Go to content

Czasami tak cholernie tęsknię. Tak bardzo nie mam siły unieść tej codzienności

Czasami tak cholernie tęsknię. Tak bardzo nie mam siły unieść tej codzienności
Fot. iStock / chesterf

Czasami mam znowu 23 lata. Pamiętam zapach tamtych czasów. Dużo wspomnień to tylko zapachy. Skóra pachnąca słońcem. Świeżo opalona po jakimś pikniku w parku. Zapach jego włosów, dłoni. Zapach wieczornego powietrza pachnącego zbliżającą się wiosną. I intensywność poranków, tych nie do przewidzenia, nie do zaplanowania. Tych, którym daleko było od rutyny – parzenia kawy, budzenia dzieci, robienia kanapek.

Czasami tak cholernie tęsknię za przeszłością. Za jej nie przewidywalnością. Za energią tak naturalną, którą w sobie miała. Kiedy tak mało rzeczy się musiało, a tak wiele mogło. Kiedy jeszcze nie tworzyliśmy sobie ograniczeń. Ze wszystkim można było się uporać, wszystkiemu sprostać, a nawet jak się nie udało, to jakie to miało znaczenie. Łapało się kolejną rzecz i za nią szło.

Czasami tak bardzo mi smutno, że to już nie wróci. Że to szaleństwo, te głupoty, to śpiewanie w nocy, bieganie po deszczu, tańczenie do rana, dreszcz, który dotykał karku, kiedy nie chciało się myśleć co się powinno, a czego nie, że to już tylko było. Że nawet jak wraca to tylko na chwilę. Na moment i wtedy tę stratę odczuwam z potrójną siłą, wtedy do niej wracam. Bo na co dzień mam swoją rzeczywistość. Zamkniętą obowiązkami. Czasem, który toczy się mniej lub bardzie utartym rytmem. I na co dzień dobrze mi z tym, nie zauważam starty, nie tkwię w żałobie za tym, co minęło.

Czasami tylko płaczę do tych wspomnień. Do tych zapachów. Zwłaszcza, gdy wracają na chwilę, przez przypadkowe mniej lub bardziej spotkania. Kiedy przez chwilę znowu tam jestem. I kiedy nie chcę stamtąd wracać. Kiedy chcę być znowu tamtą dziewczyną. Bez ograniczeń. Z wirującą duszą, która nie ma zamiaru się zatrzymać. Z sercem bijącym mocniej i bardziej bolącym, bardziej czującym – bo więcej i mocniej, z głodem emocji, doznań i doświadczeń. Bez racjonalizmu, rzeczywistego oglądu sytuacji.

Czasami tak bardzo chciałbym tam uciec. Pogrążyć się w tym, co było i nie wracać do tego co tutaj. Czasami. Chciałabym tam zostać. Nie być tutaj wciśnięta między obiad a kolację. Ilość lekcji i tydzień wyznaczony zajęciami dzieci. Czasami chciałabym wrócić, żeby spróbować jeszcze raz. Żeby tym razem podjąć inne decyzje.

Czasami świadomość, że tylko raz mamy szansę boli tak, że nie mogę złapać oddechu. Budzę się z lękiem. Z tysiącem wątpliwości. I z pragnieniem powrotu do siebie z wtedy. Do tej wiary i energii, do pewności, że wszystko zależy tylko ode mnie, że za nikogo nie jestem choć przez chwilę odpowiedzialna. Tylko za siebie, za swoje wybory. Że decydując jestem szczera tylko wobec siebie i tylko o sobie mogę pomyśleć. Że nie muszę kalkulować, kogo skrzywdzę, ile osób mam przy sobie, czyje życie też zmienię lub nie zmienię wcale.

Czasami tak bardzo się boję, że już nic się nie wydarzy, że już nic się nie stanie. Że będę tylko smutno uśmiechać się do siebie z wtedy. Do tych zapachów. Do tych obrazów, dotyków. Że pozostało mi tylko być tu i teraz. I patrzeć do przodu z marną nadzieją zamiast pewności.

Czasami jestem tak bardzo zmęczona. Tak bardzo nie mam siły unieść tej codzienności. Tak bardzo się boję, że coś przegapię. Że utknę w tym co dzisiaj, co jutro. W tym zaplanowaniu, kontrolowaniu. W tej potrzebie ogarnięcia wszystkiego i wszystkich. W tym poczuciu obowiązku. W rutynie. Że obudzę się pewnego dnia i nie znajdę już radości. Że rozejrzę się wokół i okaże się, że tkwię w szarości, w smutnym dniu, gdzie niewiele rzeczy ma dla mnie większe znaczenie.

Czasami wpadam w panikę, że źle zadecydowałam, że źle wybrałam. Że pewnym rzeczom i ludziom powinnam pozwolić odejść, a innym się zbliżyć. Że nie dostrzegę szansy, albo że tak bardzo będę się bała jej wykorzystać, że sparaliżuje mnie strach i przekonanie, że właściwie to nie powinnam. I że przyjdzie kolejne „czasami”, które zaleje mnie łzami nad tym, co mogłam stracić, a czego nawet nie spróbowałam.

Czasami jeszcze pytam, czy zawiodłam samą siebie. Czy mając 23 lata polubiłbym siebie, gdybyśmy spotkały się przypadkiem. Boję się tego przeglądania. Tej szczerości, tego lekkiego skrzywienia, że może za mało we mnie odwagi, a za dużo ograniczeń. Tego krzyku 23-latki, że przecież wszystko możesz, że przecież wiesz, że wszystko zależy tylko i wyłącznie od ciebie.

Czasami tak bardzo chciałabym spróbować jeszcze raz. To „czasami” jest zamknięte w dzisiejszym dniu. W niepokoju, w wątpliwościach. To „czasami” przychodzi bardzo rzadko. Znam je. Kiedyś się bałam, uciekałam. Nie chciałam zmierzyć się z przyjrzeniem się sobie z tamtej perspektywy. I choć tak bardzo wiele boli, choć znowu tak wiele pytań stawiam sobie, to kocham to „czasami”, bo ono jest zawsze zapowiedzią nowego. Jest zapowiedzią zmiany. Jest przypomnieniem, że drugiej szansy już nie będzie. Że to ja wiem, gdzie chcę być. I że nadal – pomimo ograniczenia tej cholernej dojrzałości wszystko jest możliwe. Że warto o to walczyć. O szczęście. O siebie.