Go to content

A co jeśli Romeo nie istnieje? Ile trzeba się nakluczyć wąskimi uliczkami, by znaleźć prawdziwą miłość?

Fot. istock / olegbreslavtsev

Życie jest jednak przewrotne. Pojechałam do Werony pełna nadziei na dotknięcie prawdziwej i pięknej miłości. W końcu to właśnie stamtąd pochodzi najsłynniejsza para kochanków – Romeo i Julia. I chociaż wiemy, jak to jest z romantyczną miłością, która najczęściej kończy się tragicznie, to jedna nadal chcemy w nią wierzyć i ją znaleźć.

Werona wydawała się do tych poszukiwań miejscem idealnym. Najpierw Casa de Gulietta – odnaleziony właściwie bez problemu słynny balkon, pod którym tłoczyło się całe mnóstwo turystów robiących sobie zdjęcie z pomnikiem Julii (trzeba ją złapać za prawą pierś, żeby mieć szczęście). Nigdy nie widziałam w jednym miejscu tak wielu dowodów miłości. Kłódki, karteczki, napisy, choć największe zaskoczenie to gumy do żucia przyklejone do muru z wypisami inicjałami kochanków.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Ale co tam Julia. Dla mnie najważniejsze było dowiedzieć się jak najwięcej o Romeo – w końcu każda z nas chciałaby, by mężczyzną pokochał nas miłością, w imię której byłyby gotowy popełnić samobójstwo. No, może trochę przesadziłam z tym samobójstwem, ale przecież wiecie o co mi chodzi. Taka miłość wbrew wszystkiemu i wszystkim. Naznaczona kłótnią między rodzinami, śmiercią najbliższych osób, była jednak ponad niechęć i niezrozumienie, ponad brak akceptacji. Która z nas nie chciałaby być tak kochana?

Arch. prywatne

Arch. prywatne

W każdym razie spod balkonu Julii ruszyłam na poszukiwania Romea i… okazało się to niezwykle trudne. Brak jasnych drogowskazów, kluczenie między uliczkami. Raz w prawo, raz w lewo, kilka razy musiała się cofnąć i nikt nie był w stanie po drodze wskazać, gdzie Romeo mieszkał. Aż w końcu stanęłam pod budynkiem z marną tabliczką, która informowała, że stąd właśnie do swojej Julii wychodził ten z najromantyczniej kochających. Żadnych turystów pod domem, żadnych zdjęć, pomnika. Nic. Mur i brama. I wiecie co? Zrobiło mi się strasznie smutno. Pomyślałam, że poszukiwania Romea to taka alegoria naszego miłosnego życia.

Arch. prywatne

Arch. prywatne

Jesteśmy my – piękne i młode Julie, które chcą kochać, tylko często swoje uczucia lokują zbyt szybko, zbyt pochopnie, bo poszukiwania tej jedynej, szczerej i prawdziwej miłości przez długi czas spełzają na przypadkowych kochankach. Na związkach, które bardziej ranią niż uszczęśliwiają. Na małżeństwach, które po 20 latach nie mają o czym ze sobą rozmawiać i właściwie są ze sobą jedynie z przyzwyczajenia, wygody lub strachu przed samotnością. Nie zdajemy sobie sprawy, jak długo mogą trwać poszukiwania tego jedynego. Zadowalamy się często (przepraszam za to stwierdzenie) „byle czym”, tylko dlatego, żeby wmówić sobie, że kochamy prawdziwie i że kochane jesteśmy. Mając 20 kilka lat jeszcze wierzymy, że to my będziemy tą Julią, za którą mężczyzna z miłości jest w stanie wyrzec się dotychczasowego życia, byleby tylko z nami być. Ulegamy ułudzie romantycznych opowieści będąc przekonanymi, że staniemy się wyjątkiem potwierdzającym, że taka miłość istnieje. Byle szybciej, bo przecież na miłość nie można czekać, nie można jej przegapić.

A może właśnie powinniśmy kluczyć tymi uliczkami. Iść raz w prawo, raz w lewo. Rozmawiać z przypadkowymi ludźmi. Z jakimś nieznajomym wypić po drodze kawę, umówić się z kimś na kolację. Czasami się cofnąć, by móc spojrzeć z dystansem na nasze uczucia, na ludzi, z którymi jesteśmy blisko. Przecież rzadko się zdarza, żeby nasz Romeo czekał tuż za tym pierwszym rogiem. Może trzeba minąć ich kilka? Kilkanaście? Dać sobie i jemu czas na to, by się odnaleźć? Wcale nie w burzliwym zakochaniu, które popycha nas do szaleństwa i nieprzemyślanych decyzji, tylko w dojrzałości, kiedy już wiemy, czego chcemy, kim jesteśmy i co tak naprawdę stanowi o szczerej miłości.

Dzisiaj już wiemy, że w miłości nie chodzi o to, żeby godzinami wystawać na balkonie i czekać na miłosne wyznania. Rozumiemy to często zbyt późno, gdy ktoś omamił już nas czułymi wyznaniami, które nijak się miały do późniejszej codzienności.

Przyjaciółka napisała „A może Romeo nie istnieje?”. Być może. Ale czy to zwalnia nas z potrzeby bycia kochaną? Czy daje przyzwolenie na spędzanie życia u boku kogoś, kto naszym Romeo wcale nie jest? Czy pozwala wiązać się z kimś przypadkowym, kto jedynie przez chwilę daje nam iluzję szczęścia?

Ja bym pochodziła między tymi uliczkami. Porozglądała się. Zeszła z balkonu wyczekiwania i zobaczyła kim jest Romeo z krwi i kości, a nie z miłosnych wyznań szeptanych wieczorami, choć droga do niego może okazać się bardzo kręta i wymagać sporo czasu. Taką podróż powinna odbyć każda z nas, bez względu na jakim etapie życia się znajduje.

P.S. Nie byłabym sobą, gdybym nie dorzuciła mojego ukochanego Norwida.

W WERONIE

I

Nad Kapuletich i Montekich domem,

Spłukane deszczem, poruszone gromem,

Łagodne oko błękitu.

II

Patrzy na gruzy nieprzyjaznych grodów,

Na rozwalone bramy do ogrodów —

I gwiazdę zrzuca ze szczytu;

III

Cyprysy mówią, że to dla Julietty,

Że dla Romea — ta łza znad planety

Spada… i groby przecieka;

IV

A ludzie mówią, i mówią uczenie,

Że to nie łzy są, ale że kamienie,

I — że nikt na nie… nie czeka!