Go to content

Głupie błędy, które popełniałam, jako młoda dziewczyna

Głupie błędy, które popełniałam, jako młoda dziewczyna
Fot. iStock / happyframe

– Jaka młoda, przecież ty nadal jesteś młoda…

– Nie jestem, i całe szczęście…

– Ale zrzędzisz, że niby mamy trochę po trzydziestce i jesteśmy już dawno przeterminowani?

– Pewnie, że nie, ale po co udawać młodość, po co wmawiać światu, że dziś młodość trwa do sześćdziesiątki, po jaką cholerę? Nie lubię myśleć o sobie w ten sposób. Może to dziwne, ale kocham swoją dorosłość i nie chciałabym już wracać do „tamtych” czasów. Stara też się nie czuję (no może tylko czasem), ale bardzo lubię siebie inną, bardziej dojrzałą, świadomą. Lubię widzieć świat pełniejszy i nie robić tych wszystkich beznadziejnie głupich rzeczy, które były moją młodością…

Mój mąż siedzi obok na kanapie i smętnie wzdycha, jak to by znów chciał być młody, wrócić do czasów szkoły, imprez, wolności… A ja nie, ja nie chcę. Nie chcę robić tych wszystkich głupot, nawet za cenę niby-wolności, nawet za brak odpowiedzialności, która czasami tak mocno przytłacza, za nic. Z-A  N-I-C

Głupie błędy, które popełniałam, jako młoda dziewczyna

Byłam pewna, że odwzajemnione uczucie jest lustrem mojego

Że każda miłość przecież musi być taka sama jak moja – bo jak mogłaby być inna? Każda złość jest taka, jak moja, każde uczucie na tym świecie jest szablonem tego, co i ja czuję. Bo jak inaczej, jak może istnieć coś, czego istnienia nie mogę sobie wyobrazić, poczuć, znać?

A przecież nie ma na świecie człowieka, który mógłby zostać naszym lustrem, idealnie odwzorować to, co my widzimy, to, czego się spodziewamy, to, kim chcemy go widzieć.

Zbyt wiele siebie dawałam innym, a nie sobie

Zbyt często żyłam po to, by zadowolić kogoś innego. I nie było w tym żadnego cierpiętniczego poświęcenia, tego się w ogóle nie zauważało! Brrr… Za nic nie chciałabym tam wrócić. Taka byłam przebojowa, tere fere, dziś mam wrażenie, że wtedy większość z nas – im bardziej była JAKAŚ, tym mocniej naprawdę była nijaka, nieokreślona.

Wierzyłam, że sama miłość wystarczy do wszystkiego

Naprawdę w to wierzyłam. Tak romantycznie, na śmierć i życie.

Dziś nie muszę wierzyć w coś, nie muszę mówić sobie, że coś może się udać, a reszta jest nieważna. Dziś wiem:

– że sama miłość nigdy nie wystarczy
– że miłość, to praca
– że miłość sama z siebie nie wystarczy do niczego, nie zastąpi nam strat, nie wymaże bólu. Ona może tylko pomagać, wspierać, uczyć. Może nas zmieniać, uczyć bycia ludźmi. Ta prawdziwa zawsze zmieni nas w lepszych siebie, ta fałszywa lub toksyczna wręcz odwrotnie. Ale wokół niej, miłości – nadal jest cały świat – i nadal jest nam potrzebny, bo bez niego i ta miłość by nie istniała.

Myślałam, że wiem, co to smutek, cierpienie. Wierzyłam, że umiem być blisko innych

Że jestem empatyczna, że potrafię tak dobrze traktować i wspierać innych. Że mogę wyobrazić sobie tak wiele, wejść na chwilę w ich buty.

Nie mogłam. Tego nie da się wiedzieć. A nawet z dużą dozą pokory, trudno jest sobie wyobrazić pewne rzeczy. Zawsze podświadomie dążymy do tego, by nie wypaść przez nieuwagę ze swojej strefy komfortu.

I nawet całkiem niedawno byłam przekonana, że wiele już potrafię w swojej emocjonalności, do czasu. Bo dopiero, gdy niedawno umarł mój tata, zrozumiałam, ileż w nas bezsilności. Ileż w nas pychy, że możemy komuś przynieść ulgę – a jednocześnie, jak trudno dojrzeć innym nasze wołanie o tę pomoc.

Tyle jest tych wszystkich emocjonalnych szarości, wyjść, które zawsze są niedobre. Uczuć, których nikt oprócz nas pojąć nie może…

Ciągle wymagałam od siebie, nigdy od innych

Wierzyłam w to, że mogę wszystko i że wszystko zależy ode mnie. Ale ta moja wiara była  płaska, bez wszystkich przypisków z gwiazdką.

Bez świadomości, że wiele rzeczy można robić na różne sposoby.

Bez wolności, jaką zabiera dążenie do perfekcjonizmu.

Zupełnie, jakbym była jedynym człowiekiem na świecie. Jedynym kompetentnym człowiekiem. Do czego? Do wszystkiego…

Miałam wyobrażenia o wszystkim, zazwyczaj dalekie od rzeczywistości

I co najgorsze zupełnie nieświadomie tymi wyobrażeniami żyłam.

Zakochiwałam się w nieistniejących facetach, bo tak naprawdę widziałam tylko tyle, ile chciałam widzieć.

Potrafiłam absolutnie wszystko sobie zracjonalizować. Dziś tego nie potrafię, długo zatracałam tę umiejętność  – i chwała.

Dziś za to coraz częściej mówię sobie otwarcie: „nie rozumiem”, „nie wiem dlaczego”. Dziś coraz częściej rozważam zanim zadecyduję, zostawiam sobie coraz więcej miejsca na przypiski na marginesie. Wiem, że czasem zrozumieć się nie da, że czasem zrozumieć nie trzeba, że innym razem trzeba nauczyć się albo zaakceptować mimo wszystko albo puścić coś/kogoś tam, gdzie to nasze zrozumienie nie sięga i sięgać nie chce.

Chciałam być księżniczką

A może nawet księżniczkami i królowymi. Wiele razy, za każdym razem trochę inną.

Chciał być kobietą de lux. Naj.

Idealna, perfekcyjna. Najpiękniejsza, święta, empatyczna, zawsze wyrozumiała, silna, przebojowa i czuła.

Dziś nie chce być „jakaś”. Nie chcę być przymiotnikiem, wolę być całym zdaniem.

Lubię siebie nieidealną, taką zwykłą – po prostu kobiecą. Czasem zmęczona z zakupami w dłoni, czasem uwodzicielską, złośliwą, złą na siebie, na padający deszcz. Lubię te dziewczynę, której nie chce się rano umalować oczu i tę, która czasem zamienia się w boginię. I dopiero dziś potrafię być sobie wdzięczna za to, że w tę boginię, mogę się zamienić – ale nigdy nie muszę nią być

Dopiero dziś wiem, że lepiej mieć wybór – niż być księżniczką.

Jak bardzo nie rozumiemy tego świata, gdy jesteśmy młodzi. Pozornie tacy silni, a jednak odporni „na życie”. Ale najmilsze w tym wszystkim jest to, że dziś nadal niewiele rozumiemy, wiemy, pojmujemy. Dlaczego akurat to jest najlepsze? No cóż, może ktoś właśnie popuka się po głowie, ale gdyby nie te wszystkie głupie rzeczy, nie było mnie dziś tutaj, nie byłabym taką, jaką się stałam. Mimo wszystkich złych i trudnych chwil, cieszę się z tego, gdzie się znalazłam. A jeszcze bardziej cieszę się z tego, że i to nie będzie wieczne. Może za dziesięć lat napiszę, „Oesu, ależ ja byłam głupia, gdy wydawało mi się, że życie zaczyna się po trzydziestce, że jestem taka dojrzała, już wiele rozumiem… byłam nigdzie, dopiero teraz coś wiem o życiu”. Mam nadzieję, że i tym razem się nie rozczaruję, że nawet z całym pudłem głupot na koncie, nadal nie będę musiała nigdy niczego w życiu żałować…

PS: Jeżeli myśleliście, że będzie o imprezach i seksie bez zobowiązań – sorry, nie tym razem ;).