Go to content

Czyje życie jest cenniejsze: dziecka czy osoby starszej? Dlaczego jednym dajemy prawo do życia, a innym już nie?

Fot. iStock/PeopleImages

– Noszę te ulotki o 1%, zgłaszam się do Fundacji, ale nie mam szans z dziećmi. Im zawsze ktoś pomoże, a kto zwróci uwagę na mnie?

Pani Izabela, lat 50. Od wielu lat choruje na SMA – rdzeniowy zanik mięśni. Próbę leczenia podejmuje się tylko w przypadku dzieci cierpiących na SMA.

Rozmawiam z nią i myślę, jak niesprawiedliwe bywa życie. Straciła męża w wieku 34. lat. Córka mieszka za granicą, zmarli rodzice pani Izy i bliska jej osoba. Jest zupełnie sama. Skąd taka wola walki, w tej samotności?

Była położną. O ironio – to ona pomagała przychodzić na świat dzieciom – tym, które dziś odbierają jej nadzieję. – Usłyszałam ostatnio w radio o chłopcu, który ma serce po prawej stronie i o zbieranych dla niego pieniądzach na operację. Mną nikt się nie zainteresował. Też mam serce po prawej stronie, próbowałam zainteresować lekarzy swoim przypadkiem. Bez skutku.

No tak, co to za sukces pochwalić się 50-latką. To raczej wstyd, że nikt wcześniej się nią nie zainteresował, że nie otrzymała opieki medycznej. Ale owszem – zająć się małym dzieckiem – to sukces spektakularny. Nad dzieckiem każdy się pochyli, bo bezbronne, bo słodkie, bo przecież jeszcze tyle przed nim. Życie stoi otworem.

– Jedyną szansą, bym mogła być jak najdłużej samodzielna jest stała rehabilitacja. Bywają dni, kiedy mam dość, kiedy nie mam już siły prosić, żebrać o pomoc. Działam w stowarzyszeniach na rzecz osób chorych na SMA, ale ciężko tu mówić o wsparciu. Dostałam skierowanie na rehabilitację „pilne”, a wolne miejsca są w 2020 roku. Tylko wtedy ja już tam nie dojdę… Z renty nie jestem w stanie zapewnić samej sobie opieki. Muszę szukać pomocy, gdzie się da. Moja rodzina jest długowieczna. Ja pewnie też dożyję stu lat. Pytanie, w jakim stanie.

Przypominam sobie Daniela, któremu zaginęła mama. – Na starszych ludzi nikt nie zwraca uwagi – mówiliśmy wtedy. Kiedy giną małe dzieci, wszyscy stają na głowie, każdy jest gotów nieść pomoc. Szukać, dzwonić, nagłaśniać. Kiedy nagle nie wiadomo, co się dzieje ze starszą osobą – owszem, pomaga się na samym początku, każdy współczuje, nieliczni oferują pomoc, większość jednak macha po po kilku dniach ręką. Takie życie, pewnie chorowała – mówią. Trzeba było w domu pilnować – ktoś doda.

Jesteśmy nieczuli na starość. Na chorowanie w starości. Przecież to nas nie dotyczy. My jesteśmy tu i teraz. Młodzi. Tak bardzo daleko od starości. Od chorób, od Pani, która stoi przed nami w kolejce i długo szuka portfela w torebce, bo wzrok już słaby, a później jeszcze dłużej pakuje swoje zakupy. Nie, my chcemy szybko, mocno. Biegamy, chodzimy na tenisa, aerobik, jogę. Nasze ciało nas nie zawodzi i jesteśmy przekonani, że nigdy nie zawiedzie. E tam, nawet o tym nie myślimy. Bo ważne to, co w danej chwili. Co możemy wziąć od życia, w którą stronę pójść.

Starość to przemijanie…

…którego widzieć nie chcemy. Bo przecież my mamy jeszcze czas, śmierć na nas nie czeka, ma tyle starszych osób do zabrania po drodze. Oni przemijają. Są tacy smutni, bo już nic przed nimi…

Starość to słabość…

…a przecież my nie mamy słabości. Jesteśmy silni. A nawet, gdy pozwalamy sobie na słabość, to umiemy ją przezwyciężyć, znamy mechanizmy, mamy telefony do terapeutów. Stara słabość przeraża, bo jak z nią walczyć? Gdzie widzieć sens?

Starość to strach…

…że my też kiedyś tam staniemy, że i na nas ktoś spojrzy, jak my – ze zniecierpliwieniem, patrzymy aż ten starszy Pan wysiądzie z autobusu. Strach – kiedy widzimy, jak nikt nie ustępuje miejsca starszej Pani w tramwaju. Czasami strach ogromny, gdy widzimy, jak wyciągają drżącą ręką pieniądze z portfela próbując uzbierać na zakupy. Nieee, my tacy nie będziemy.

Starość to samotność…

…bo wszyscy, którzy byli obok, powoli odchodzą. Umierają, nieodwracalnie. Rozglądasz się i widzisz, że z twoich przyjaciół, sąsiadów, znajomych została zaledwie garstka. Dzieci mają swoje życie. Wnuki wyrosły i już nie wpadają na twoją drożdżówkę. Czy do dziadka na porcję szachów.

Starość to nieudolność…

…to trzęsące się ręce. To wolniejszy chód. To słabe ręce. To trudności w myciu podłogi, w wieszaniu prania.

Niee, my nie będziemy starzy. Tak starzy. My zadbamy o to, żeby nie być jak ta sąsiadka z trzeciego piętra – dziwaczka, co gada z kotami, albo ta tak smutno uśmiechająca się do naszych dzieci.

Pani Iza pewnie też tak myślała kończąc 30 lat. Nie wierzyła, że może dotknąć ją choroba, która zawładnie jej ciałem. Że za chwilę umrze jej mąż. Że za kilkanaście lat będzie prosić o pomoc, by móc pojechać na turnus rehabilitacyjny.

Na dzieci zbiera się setki tysięcy złotych. Pani Iza próbuje zdobyć kilka tysięcy, żeby móc zaplanować jak najlepszą dla siebie rehabilitację. Bo ona chce żyć. Nadal. Bo przed nią jeszcze też wiele rzeczy. Bo chce przeczytać jeszcze kilka książek, jak najdłużej robić sobie herbatę i samodzielnie sprzątać łazienkę. A także spotkać ludzi, porozmawiać. Pośmiać się.

Spojrzałam dzisiaj w lustro. Pomyślałam o sobie za dwadzieścia, dobra – trzydzieści lat. Uśmiechnęłam się do siebie. Nie, ja przecież nie będę tak stara – stara w ten nieudolny i przyprawiający innych o litościwe spojrzenie wzrok. Tak, jasne…. Niby skąd mam mieć taką pewność? Nikt jej nie ma.

P.S. A może ty patrzysz na tę starość z uważnością i zrozumieniem? Pani Iza zbiera pieniądze przez Fundację Siepomaga. Zajrzyj i jeśli chcesz – pomóż i podaj dalej.