Go to content

Jak dobrze mieć sąsiada…

Jak dobrze mieć sąsiada
Fot. iStock / SergeyNikolov

Sprawa jest prosta, jeśli nie mieszkasz samotnie w środku głuchej puszczy, to musisz mieć sąsiada. Albo nawet kilku. Niezależnie od tego, czy mieszkasz w domu czy bloku, masz  go albo za płotem, albo drzwi naprzeciwko.  Przy odrobinie szczęścia i  dystansu możesz trafić na sąsiadów, dzięki  którym, nigdy nie będziesz się chciał przeprowadzić w inne miejsce. Z obawy przed tym, że na takich już nie trafisz. Choć początki mogą być, lekko ujmując trudne. Ale może po kolei.

Sąsiedzi numer 1

– No tak, teraz to dopiero będzie cyrk. Ona w glanach, on muzyk, to żeśmy się doczekali na starość sąsiadów – Mniej więcej tak nas przywitali ci najbliżsi, czyli zza ściany. I choć ja od razu w te pędy leciałam się tłumaczyć, że może odbiegamy wyglądem od przyjętych kanonów, ale w gruncie rzeczy to normalni z nas ludzie i rodzice, to mój mąż podszedł do tego spokojniej. Na zasadzie, nie gadaj tylko pokaż. Po mniej więcej miesiącu, kiedy to przez zęby, nie siląc się na uprzejmości, odpowiadaliśmy sobie dzień dobry, nagle na balkonie słyszę, pełne serdeczności – Pani sąsiadko, mam pani majtki. I paraliż mnie ogarnął taki, że ani się odwrócić, ani odezwać, ani też uciec i nigdy więcej nie pojawić. A w głowie wojna myśli, jakim cudem znalazły się one w posiadaniu tego gościa?  I co to właściwie, za ton?   „Mam pani majtki i nie zawaham się ich użyć”, będzie żądał za nie okupu?  Cholera, ciekawe które z mojej bielizny, wpadły w jego posiadanie?

Iść po męża, czy załatwić to polubownie?  – Pani sąsiadko, wczoraj zbierałem klamerki pod balkonami i patrzę, spadła pani akurat ta część garderoby. Tylko pani pranie wisiało, więc się domyśliłem czyje to. Pukałem, bo żona mi kazała je odnieść, ale nikogo u was nie było. To jak, podrzucić je, czy sama  pani odbierze?  Jednym krótkim zdaniem, odpowiadam, że zaraz po nie będę. Mój mąż oczywiście, nie rozumie mojego zdenerwowania i dławiąc się ze śmiechu pyta, czy potrzebuje asekuracji do tych majtek. Wychodzę trzaskając drzwiami i pukam naprzeciwko. Sąsiadka uśmiechając się z przekąsem, zaprasza do środka i tłumaczy, że głupia sprawa ale skoro już tak wyszło, to może bym usiadła choć na chwilę. Zaczynamy rozmawiać i okazuje się, że to całkiem fajni ludzie, na dodatek z dużym poczuciem nie byle jakiego humoru. Gdy wychodzę po godzinie, z odnalezioną bielizna w kieszeni, nie mogę uwierzyć w to, że lody miedzy nami przełamały moje stringi. I że za ścianą, mieszka tak sympatyczne, starsze małżeństwo. Ludzie, którzy potrafili przeprosić za to, że pochopnie nas osądzili. Ludzie, którym dziś bez żadnych obaw, zostawiam klucze od mieszkania, gdy wyjeżdżamy. Ludzie, którzy letnim, ciepłym wieczorem, opowiadają o tym, jak to się żyło kiedyś. I z troska pytają, czy czegoś nam nie potrzeba.

Jak dobrze mieć sąsiada

Fot. iStock / SashaFoxWalters

Sąsiedzi numer 2

Przez siedem lat jak tu mieszkam, zastanawiałam się, czy do mieszkania piętro wyżej, wprowadzi się ktoś „normalniejszy” od całej reszty, która wynajmowała przedtem. Najpierw mieszkało tam młode małżeństwo, które nazywałam szynszylami. Bo jak te zwierzątka – spali w dzień, a życie zaczynali w nocy. Potem samotny pan, który lubił tanie wina i przechadzki po ich spożyciu. Przechadzki, kończące się nie wiedzieć czemu akurat pod moim drzwiami po to, żeby opowiedzieć mi po raz setny, o swoim niełatwym życiu. Na końcu, przez chwilę mieszkało tam dwóch braci. Urocze chłopaki, pozdrawiam serdecznie do dziś. Co prawda imprezy zdarzało im się urządzać niekoniecznie w wolny weekend, wszak wtorek to też dobry dzień, ale problemów większych nie było. Niestety wyjechali i wtedy, nareszcie doczekałam się ich. Modelowa rodzina, dwa plus dwa. Ona, on, synek i maleńka córeczka. I jakoś tak od razu, było miło i sympatycznie. Z „dzień dobry” automatycznie na „cześć”. I rozmawiało się tak jakoś lekko, choć nie zobowiązująco.  Pomału, stopniowo, zaczynaliśmy się lubić coraz bardziej.  I teraz  ja odbieram paczki od kuriera, gdy ich nie ma a oni, wpadają nakarmić moje koty gdy wyjeżdżamy. I co rano, będąc w łazience słyszę jego głos ( urok mieszkania w starym budownictwie) – Sąsiadka, to  czego dziś posłuchamy z rana, żeby nam się dzień pozytywnie rozhulał? Albo ona, widząc mój pogrążony w żałobie status na fejsie, zostawia mi wiadomość – Po robocie zapraszam piętro wyżej, mam tajną broń, wino i kubeł lodów.  I choć czasem, do szału doprowadzają mnie kilkugodzinne wrzaski, piski i tupot biegających nade mną dzieci, to zaraz przypominam sobie, jak to oni dzielnie znoszą całą płytę Behemotha, w beznadziejny poniedziałek. I wybaczamy sobie automatycznie.

Sąsiadka numer 3

Pani Leokadia, ma już tak dużo lat, że sama dokładnie nie pamięta ile. We wtorek miała 83, ale dziś rano już tylko 79. I choć tyle razy, tłumaczyłam jej, że mój mąż ma po protu bardzo długie włosy ale poza tym,  jest stuprocentowym facetem, ona uśmiechając się, wszystko rozumie. Po czym, po kilku godzinach, spotyka nas wracających z zakupów. Przystaje i głaszcze mnie po ręku, mówiąc, że jestem super dziewczyna. Po czym puszcza oko do mojego małżonka i oznajmia – Nie martw się, ty też jesteś fajna!  A poza tym wszystkim, jest najukochańszą osobą na świecie. Ciepłą, dobrą i życzliwą. Dzieci ją wprost uwielbiają, szczególnie gdy przynajmniej raz w tygodniu, drepcze do nas z talerzem naleśników i konfiturami ze śliwek. I nigdy nie zapomnę, jak kilka lat temu, stanęła w mojej obronie, gdy jednej z mieszkanek osiedla, usiłowałam spokojnie, wytłumaczyć, że fakt iż nie chodzę do kościoła, nie czyni ze mnie złego lub gorszego człowieka. Pani Leokadia przysłuchując się chwilę, wyparowała – To nie ich wina, że kościół nie bardzo toleruje, inności seksualne. A oni się kochają, tak samo mocno i pięknie, jak wszyscy pozostali. Żebym ja, stara baba, musiała tolerancji uczyć, to aż wstyd!

Jak dobrze mieć sąsiada

Fot. iStock / Oktay Ortakcioglu

Sąsiad to skarb. Nawet jeśli okaże się tzw. osiedlowym monitoringiem – żadna firma ochroniarska, mu nie dorówna! Przypilnuje ci dobytku, jak nikt inny. I wie, o której zazwyczaj pojawia się listonosz.  Lub taki, żyjący tylko dla siebie i którego nic, poza swoją własną strefą nie obchodzi. Przynajmniej wiesz, że nie będzie wtykał nosa, w nie swoje prawy. Albo ten, co pilnuje aż zanadto wszystkiego i pojawia się bezszelestnie za twoimi plecami, żeby zwrócić ci uwagę, że za głośno zamykasz drzwi. Przynajmniej o ciszę w bloku, po 22 giej nie masz się co martwić. I taki, którego większość życia, to nieustająca impreza. Zapewni ci, całkowitą eliminacje nudy. Są skrajnie różni ale bez nich, nasze życie byłoby niekompletne.  I nie zapominaj przede wszystkim o tym, co najważniejsze. Ty też jesteś czyimś sąsiadem.

Dziś rano, a mieszkam na parterze, z balkonu wyskoczyła moja kotka. Poszłam po nią i… coś przy okazji znalazłam. Pukam do znajomych drzwi, z miną triumfatora absolutnego. Otwiera sąsiad i parska śmiechem. Na moim palcu, finezyjnie zwisają jego bokserki. – To chyba pana, drogi sąsiedzie?  I słyszę w odpowiedzi – Szkoda, że się przeprowadzacie. Będzie nam, was brakować.