Go to content

Coraz więcej ludzi, coraz mniej nas. Epidemia samotności

Fot. iStock / 5xinc

Czy można być samotnym na planecie tak pełnej ludzi? Czy można przeżyć lata w tym samym domu, łóżku z drugą osobą i nosić w sercu rozdzierającą samotność? Tak, bo zbyt szybko, zbyt pochopnie wchodzimy w relacje, bo nie pytamy samych siebie, z kim czujemy się naprawdę dobrze, czego w głębi duszy pragniemy, by być szczęśliwym. Zachłystujemy się płytkimi uczuciami, wpadamy w czyjeś ramiona, a potem budzimy ze snu i okazuje się, że nasz mąż, partner, wspólnik jest kimś, z kim mamy niewiele wspólnego. Kimś, kto nas nigdy nie zrozumie. I on też czuje się samotny.

Kasia jest w związku od 12 lat. 4 lata temu wzięła z Jackiem ślub, mają półtora roczną córeczkę. Jak sama mówi, ta relacja toczyła się siłą rozpędu. Zaczęli się spotykać, na początku było fajnie, robili wspólnie mnóstwo rzeczy, a potem wspólne tematy się wyczerpały. A może stracili zainteresowanie sobą nawzajem? Przestraszyło ją to, zdecydowała się przyjąć oświadczyny Jacka, żeby „coś zmienić”. Pomyślała, przyjdzie nowe, wszyscy mówią, że ten papierek to jednak jakaś gwarancja. Może ten dziwny niepokój minie? Może wszystko stanie się prostsze, nie będzie sobie stawiała niewygodnych pytań, jak wtedy, gdy wyjechał na dwa tygodnie służbowo do Stanów, a ona zastanawiała się jakby to właściwie było, gdyby nigdy nie wrócił i w panice zauważyła, że nie tylko nie tęskni, ale nawet czuje się lepiej, swobodniej, pewniej. Że tak mogłoby zostać. Ale przecież, nie po to są ze sobą tyle czasu, żeby teraz zerwać. Rodzice znają Jacka, traktują jak syna. Więc pobrali się, szybko na świat przyszło dziecko i wtedy jeszcze wyraźniej zobaczyła, jak bardzo im do siebie daleko. Że ona nie zamyka się w domu, że stara być na bieżąco, że chce wiedzieć więcej, podróżować. A on w tej swojej firmie jest tym, kim miał być. Poczuła taką samotność, taki ciężar wynikający ze świadomości, że oboje nigdy nie będą w stanie się zrozumieć, ani cieszyć swoim towarzystwem, że aż straciła oddech.

Kasia dużo płacze, coraz mniej rozmawia z partnerem. Uważa, że nie przełamie tej samotności, że ich już nic nie uratuje. Będą trwali, zamknięci w swoich kokonach, w tym ona nieco szczelniej niż on. Będą nieszczęśliwi.

Asia o samotności w relacji z innymi ludźmi mogłaby napisać książkę. Ale mówi, że u niej ta samotność jest chroniczna. Że ona po prostu czuje, że ludzie nie potrafią się do siebie zbliżyć, zainwestować siebie w jakąś relacje, bo ogranicza ich lęk. Zakładają sobie konta na Facebooku, przyjmują do grona znajomych ludzi, których widzieli raz w życiu, z którymi nic ich nie łączy. Chwalą się potem liczbami lajków i popularnością, która nie przekłada się na prawdziwe, ludzkie emocje. Na kontakt, dotyk, na uczucie namacalne, które sprawia, że nie czujemy się samotni, ale kochani, doceniani, ważni. To nie musi być miłość, to może być przyjaźń, sympatia, a nawet krótka rozmowa na przystanku autobusowym z kimś, kogo widzisz pierwszy raz, ale czujesz, że dobrze się rozumiecie, że mówicie tym samym językiem. Coraz mniej nas na to stać – mówi Asia.

Zakładamy rodziny i nie potrafimy być blisko z własnymi dziećmi, nie potrafimy dać im siebie, swojego czasu, zbywamy je kilkoma słowami, gdy chcą zaprosić nas do swojego świata. I one też są samotne i w tej samotności wyrastają, nie potrafiąc podzielić się tym, co nam bliskie z innymi. Bo jak tu nagle opowiedzieć o tym, co bliskie, jak przeskoczyć ten mur, który się budowało latami?

Epidemia samotności to prawdziwa choroba naszych czasów. Paradoksalnie, bo przecież wszelkie nowoczesne technologie wykorzystujemy po to, żeby się do siebie jeszcze bardziej zbliżyć: komunikatory traktujemy jak „smycz”, którą można założyć partnerowi i go kontrolować. A jednak, gdy wracamy do domu, wciąż rozbrzmiewa w nim przerażająca cisza.