Go to content

To cholerne poczucie winy zatruwa nasz mózg. Olać to! Czas zaakceptować siebie

fot.iStock

„O rety znowu zjadłam to cholerne ciastko”.

„Znowu spędziłam za mało czasu z dziećmi”.

„Aj, mogłam się zamknąć, niż wywoływać kłótnię”.

„Mogłabym być mądrzejsza, a nie gadać takie głupoty”..

„Tyle razy obiecuję, że pójdę biegać i znowu nic z tego”

„Nigdy nie będę dobrą matką, skoro tracę cierpliwość”.

Wymieniać dalej? Właściwie ten tekst mógłby się składać z samych komunikatów, kiedy czujemy się winne, bo nie jesteśmy wystarczająco dobrymi córkami, matkami, żonami, kochankami, koleżankami, przyjaciółkami. Poczucie winy to nasze drugie imię, zadręcza nas czasami do granic wytrzymałości samych ze sobą i doprowadza nierzadko do łez. Bo kiedy czujemy się winne, to czujemy się też nic nie warte, słabe, nieciekawe, brzydkie i nudne. A przecież to nieprawda!

Skąd się w nas bierze to wściekłe poczucie winy, które zatruwa nasz mózg i emocje? Dlaczego nie możemy się go pozbyć?

Eh, to wszystko ma gdzieś swoje źródło w naszym dzieciństwie. Kiedy na przykład musiałyśmy być najlepsze, żeby zasłużyć na pochwałę, drugie czy trzecie miejsce nie miało dla innych znaczenia, wtedy stawałyśmy się przezroczyste i nikt nie doceniał naszych starań.

A może mama albo tata powtarzali wam, że nie możecie tyle jeść, bo będziecie grube? Albo jak będziecie kłapać, co wam ślina na język przyniesie, to nikt was nie zechce. I że dziewczynki muszą być grzeczne i nie mogą się mazać na każdym kroku, bo co to za dziewczynka, każdy wykorzysta jej słabość. A może mama podziwiała wasze koleżanki, ale te wysportowane, z ładnymi sylwetkami i wy wiecznie czułyście się gorsze? A może na uwagę swojego ojca zasługiwałyście tylko wtedy, gdy skrupulatnie wypełniałyście jego polecenia?

Poczucie winy to taki potwór, który potrafi skutecznie zatruć nam życie. Bo nigdy nie jesteśmy z siebie zadowolone, w krwiobiegu mamy zakodowane, że i tak za mało się staramy, że i tak nie jesteśmy dość dobre. Zawieszamy sobie poprzeczkę tak wysoko, że w życiu do niej nie doskoczymy, choćbyśmy nie wiem, jak się starały.

I wiecie, co jest najgorsze, że my w to, co podsuwa nam poczucie winy wierzymy… Dręczymy się, oskarżamy, czujemy beznadziejnie.

Więc może warto uświadomić sobie kilka istotnych kwestii i zdjąć z siebie ten ciężar, to oskarżenie siebie o niemożliwość bycia perfekcyjną.

Zapamiętaj:

Nigdy nie będziesz idealną żoną

Choćbyś nie wiem, jak się starała, stawiała obiady z dwóch dań, sprzątała, myła podłogę trzy razy dziennie, wyrzucała śmieci i prasowała nawet skarpetki, to ja cię bardzo przepraszam – do perfekcji nadal ci będzie daleko. A wiesz dlaczego? Bo nikt, kompletnie nikt tego od ciebie nie oczekuje. A już na pewno nie twój partner. Nie wierzysz? Spytaj się, co dla niego znaczy pojęcie idealnej żony. Obiecuję, że nie wymieni żadnego z zadań, które ty sobie stawiasz, któremu chcesz podołać, a wiecznie coś ci nie wychodzi, zawalasz na różnych polach. Bo nie da się być dobrym we wszystkim. Zresztą nikt tego nie chce. Uwierz w to, odpuść sobie.

Nigdy nie będziesz idealną mamą

Nie będziesz idealną mamą w swoich oczach, w oczach znajomych, w oczach swojej mamy czy teściowej. Ale wiesz co – zawsze, ale to zawsze będziesz najlepszą mamą pod słońcem w oczach twoich własnych dzieci! One nie oczekują, że będziesz przez trzy godziny dziennie lepić z nimi stworki z plasteliny, albo budować wieżę z klocków, czy co wieczór czytać wyznaczoną liczbę stron jakieś ciekawej książki. Cieszą się z tego wszystkiego,co im dajesz, ale też kochają cię i akceptują, kiedy zasypiasz obok nich zmęczona, kiedy zamawiasz pizzę, bo nie masz siły zrobić obiadu. Szanują, gdy prosisz, żeby były ciszej, bo chcesz odpocząć. Uczysz ich przez to, że każdy ma prawo do odpoczynku, do swojej przestrzeni, do czasu dla siebie. Jeśli ty postawisz swoje granice, jeśli przestaniesz starać się być perfekcyjna w oczach wszystkich innych, bo w oczach swoich dzieci już taka jesteś, to nauczysz te swoje pociechy, że nie muszą spełniać czyichś oczekiwań, że mają czuć się dobrze ze sobą. I być sobą.

Nigdy nie zadowolisz innych

Z czego bierze się poczucie winy? Otóż z tego, że chcemy dobrze wypaść w oczach innych. Spinamy się, kiedy mama ma wpaść na obiad, szorujemy podłogę, wycieramy kurze, żeby tylko nie wytknęła nam błędu, że brudno, że ziemniaki niedosolone, że dzieci źle ubrane. Bo jeśli tylko coś znajdzie, to popołudnie, które miało być radosne i rodzinne zabije poczucie winy, że znowu zawiodłyśmy naszą matkę (czy też teściową), że nie byłyśmy wystarczająco dobre, by zasłużyć na jej pochwałę. Wydaje nam się, że jak schudniemy, to inni będą nas bardziej lubić, że gdy będziemy udawać kogoś, kim nie jesteśmy, to inni będą nas szanować i doceniać. I oczywiście to się nam nie udaje, bo trudno żyć nie będąc sobą, trudno się nie potknąć, nie popełnić błędu. No za żadne skarby świata się nie da, choćbyśmy nie wiem, jak się starały.

Jak wiele kobiet podobnych do siebie spotykacie? Takich, które zawsze z czegoś się tłumaczą, za coś przepraszają:

– za bałagan w domu

– za to, że tak kiepsko wyglądają

– za to, że nie mają dobrego nastroju

– za to, że może ciasto trochę za mało słodkie

– za to, że dzieci jakieś takie rozbiegane i rozkrzyczane

– za to, że nie zadzwoniły, nie odezwały się pierwsze

I za wiele, wiele innych rzeczy… A gdyby tak stawić czoło temu poczuciu winy, gdyby tak dać sobie prawo do ponoszenia porażek? Prawo do popełniania błędów, do niebycia idealną? Gdyby tak powiedzieć: nie mam siły, nie chce mi się, nie mam humoru, mam to zwyczajnie za przeproszeniem w d*pie! Czy nie byłoby łatwiej? Dla nas, dla naszych najbliższych, którzy zobaczyliby w nas człowieka, zwykłego, ze słabościami, którzy w końcu mieliby odwagę spytać, w czym nam pomóc. Może czas najwyższy, żebyśmy nie przejmowały się tym, że Kowalska spod siódemki zwróciła nam uwagę, że chyba się nam przytyło. Olejmy to. Podnieśmy głowę i takiej Kowalskiej powiedzmy: „Gdyby miała Pani męża, który TAK gotuje…”. I uśmiechnijmy się do siebie, bez poczucia winy, że pozwoliłyśmy sobie na bycie wredną. 😉