Go to content

Dzisiaj składam obietnice samej sobie. I piszę list do siebie w przyszłości wierząc, że dotrzymam danego słowa…

Fot. iStock/ viki2win

Witaj,

mam nadzieję, że otwierasz ten list z uśmiechem na ustach, bez strachu. Bo choć nie pamiętasz co sama w nim napisałaś jakieś 30 lat temu, to wiesz, że dziś uśmiechnęłabyś się do tamtej siebie.

Bo dzisiaj masz może 70 lat, może więcej, a wtedy, pisząc ten list, kończyłaś 40 i rodziła się w tobie nadzieja, że jeszcze nie wszystko stracone, że jeszcze los da się odwrócić. Że jesteś w momencie, kiedy w końcu masz odwagę wziąć życie w swoje ręce i pokierować nim tak, by jeszcze być szczęśliwą.

Bo choć wydawało ci się, że sił zabraknie, że nic dobrego już cię nie spotka, to jednak twoje lęki okazały się tak malutkie, tak w efekcie kruche, że bez problemu udało ci się je zdmuchnąć.

Pisząc ten list do siebie w przyszłości wierzyłaś, że jesteś w stanie być jeszcze szczęśliwa, że gotowa jesteś do spełniania swoich marzeń.

Pamiętasz? Myślałaś wtedy: „Do cholery, jak nie teraz to kiedy? Na co mam czekać, nikt za mnie nie przeżyje mojego życia, nie przejdzie mojej drogi przede mną sprawdzając czy nie ma na niej pułapek i wybojów”.

Ale bałaś się. Nie ufałaś sobie, nie wiedziałaś, czy się uda, a jedyne o czym myślałaś, to żeby nie wstydzić się za siebie, żeby nie żałować, żeby za te 30 lat czytając ten list być z siebie dumną, podnieść głowę do słońca z poczuciem zwycięstwa. Zwycięstwa nad swoimi słabościami, nad strachem, nad tysiącem obaw, które wtedy miałaś.

Pamiętasz dzień, kiedy pisałaś ten list? Dzieci już nie małe, ale jeszcze nie nastoletnie w próbowały zrobić domową pizzę co chwilę zadając ci setkę pytań. Siedzieliście sami w domu. Było ciepło. To wtedy po raz pierwszy poczułaś brak lęku. To wtedy spojrzałaś sobie prosto w oczy, uśmiechnęłaś się i przynosząc sobie ulgę powiedziałaś głośno: „Tak, to czas na zmiany”. Byłaś taka spokojna, a jednocześnie podniecona, tym co nowe i gotowa na to. W końcu.

I napisałaś list do siebie. Rozliczenie siebie z tamtych postanowień, z tamtych obietnic złożonych samej sobie. Tak bardzo nie chciałaś się sobą rozczarować, ale nie wiedziałaś, czy podołasz…

Minęło tyle lat… Mam nadzieję, że jesteś szczęśliwa, że ze wzruszeniem patrzysz w przeszłość, ale nadal dumnie spoglądasz w przyszłość, której – tak masz tę świadomość, niewiele zostało.

Chciałam cię tylko spytać, czy ci się udało? Czy spoglądając wstecz jesteś spokojna, bo nie masz sobie nic do zarzucenia. Zrobiłaś wszystko na miarę tamtych dni i własnych możliwości?

Czy odważyłaś się słuchać siebie? Swojej własnej intuicji? Czy przestałaś słuchać opinii innych i je uważać za jedyne słuszne? Pamiętasz, kiedyś bardziej wierzyłaś innym, niż samej sobie. Pozwalałaś innym kierować własnym życiem? Dlaczego? Bo bałaś się odpowiedzialności za własne decyzje? Obawiałaś się porażki? Zawsze łatwiej powiedzieć: to nie ja, to nie był mój pomysł, czułam, że tak się skończy. Tyle, że wtedy nie żyłaś swoim życiem. Oglądałaś je przez szybę – w bezpiecznej odległości, ale czy o takie właśnie bezpieczeństwo ci chodziło?

Przekonałaś się, że wzięcie odpowiedzialności nie boli? Że nie jest takie straszne powiedzenie: „nie”. Pamiętasz? To pierwsze twoje „nie” było trudne. Tak bardzo się bałaś… dzisiaj zastanawiasz się czego? Czego się bałaś? Bo jedno „nie”, pociągnęło kolejne, bo nagle okazało się, że możesz robić to co TY uważasz za słuszne, za dobre dla siebie.

Ciekawa jestem, czy zmieniłaś wtedy pracę? Czy udało ci się rozwijać swoje pasje. Czy wyjechałaś na wymarzone wakacje? Czy zakochałaś się na nowo w swoim mężu, czy się udało, czy jednak każde z was poszło swoją, szczęśliwszą ścieżką, ale z szacunkiem dla drugiej osoby? Mam nadzieję, że wszystkie decyzje jakie od momentu napisania tego listu podjęłaś, były już zgodne z tobą samą.

Uwierzyłaś w siebie? Przestałaś znajdować tysiące wymówek? Że nie dasz rady, że zbyt wiele rzeczy cię przerasta, że w twojej sytuacji nigdy nie znajdziesz wyjścia ewakuacyjnego, ba – żadnego wyjścia, bo to szach i mat. Wierzę, że przez cały ten czas już zawsze znajdowałaś rozwiązanie, nie bojąc się podejmować trudnych decyzji.

Wtedy obiecałaś:

– że przestaniesz załamywać się drobnymi niepowodzeniami

– że już nie będziesz bać się porażek, a zaczniesz je traktować jak kolejną wartościową lekcję

– że trudności nauczysz się przezwyciężać

– że warto do dążyć do tego, czego się boisz, bo im większy strach, tym widocznie jeszcze bardziej ci na tym zależy

– że zaczniesz głośno nazywać swoje potrzeby i pragnienia

– że będziesz mówić o swoich uczuciach – każdych, o tym, gdy coś sprawia ci przykrość i gdy coś czyni cię szczęśliwą

– że przestaniesz od siebie wymagać zbyt wiele, dasz sobie prawo do bycia nieidealną

– że jeśli ci na czymś będzie bardzo zależeć – nie odpuścisz

– że będziesz lubić siebie i sobie nie zrobisz krzywdy

– że będziesz żyła tak, by być szczęśliwą

– że wokół ciebie będą ludzie, którym ufasz, na których szczerość możesz liczyć.

Mówiłaś sobie: „nigdy nie jest za późno, żeby żyć po swojemu”, powtarzałaś to pewnie jeszcze wiele razy, jak mantrę.

Kochana moja. Mam nadzieję, że dzisiaj, kiedy czytasz ten list płyną ci łzy po policzkach ze szczęścia, choć teraz, gdy piszę ten list płaczę ze strachu…

Dotrzymałaś swoich obietnic? Czy twoje życie warte było przeżycia?