Go to content

Agata Komorowska: „Bóg zrobił sobie ze mnie jaja. Powinnam lepiej precyzować marzenia”

Arch. prywatne/Agata Komorowska

Mając 29 lat została matką. Niezależna, pełna energii – rozkręcony biznes, własne mieszkanie, w końcu mąż i… dziecko. Perfekcjonistka w każdym szczególe. Wszystko musiało być dopięte na ostatni guzik. – W takiej rodzinie zostałam wychowana. Mój ojciec był perfekcjonistą, praca była jego całym życiem. I ten pracoholizm przejęłam po nim. Połowa lat 90-tych – specjalista od reklamy – to się wtedy nie mogło nie udać – mówi Agata Komorowska.

Gdyby ktoś wtedy jej opowiedział, jak potoczy się jej życie, pewnie uznałaby to za niezły żart. Bo jak to ona – kobieta sukcesu, zakochana, dopiero co po ślubie zostanie za kilka lat sama z… czwórką dzieci, z których ostatnie pojawiło się w jej domu na stałe kilka miesięcy temu i ma 15 lat, dokładnie tyle, ile pierwszy syn Agaty – Aleks.

Aleksander nauczył mnie, że umiejętności dostrzegania pozytywów w bardzo negatywnych sytuacjach

„Od piętnastu lat błądzę, a Ty jesteś moim przewodnikiem. Jesteś surowy i wymagający, trudny do zrozumienia i czasem czuję się przy Tobie bezradna, ale wtedy zawsze staje się cud, który sprawia, że zdaję kolejny egzamin, pokonuję kolejny etap podróży zwanej macierzyństwem”.*

 – To moje pierwsze macierzyństwo było pisane rozumem, a nie emocjami. Miałam listę zadań do wykonania, rozpisany cały plan na bycie mamą. Mamą idealną, która zapisuje i odwozi na zajęcia, która gotuje samą zdrową żywność, czyta odpowiednie bajki na dobranoc i przytula akurat tyle, ile się powinno – wspomina Agata. – Wtedy wydawało mi się, że tak właśnie musi być. Że tak powinno wyglądać moje życie, które dzieliło się na role matki, żony i pracownika roku, który rozwija własny biznes. Dzisiaj Aleks jest dla mnie największym macierzyńskim wyzwaniem. Ma 15 lat, nieustannie bada moje granice, a ja je sama poznaję i wyznaczam na nowo. Nasza relacja jest bardzo burzliwa. Pewnie wynika to z tego, że na początku byłam taką korpo-matką zadaniową, tak strasznie daleko od mojego serca, że nie bardzo mogłam to macierzyństwo sercem rozumieć. Aleks jest do mnie podobny. To dzieciak, a raczej już niemal facet o bardzo dobrym sercu, choć pewnie speszyłby się, gdyby to przy nim powiedziała. W tych naszych kłótniach, dyskusjach szukam w nim tego wszystkiego, co dobre. Cierpliwość – tak mogłoby się nazywać to moje macierzyństwo.

Krystian nauczył mnie pokory i dostrzegania cudu w nie perfekcji

„Wywróciłeś moje życie do góry nogami i samym swoim istnieniem pokazałeś, co jest najważniejsze. Przez pierwsze lata Twojego życia Twój dodatkowy chromosom był dla mnie krzyżem, który niosłam z pokorą, zaciskając zęby, aż upadłam. I wtedy dostałam drugie życie”.*

 Dziś ma 9 lat. O tym, że jest dzieckiem z zespołem Downa Agata dowiedziała się kilka chwil po porodzie, choć w czasie ciąży śnił się jej Krystian z diamencikami w oczach. – Pytałam lekarza, czy parametry są na pewno prawidłowe – te widziane na USG, a on powtarzał, że wszystko jest w porządku. Pochłonęły mnie dzieci i dom. I choroba Krystiana. Chciałam „uleczyć” Krystiana, pokazać światu, że wszystkie niedociągnięcia, jakie zafundowała mu natura, da się zniwelować. Jeździłam z nim na terapie, nieustannie pracowałam… Robiłam wszystko, by jego życie było „normalne” i by on był szczęśliwy. Tylko, czy o jego szczęście chodziło?

Mat. prasowe

Mat. prasowe

Ada nauczyła mnie, że trzeba podążać za swoim przeznaczeniem

Z początku był to cichy szept szumiący gdzieś w sercu, który z każdym rokiem stawał się coraz bardziej wyraźny, coraz głośniejszy. Nie wiedziałam, kim jesteś ani kiedy się urodziłaś. Jak więc mogłam Cię odnaleźć?”.*

 Ada pojawiła się w moim życiu, a raczej w myślach i sercu, kiedy jeszcze wstawałam w nocy do malutkiego Aleksa. Myślałam wtedy: „Ja do niego wstaję, a na świecie jest tyle dzieci, do których ktoś nie podejdzie, nie przytuli, nie poprawi kołderki”. Już wtedy wiedziałam, że chcę adoptować dziecko. Mąż się zgodził, był jeden warunek – po drugim dziecku, liczył, że zapał mi minie. Ale tak się nie stało. Pomimo wymagającego wiele pracy macierzyństwa z Krystianem, decyzja o adopcji była już dawno podjęta. Tyle tylko, że Agata z mężem usłyszeli „nie”. Nie mogą adoptować dziecka skoro mają w domu dziecko z niepełnosprawnością. – Zagotowało się we mnie. Jestem typem, który jak wyrzucą go drzwiami, wejdzie oknem. Nie ten ośrodek adopcyjny, to inny. Myśleliśmy o dziecku od 0 do 6 roku życia, żeby nie było starsze od Aleksa, ale nie przypuszczaliśmy, że dostaniemy Adę – dwumiesięczne niemowlę, zwłaszcza, że kilka tygodni wcześniej wydałam wózek, łóżeczko, przewijak – wszystkie te niezbędne przy maluchu dzieci. Ale Ada była nasza od pierwszego spojrzenia. Miała sukienkę w tym samym kolorze co ja i trzymała podczas snu pieluszkę na twarzy – dokładnie tak samo, jak ja kiedy byłam mała.

Agata nauczyła się siebie słuchać

„Obecności Aniołów doświadczam od jakiegoś czasu. Od czasu kiedy przestałam obawiać się siebie samej, od czasu kiedy nie wstydzę się tego co czuję, od czasu kiedy ufam, bez potrzeby wyjaśniania, od czasu, kiedy mój Bóg wyprowadził się ze świątyń i zamieszkał ze mną na stałe”.

Wszystko ma swoje granice, a raczej wszyscy je mamy. Okazało się, że Agata również. Przeszła załamanie… – Przez 13 lat stawiałam potrzeby innych ponad swoje. Dochodziło do sytuacji, kiedy robiąc śniadanie dla wszystkich – przy czym dla każdego coś innego, zapominałam o sobie, bo ja nie istniałam. Nie da się być perfekcyjną, nie ma ideałów, choć ja za wszelką cenę próbowałam udowodnić, że jest inaczej pracując po 16 godzin, śpiąc dwie, w międzyczasie wycinając coś z Krystianem, wożąc Aleksa na aikido. Jechałam do pracy, później z Krystianem na rehabilitację, z powrotem do pracy, ocierając łzy wpadałam po Aleksa do przedszkola, gotowałam obiad – przy czym dla Krystiana to musiało być specjalne jedzenie, a kiedy dzieci szły spać, siadałam znowu do pracy. Chciałam sobie i innym udowodnić, że można, że wystarczy chcieć, spiąć pośladki i gnać do przodu… Ale się myliłam, i to bardzo. I musiałam moje życie wywrócić na drugą stronę, by to wszystko zrozumieć. Musiałam wylądować w szpitalu, zmierzyć się z depresją, z własnymi lękami, ograniczeniami i słabościami. Zobaczyć je wszystkie i zaakceptować. A to było niezwykle trudne.

Pamiętam, jak leżąc w szpitalu zobaczyłam starszą panią – widać było, że słaba i schorowana. Pod rękę do szpitala prowadziła ją jej córka – kobieta z zespołem Downa… To wtedy zrozumiałam, że Krystian jest tak nieprzewidywalny, że jego rozwoju nie da się zaplanować, że zamartwianie się tym, co będzie, jak ja umrę, kto się nim zajmie, nie ma najmniejszego sensu. Dotarło do mnie, że ta moja wręcz histeryczna rehabilitacja, chęć wyleczenia, go nie uszczęśliwi. To wtedy przyszła do mnie myśl, że może lepiej to pokochać, a nie pokonać, zauważyć w tej niepełnosprawności to, co jest piękne, wyjątkowe, niezwyczajne i na tym się skupić, na zachwycie nad tymi elementami i odpuścić mu to, co jest dla niego za trudne. I że to ja od niego powinnam się uczyć, a nie on ode mnie. Bo nikt nie umie żyć w tym modnym „tu i teraz” tak bardzo jak dzieciaki z zespołem Downa, one cieszą się chwilą, która jest w tym momencie.

Mat. prasowe

Mat. prasowe

To był czas, kiedy Agata po raz drugi postawiła swoje życie do góry nogami. Pomyślała o sobie, rozwiodła się i jak sama mówi – stanęła na mocnych nogach. W końcu. – Pewne rzeczy stały się dla mnie kompletnie nieważne. Nauczyłam się odpuszczać. I przestałam bać się być sobą.

Michał nauczył mnie, że najlepszym planem na życie jest niezaplanowana zmiana planów, że trzeba być uważnym na to, co dzieje się wokół

Ty sam jesteś niezwykły. Życie Cię nie rozpieszczało. Straciłeś tatę, nie mogłeś mieszkać z mamą. Dzieci powinny być kochane, tulone i chronione od chwili poczęcia. Takie ich prawo, po to są. Zasługują na całe dobro tego świata tylko dlatego, że istnieją. Ty tego nie miałeś. Zachwycasz mnie swoim czystym sercem, dobrocią i wrażliwością. Ile siły musiałeś w sobie mieć, by to dobro zachować w złym świecie, w którym przyszło Ci żyć”.*

Została z trójką dzieci marząc o ponownym zbudowaniu pełnej rodziny. Życie jednak spłatało Agacie figla. – Pan Bóg zrobił sobie ze mnie jaja. Powinnam chyba doprecyzowywać swoje marzenia, bo okazało się, że do pełnej rodziny brakowało nam Michała. Michał był kolegą z klasy Aleksa. Przyjaźnili się, od czasu do czasu bywał u nas w domu sam mieszkając na stałe w domu dziecka. Okazało się, że w drugiej klasie gimnazjum chłopcy mieli problem z nawigacją, nie trafiali do szkoły. Woziłam ich obu i odprowadzałam pod klasę. W czasie drogi do szkoły rozmawialiśmy, poznawaliśmy się coraz lepiej. Michał częściej bywał z u nas, spędzał z nami weekendy. Znaczące dla mnie było, że Krystian, który unika obcych, Michała zaakceptował bardzo szybko. I tak sobie funkcjonowaliśmy, Michał właściwie do domu dziecka wracał tylko na noc. Na długi weekend maja, planowałam wyjazd, na który chciałam zabrać Michała, już wtedy traktowaliśmy go jak członka rodziny. Złożyłam dokumenty w domu dziecka o przyznanie statusu rodziny zaprzyjaźnionej, ale… otrzymałam odmowę. Siostra dyrektor zmieniła zdanie i okazało się, że absolutnie się nie zgadza, by Michał spędzał u nas czas. W ramach wyjaśnienia usłyszałam, że Aleks na terenie tej katolickiej placówki powiedział, że nie wierzy w Boga, nasze relacje były nieważne. I co dalej? Z Michałem mamy wrócić do kontaktów koleżeńskich? Obeszłam wszystkie urzędy i okazało się, że mimo iż jestem samotną matką trójki dzieci, z których jedno niepełnosprawne już raz okazało się problemem, to jednak mogę zostać rodziną zastępczą dla Michała. Nie zastanawiałam się długo. Ogromna pomoc i wsparcie jaką uzyskałam od urzędników, sprawiły, że dwa miesiące później – pod koniec lipca, sąd pozwolił Michałowi z nami zamieszkać, a było to w czasie, kiedy jeszcze trwała cała procedura, którą musiałam przejść zostając dla niego rodziną zastępczą.

I tak jestem mamą czwórki dzieci. I mam jeszcze pół syna – 18-letniego brata Michała, który spędza u nas dużo czasu. Michał ma jeszcze siostrę… młodszą.

To są Anioły Agaty. Oprócz Aleksa, Krystiana, Ady i Michała, jest jeszcze jeden – utracony, który nie miał szansy pojawić się po tej stronie świata. Do każdego ze swoich Aniołów Agata napisała list. Do Ady – próbując jej wytłumaczyć adopcję, później do Krystiana – gdy leżała w szpitalu i zrozumiała, że on jest ideałem, którego nie trzeba naprawiać. Do Aleksa – ten najtrudniejszy… Do Anioła Utraconego. I do tego, który pojawił się ostatnio w jej życiu kompletnie niezapowiedziany – Michała.

To dla nich wydała książkę – sama, bo nie chciała, by ktokolwiek zmieniał jej słowa. To w tej książce pisze o miłości, o wyjątkowości, o cudach, które każdego dnia nas spotykają.

Minęlibyście na ulicy dziewczynę – bo Agata wygląda jak dziewczyna z motylami na koszuli, trupią czaszką w klamrze paska i w życiu byście nie przypuszczali, że można tak kochać, tak wielkie dla miłości mieć serce. Dla tej miłości, której my tak często na próżno szukamy… A znaleźć ją można gdzie indziej, na wyciągnięcie ręki… Poszukajcie swoich Aniołów, odnajdźcie je na nowo – w sobie, w waszych najbliższych. To ważna lekcja – jaką daje nam Agata i jej Anioły.

baner1920x1080