć okropny czas, okropnie wyglądać, nie chcieć ludzi, cokolwiek. Wyjadać wszystko z lodówki, zawal coś w pracy, albo w relacjach. Leżeć i płakać. Albo czuć się źle.

Przerób wszystkie złe uczucia. I wobec siebie i innych. A potem spójrz w lustro i zobacz to obiektywnie. Widzisz? Widzisz te opuchnięte oczy, twarz bez makijażu, ten rozgardiasz wokół siebie?  To może jednak wrócisz do punktu 1. i wybierzesz lepsze życie?

To będzie świetny dzień, prawda?:)

Eks Maruda